Tomasz Śnieg: Powtarzam młodym: „nie palcie za sobą mostów” [WYWIAD]

Tomasz Śnieg: Powtarzam młodym: „nie palcie za sobą mostów” [WYWIAD]

Tomasz Śnieg: Powtarzam młodym: „nie palcie za sobą mostów” [WYWIAD]
Tomasz Śnieg / foto: Łukasz Sobala / GKS Tychy

Cały czas uczę się tej 1. ligi. To nowa rzeczywistość. Spodziewaj się… niespodziewanego. W PLK koszykówka jest dużo bardziej poukładana, jest więcej schematów, bazuje się na tym, co wypracujesz na treningach. Tutaj jest dużo takiego szaleństwo. Pozytywnego, ale i negatywnego – mówi Tomasz Śnieg, który latem podpisał umowę z GKS-em Tychy. Rozgrywający rozegrał piętnaście sezonów na poziomie PLK.

Karol Wasiek: Po piętnastu latach gry opuściłeś szeregi Polskiej Ligi Koszykówki i przeniosłeś się do I-ligowego GKS Tychy. Dlaczego?

Tomasz Śnieg, zawodnik GKS Tychy: Można powiedzieć, że wróciłem do ligi, w której… wszystko się zaczęło. To było w Warszawie. Mój powrót do I ligi był związany z wieloma kwestiami. Nie ukrywam, że głównie decydowały kwestie rodzinno-prywatne. Zależało mi na stabilizacji i osiedleniu się bliżej domu rodzinnego. To się udało, za co też jestem wdzięczny moim agentom: Tarkowi Khraisowi i Przemkowi Brzezińskiemu, którzy latem wykonali dużo ciężkiej pracy. Jestem bardzo zadowolony z faktu, że podpisałem umowę w GKS Tychy.

Czy były rozmowy z GTK Gliwice na temat kontynuowania współpracy?

Nazwałbym to w ten sposób, że każda ze stron poszła w innym kierunku. Odbyły się wstępne rozmowy i nic więcej, ale nie mam do nikogo pretensji ani żalu. Rozstaliśmy się w zgodzie.

Jak się odnajdujesz w I-ligowej rzeczywistości, która jest całkowicie odmienna od tego, co dzieje się na co dzień w ORLEN Basket Lidze?

Cały czas uczę się tej rzeczywistości. Obecność i funkcjonowanie w I lidze jest dla mnie dużym wyzwaniem. Dostrzegam sporo różnic między tym, co dzieje się w I lidze, a PLK.

Niektórzy mówią o tzw. “chaosie” taktyczno-organizacyjnym w kontekście samej gry.

Zgodziłbym się z tym. “Chaos” to dobre słowo. Spodziewaj się… niespodziewanego. W PLK koszykówka jest dużo bardziej poukładana, jest więcej schematów, bazuje się na tym, co wypracujesz na treningach. Tutaj jest dużo takiego szaleństwo. Pozytywnego, ale i negatywnego. Trzeba być czujnym.

Wyniki są czasami wręcz szokujące, a to pokazuje, że liga jest szalenie wyrównana. Papierowi faworyci często przegrywają. Trzeba być skupionym w każdym meczu.

Mamy tutaj w GKS-ie fajny zespół, dobry sztab szkoleniowy, który ciężko pracuje. Podoba mi się etyka pracy tych ludzi, którzy wiedzą, co chcą osiągnąć. Do tego dochodzą ciekawe pomysły taktyczne na grę zespołu i wykorzystanie umiejętności poszczególnych graczy. Mogę to powiedzieć z pełną świadomością, bo wiele w życiu widziałem.

Tobie – po tych 15 latach grania w PLK – jeszcze się chce? Jest to paliwo w baku?

Tak. Mam ten głód grania i zwyciężania. Gdyby było inaczej, to już bym odpuścił. Nie jestem typem gościa, który będzie odcinał kupony. Uważam, że w baku mam jeszcze spora paliwa. Pod względem fizycznym czuję się bardzo dobrze, czego najlepszym dowodem jest duża liczba minut na parkiecie.

Chcę też pomóc tym młodym chłopakom, którzy są dopiero na początku drogi i walczą o to, by wypłynąć na te szerokie wody. Widać u nich potencjał i chęci do pracy. Cieszymy się wspólną grą.

Zadają pytania na temat bycia na wyższym poziomie i grania w PLK? Są żądni wiedzy?

Tak. Jest dużo rozmów. Pytają, jak to było w ekstraklasie. Maks Duda często pyta mnie o element stawiania dobrych zasłon. Fajne to jest, bo ci chłopcy chcą chłonąć tę wiedzę i uczyć się w każdym meczu i treningu.

Dobrze czujesz się w roli mentora, nauczyciela?

Tak! Pamiętam, że kiedyś ja – jako nastolatek – zadawałem mnóstwo pytań Arkowi Miłoszewskiemu, Leszkowi Karwoskiemu, Krzyśkowi Sidorowi czy Przemkowi Lewandowskiemu podczas wspólnej gry w Warszawie. Tłumaczyli, jak płynnie przejść z młodzieżowej do seniorskiej koszykówki. Wiele się od nich nauczyłem. Oni byli moim mentorami i teraz ja chciałbym tym młodszym ludziom przekazać swoją wiedzę i doświadczenie. To mój cel.

Wspólnie z Pawłem Zmarlakiem uważamy, że kiedyś w szatniach dużo więcej się rozmawiało, a więzi między zawodnikami były mocniejsze. Do dzisiaj mam kontakt z wieloma graczami. My ze sobą żyliśmy przed i po meczach. Wspieraliśmy się. Nie chcę mówić, że teraz tego nie ma, ale wygląda to inaczej. Tak niestety jest świat skonstruowany.

Jak patrzysz na swoją karierę?

Myślę, że miałem szczęście przy podejmowaniu decyzji i funkcjonowaniu w poszczególnych miejscach. Wielu graczy “zginęło” przez brak szczęścia, złe decyzje i brak zaufania ze strony trenerów. Ja tego o sobie nie mogę powiedzieć.

Myślę, że moje wybory w karierze były dobre. Byłem zawodnikiem, który nie lubił zmieniać klubów zbyt często. Byłem w trzech klubach – w Słupsku, w Toruniu i w Stargardzie – przez łącznie dziesięć lat. To o czymś świadczy. Ta ciągłość była zachowana. Ja dobrze się tam czułem, myślę, że byłem też ważną częścią tych zespołów.

Często tym młodym ludziom powtarzam: “nie palcie za sobą mostów, szacunek jest najważniejszy, umiejcie się dopasować do różnych sytuacji, nie zawsze wszystko będzie szło po waszej myśli”.

Najlepiej było w Toruniu?

Tak. Dużo sukcesów, spora rola w zespole, super zawodnicy i fajna organizacja. To były super cztery lata w mojej karierze. Chętnie wracam wspomnieniami do tego okresu. W pamięci zapadł mi też okres pobytu w PGE Spójni Stargard.

Czy pojawiła się łezka w oku, gdy żegnałeś się z PLK i zszedłeś do I ligi?

Nie. Bo jeśli powiedziało się “A”, to trzeba iść za ciosem. Nie można zmieniać swoich decyzji i skakać z kwiatka na kwiatek. Zejście do I ligi było świadomą decyzją.