Takiego wywiadu trener-debiutant jeszcze nie udzielił. Grzegorz Kożan odkrywa kulisy. “To była najtrudniejsza decyzja w karierze”

Takiego wywiadu trener-debiutant jeszcze nie udzielił. Grzegorz Kożan odkrywa kulisy. “To była najtrudniejsza decyzja w karierze”

Takiego wywiadu trener-debiutant jeszcze nie udzielił. Grzegorz Kożan odkrywa kulisy. “To była najtrudniejsza decyzja w karierze”
Grzegorz Kożan / foto: Andrzej Romański / PLK

Konieczność zrezygnowania z pracy w kadrze była najtrudniejszą decyzją w moim sportowym życiu. Oczywiście, dostałem pracę marzeń w postaci pracy w Anwilu Włocławek, a z drugiej strony był Eurobasket w Polsce, na który pracowałem przez wiele lat. Chciałem tam być i uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu. Jednak im bliżej było turnieju, to coraz więcej wskazywało na to, że muszę poświęcić się pracy w klubie, by nie zawieść oczekiwań właścicieli, szefostwa, sponsorów i kibiców. Podjęcie tej decyzji było bardzo trudne, ale z perspektywy czasu uważam, że to była jedyna słuszna droga – mówi Grzegorz Kożan, trener Anwilu Włocławek.

Karol Wasiek: Dlaczego z Anwilem Włocławek pożegnał się Justas Furmanavicius?

Grzegorz Kożan, trener Anwilu Włocławek: Zacznę od tego, że zbudowaliśmy zespół nauczeni tym, co działo się w poprzednich latach, a szczególnie w tym ostatnim sezonie, w którym było sporo kontuzji w drużynie. Między innymi przez ciągłe urazy nie osiągnęliśmy założonych wcześniej celów. Doświadczając tego w roli asystenta, jako trener główny chciałem mieć zabezpieczenie na wypadek różnych scenariuszy. To był punkt wyjścia dla konstrukcji zespołu.

Konstrukcji, która to opierała się na sześciu zawodnikach obwodowych. W ten sposób chcieliśmy się zabezpieczyć z kolei na granie na dwóch frontach – PLK i FIBA Europe Cup. Pamiętajmy o tym, że w trakcie okresu przygotowawczego nie było Elvara i Michała, którzy byli na zgrupowaniu kadr narodowych. Trzeba było się liczyć z ewentualnymi urazami, zmęczeniem oraz tym, że obaj gracze będą potrzebować po prostu czasu, aby wrócić do pełnej sprawności i najlepszej formy.

Kiedy jednak zespół zaczął trenować i grać w komplecie, musieliśmy zmierzyć się z wyzwaniem w postaci: “jak odpowiednio podzielić minuty i role w zespole”. Na początku dawałem każdemu szansę, by pokazał się i wypracował swoją rolę w drużynie. Z dnia na dzień sytuacja zaczęła się krystalizować.

Taki jest background. A teraz dochodzimy do sedna. Justas to świetny gość, ale po prostu nie spotkaliśmy się w dobrym miejscu i czasie. Jego gra nie przekonywała. Jednocześnie, coraz lepiej prezentowali się Lockett czy Pearson i po prostu wygryźli go z rotacji. Nie chciałem doprowadzić do takiej sytuacji, by on jedynie siedział na ławce i był bezproduktywny, bo wówczas jego frustracja mogłaby przełożyć się na innych graczy. Zespół to organizm złożony z 12 ludzi i ich emocji. Tym samym, gdy pojawiła się przestrzeń do polubownego rozstania z zawodnikiem, obie strony sprawnie doszły do porozumienia, a chwilę później Justas znalazł nowego pracodawcę. Nigdy nie powiem, że to słaby gracz. Na pewno jeszcze pokaże swoje umiejętności. My jako zespół przeszliśmy jednak transformację w inną stronę.

Czy Justas w trakcie pobytu w Anwilu przychodził i pytał, jaka jest jego rola w zespole i co ma konkretnie robić na parkiecie? Czy dla młodego trenera jednym z najtrudniejszych zadań jest nadanie ról i hierarchii w zespole?

Przy składzie z węższą rotacją, w której jest mniejsza liczba graczy, łatwiej jest podzielić role i minuty. Wtedy każdy jest zadowolony. Ja jednak od początku planowałem zbudować szeroki skład i chciałem zmierzyć się z tym wyzwaniem, jakim było nadanie ról i hierarchii. Odejście Justasa spowodowane było właśnie tym aspektem. Tworzeniem się zespołu, jego tożsamości, budowaniem hierarchii, a nie relacjami. Czy rozmawialiśmy na temat gry? Z każdym zawodnikiem o tym rozmawiałem niejednokrotnie.

Czy Anwil w najbliższym czasie przeprowadzi transfer? Czy skład zostanie poszerzony o gracza podkoszowego?

Jesteśmy aktywni na rynku transferowym cały czas. To nie jest tak, że gdy podpisaliśmy ostatniego gracza latem, to przestaliśmy penetrować rynek. Ja, moi asystenci, a także zatrudniony specjalnie do takich zadań Mariusz Szafran, jesteśmy w kontakcie z agentami i filtrujemy rynek. Faktem jest jednak też to, że od pewnego momentu zintesyfikowaliśmy nasze działania. Obecnie oczywiście szukamy wzmocnień w kontekście całego sezonu.

Nie ma co jednak ukrywać, że w tym momencie sezonu bardzo trudno jest znaleźć gracza o określonym profilu, który pasowałby do naszej układanki. Nie chcemy robić transferu na sztukę. Wiem, że wiele osób nie rozumie tego faktu, ale proszę mi wierzyć, że rynek naprawdę wartościowych wysokich jest teraz pusty. Agenci bardzo często wysyłają mi wiadomości: “nie mamy żadnej dostępnej czwórko-piątki”. Albo wysyłają graczy, których znamy z lat poprzednich, z naszych doświadczeń i analiz i wiemy, że to nie będzie wartość dodana.

W tym momencie chciałbym dodać jedną ważną rzecz: w ostatnich meczach nasi polscy podkoszowi – Kacper Borowski, Michał Kołodziej i Dawid Słupiński – wykonali gigantyczną pracę i stanęli na wysokości zadania pod nieobecność Mate Vucicia. To ich dobra forma dała nam komfort pracy w spokojnej analizie rynku. Nie musieliśmy robić nic pochopnie.

Czy prawdą jest, że mocno interesowaliście się graczem z ligi rumuńskiej?

Tak, to prawda, ale do żadnych konkretnych rozmów nie doszło.

Jakie były ogólne założenia na konstrukcję tego zespołu na sezon 2025/2026?

Koncepcję na zespół Anwilu Włocławek 2025/2026 miałem w głowie jeszcze przed podjęciem rozmów z prezesem Łukaszem Pszczółkowskim. To była konkretna wizja sportowa i profile konkretnych zawodników.

Po podpisaniu kontraktu prowadziliśmy rozmowy równolegle z zagranicznymi, jak i polskimi zawodnikami. W chwili gdy ja podpisałem finalnie kontrakt w roli headcoacha, lista życzeń jednak się nieco zdezaktualizowała, gdyż cześć graczy podpisała kontrakty wcześniej. 

Mówiłem to już wcześniej. Moim priorytetem – w kontekście polskiej części składu – były dwa nazwiska: Tomasz Gielo lub Aleksander Dziewa. To była kluczowa sprawa, dlatego to właśnie od tych graczy chciałem zacząć konstruowanie zespołu, by mieć zabezpieczoną rotację na pozycjach podkoszowych. Nie udało się, poszliśmy więc w inną stronę.

Tymczasem rozmowy z zawodnikami zagranicznymi – w przeciwieństwie do Polaków – toczyły się bardzo szybko i konkretnie. Mieliśmy bardzo wysoki procent skuteczności. Kluczowym graczem był dla mnie Elvar Fridriksson. Chciałem mieć europejskiego rozgrywającego, który będzie generałem zespołu. Do tego bardzo zabiegałem o Erika Locketta, który okazał się naszym pierwszym podpisem.

Czy Anwil Włocławek zostanie mistrzem Polski w sezonie 2025/2026?
15 użytkowników już oddało swój głos Ankieta
  • Tak
  • Nie
  • Tak
    7 głosów
  • Nie
    8 głosów
Wczytywanie…

Jaką rolę w budowie zespołu odegrali Filip Brylski i skaut Mariusz Szafran?

Przyjąłem taki plan, że nie będę jednoosobową wyrocznią w wybieraniu zawodników. Do tego procesu zostało zaangażowanych kilka osób. W pierwszej kolejności – Mariusz Szafran, którego wiedzę oceniam bardzo wysoko, a także Filip Brylski, od dłuższego czasu analizujący pewne rynki europejskie. Jego rola w klubie – decyzją prezesa – uległa zmianie. Bardzo pomocni w tym procesie byli także moi asystenci: Marcin Woźniak i Akselis Vairogs.

Obaj mają duże doświadczenie w doborze zawodników. Marcin pracował z wieloma trenerami w przeszłości. Akselis podobnie, dlatego jego wybór na funkcję asystenta nie był przypadkowy. On pracował m. in. z Robertsem Stelmahersem i wiem, że miał duży wkład w to, jakie te zespoły finalnie wyglądały. Wyszukiwał graczy niszowych za mniejsze pieniądze. Mogę powiedzieć, że Akselis jest bardzo dobry w kontekście oceny i obserwowania graczy. Ma dużą bazę i wiedzę.

Proces konstruowania składu wyglądał tak, że Mariusz Szafran, który był / jest bardzo aktywny, wysyłał listy z nazwiskami zawodników. My oczywiście też mieliśmy swoje listy, które tworzyliśmy przez ostatnie lata. Sprawdzaliśmy i analizowaliśmy poszczególnych graczy pod kątem sportowym i charakterologicznym. W tym procesie brał także udział Filip Brylski. On też robił wstępne rozeznanie, czy dany gracz byłby dostępny dla naszego klubu. Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że Filip pracuje na pełnych obrotach. Od lat budował kontakty z agentami i to teraz procentuje.

Ciekawostką jest fakt, że na obu listach był Eric Lockett. Na dodatek pracował z nim wcześniej Akselis Vairogs. Gdy to nazwisko się pokryło, to zaczęliśmy bardzo mocno działać. Podobnie było w przypadku Elvara Fridrikssona. Co prawda było kilku kandydatów na pozycję nr 1, ale finalnie zdecydowaliśmy się na pozyskanie Islandczyka.

Czy były przypadki, gdy różniliście się w opiniach w kontekście danych graczy?

Tak. Było kilka takich przypadków. Nazwiska tych zawodników zostawię dla siebie.

Czy prawdą jest, że AJ Slaughter nie był najwyżej na waszej liście?

To jest bardzo ciekawa historia. Uznaliśmy, że po nieudanych negocjacjach z polskimi podkoszowymi potrzebujemy jeszcze jednego jakościowego Polaka.

Na rynku byli Polacy z pozycji dwa-trzy, ale byli to gracze zadaniowi. Wykonałem prywatny telefon do AJ-a z pytaniem, jak wygląda jego sytuacja. Wtedy dowiedziałem się, że jego kontrakt w Hiszpanii lada moment zostanie rozwiązany. Usiedliśmy wszyscy w klubie i podjęliśmy decyzję, że idziemy w jego kierunku. Zaczęliśmy się też zastanawiać, czy potrzebny nam jeszcze jeden combo-guard. Byliśmy też wtedy w trakcie rozmów z Nigelem Pearsonem. Ostateczna decyzja – “idziemy w sześciu graczy obwodowych” – była więc wypadkową wielu wcześniejszych czynników. Ja jednak tej decyzji nie żałuję.

Czy Isaiah Mucius w okresie przygotowawczym was nieco zaskoczył? Pytam, bo on ma dużą rolę w zespole, a wielu spodziewało się tego, że prym będą wiedli jednak inni gracze.

Podpisując z nim umowę wiedzieliśmy, że Mucius to gracz o dużym wachlarzu umiejętności, bardzo mocno uzdolniony w ofensywie. On wykorzystał swoją szansę w okresie przygotowawczym. Mocno wystrzelił pod względem ofensywnym. Zaczęliśmy na tego gracza mocniej stawiać i dostał przez to większą rolę w zespole. Ma ode mnie zielone światło na oddawanie określonych rzutów, takich w których czuje się najlepiej, a jednocześnie są to zagrania w ramach naszego systemu ofensywnego.

Na plus zaskoczył mnie fakt, że Isaiah jest bardzo solidnym graczem w systemie defensywnym. Jest jeszcze młody i cały czas musi pracować nad grą 1 na 1, ale to gracz, który bardzo dużo rozumie. Wie, kiedy i komu pomóc w obronie. To są małe rzeczy, których ludzie nie widzą i nie doceniają. Dlatego on też ma nasze duże zaufanie. Proszę mi wierzyć, ale gdyby on sobie nie radził w obronie, to by nie miał tak dużej liczby minut.

Jak pan ogólnie ocenia grę zespołu?

Patrzę na to w dwojaki sposób. Musimy wrócić do okresu przygotowawczego. Cały ten okres pracowaliśmy w innym składzie, bo nie było dwóch podstawowych zawodników w postaci Elvara i Michała. Myślę, że gdyby oni byli z nami od początku, to hierarchia w zespole wykrystalizowałaby się szybciej. Nie było ich jednak, więc jednocześnie: przygotowywaliśmy się do sezonu, dużo kombinowaliśmy na różnych pozycjach i jednocześnie musieliśmy patrzeć dalej na to, jak to wszystko może się zmienić, gdy będą z nami Michał i Elvar. Patrzyliśmy więc głównie na to, jak poszczególni gracze spisują się w konkretnych sytuacjach, aby wiedzieć jak reagować, gdy już będziemy w komplecie

Wiem, że niektórzy mocno nas krytykują za grę, ale ja nie do końca się z tym zgadzam. Myślę, że dużo osób ocenia nas przez pryzmat meczu z AMW Arką. Wszyscy wtedy uznali, że nasza gra nie działa i trzeba zmian. Jasne, zagraliśmy wtedy bardzo złe spotkanie, ale… to jest tylko jeden mecz, który nam całkowicie nie wyszedł. Resztę meczów wygraliśmy lub byliśmy w bliskim kontakcie z rywalem.

Porażki jednym punktem kosztowały nas awans do drugiej rundy FIBA. Grupa okazała się silna. Brunszwik, który pokonaliśmy u siebie różnicą 20 punktów, na 0,5 sekundy meczu w Salonikach, wychodził z tej grupy z pierwszego miejsca. Ostatecznie PAOK wygrał – tak jak z nami, ostatnim rzutem – i to on gra dalej. Taki jest sport.

Przegrane bolą, ale nie każda przegrana jest końcem świata. Nie jest wstydem przegrać po walce, gdy rywal był lepszy.

Przygodę w FIBA Europe Cup można uznać jako porażkę?

Wynik końcowy w FIBA Europe Cup nikogo w klubie i we Włocławku nie satysfakcjonuje. Ja – jako trener – muszę to wziąć na klatę, ale też potraktować to jako lekcję i naukę. Popełniliśmy błędy, których musimy w przyszłości uniknąć, jeśli zamierzamy osiągnąć sukces na europejskiej scenie.

Co było dla pana najtrudniejsze w kontekście przejścia z roli asystenta na pierwszego trenera? Które elementy sprawiły największą trudność? Czy coś pana szczególnie zaskoczyło? Może duża liczba rozmów indywidualnych z graczami?

Rozmowy indywidualne są nieodłączną częścią tej pracy. Są różne szkoły trenerskie – niektórzy dużo rozmawiają, inni trochę mniej. Ja jestem tak po środku – staram się zbytnio nie przebodźcowywać zawodników rozmowami, natomiast mamy dużo analiz indywidualnych. W tę pracę wciągam asystentów, którzy tłumaczą zawodnikom, co się dzieje na boisku.

Uważam, że dla młodego trenera trudne jest szybkie podejmowanie decyzji. By nie przespać pewnych momentów – zarówno podczas wyboru zawodników w budowaniu składu, jak i w trakcie treningów, sparingów i meczów. Chodzi o małe decyzje boiskowe – trzeba się nauczyć tego, by ta decyzja była szybka i konkretna. Nie można się wahać. Jeśli ją podejmiesz, to musisz być jej pewny i konsekwentnie za nią podążać. Trzeba być stanowczym. Radzą to też dużo bardziej doświadczeni trenerzy: adaptuj, zmieniaj detale, ale nie schodź z obranej ścieżki. 

Można powiedzieć, że Anwil w sezonie 2025/2026 to zupełnie nowy rozdział w kontekście sztabu szkoleniowego. Nowy trener, nowy asystent, nowi ludzie w sztabie medyczno-fizjoterapeutycznym.

Tak, to prawda i muszę przyznać, że miałem delikatne obawy w tej kwestii. Wymiana większości osób w sztabie sprawia, że nowi ludzie muszą się wzajemnie poznać i nauczyć pracować w nowych warunkach. To nie jest takie proste, zwłaszcza w wymagającym włocławskim środowisku. Na szczęście, marka Anwilu Włocławek pomogła mi w tym, że Klub przyciągnął świetnych fachowców.

Łukasz Orzechowski, który jest bardzo doświadczonym trenerem, wszedł do klubu jak po swoje. Od pierwszego dnia dało się wyczuć, że jest ekspertem w swojej dziedzinie. Przedstawił konkretne plany na pracę z zespołem i z poszczególnymi zawodnikami. Tego się trzyma. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z nim.

Marta Adamczak, która do nas dołączyła z MKS-u Dąbrowa Górnicza, to bardzo doświadczona fizjoterapeutka. Oprócz wiedzy, ma też sporo pozytywnego podejścia, który pozwolił jej szybko nawiązać relacje ze sztabem i zawodnikami. Pomaga jej Magdalena Zalewa, dla której to kolejny rok pracy w Anwilu Włocławek. To bardzo pracowity duet, który stanął na wysokości zadania w trudnym momencie grania na dwóch frontach.

Żadnych urazów zmęczeniowych, żadnych problemów mięśniowych, żadnych dolegliwości, które mogłyby pochodzić ze złego doboru obciążeń. Jestem zbudowany pracą naszego sztabu medycznego. 

Z nowych twarzy – choć o Akselisie Vairogsie już wspomniałem w kontekście jego pracy asystenta, trzeba pamiętać, że on był także klasowym graczem i to mocno teraz pomaga. Rozumie zawodników, ma z nimi bardzo dobre relacje i po prostu czuje koszykówkę nie tylko od strony trenerskiej. Razem z Marcinem Woźniakiem, którego miarą marki jest olbrzymia pracowitość, wiedza i wysoka pozycja od lat potwierdzona miejscem w Reprezentacji Polski, tworzą świetny duet, wspierający mnie w każdym momencie.

Czy podjęcie pracy na stanowisku pierwszego trenera w Anwilu Włocławek wiązało się z zakończeniem współpracy z kadrą Polski w roli asystenta Igora Milicicia? Jakie były kulisy tej decyzji?

Konieczność zrezygnowania z pracy w kadrze była najtrudniejszą decyzją w moim sportowym życiu. Oczywiście, dostałem pracę marzeń w postaci pracy w Anwilu Włocławek, a z drugiej strony był Eurobasket w Polsce, na który pracowałem przez wiele lat. Chciałem tam być i uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu. Jednak im bliżej było turnieju, to coraz więcej wskazywało na to, że muszę poświęcić się pracy w klubie, by nie zawieść oczekiwań właścicieli, szefostwa, sponsorów i kibiców. Podjęcie tej decyzji było bardzo trudne, ale z perspektywy czasu uważam, że to była jedyna słuszna droga

Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim prezesom PZKosz, trenerowi Miliciciowi, który mnie wziął do kadry. Duże słowa uznania dla zawodników. Mogę też zdradzić, że podejmując ostateczną decyzję, dużo rozmawiałem z Mateuszem Ponitką, który ma ogromne doświadczenie w koszykówce. To była bardzo wartościowa rozmowa, która uświadomiła mi wiele rzeczy.

Trener Igor Milicić zdradził mi ostatnio, że nadal jesteście w kontakcie.

Tak, to prawda. Jestem w kontakcie ze wszystkimi trenerami z kadry Polski. Z Igorem Miliciciem znamy się od lat i to całkowicie naturalne, że rozmawiamy na różne tematy. Podobnie jest z innymi trenerami, z którym współpracowałem: Selcuk Ernak, Przemysław Frasunkiewicz czy Dejan Mihevc. Korzystam z ich wielkiego doświadczenia. Nie boję się zadzwonić i zapytać o małe szczegóły. Wszyscy służą radą, są bardzo otwarci na rozmowy. Jestem szczęściarzem, że przez lata zbudowałem relacje z wieloma wartościowymi osobami.

Jak sobie pan radzi z otaczającą rzeczywistością? Czyta pan komentarze na swój temat?

Od momentu kiedy podpisałem kontrakt z Anwilem na stanowisko pierwszego trenera, wyłączyłem się z życia internetowego. Czasami oczywiście obejrzę podcast lub przeczytam wywiad. Nie czytam jednak w ogóle komentarzy. Biorąc tę pracę wiedziałem, z czym to będzie się wiązało. Wiem, jakie jest środowisko we Włocławku i jak wygląda całe otoczenie. Tutaj każdy najmniejszy ruch jest śledzony i komentowany. Można spodziewać się tego, że 60-70 procent reakcji będzie negatywnych. Tak to wyglądało do tej pory. 

Uznałem, że najlepiej będzie odciąć się od tego wszystkiego i tak też zrobiłem. Oczywiście, to nie jest tak, że nie korzystam z Internetu i czasami do mnie docierają te komentarze ze strony kibiców lub ludzi, którzy interesują się koszykówką. W żaden sposób nie zmienia to jednak mojego nastawienia czy stylu pracy. Koszykówce oddawałem zawsze tyle, ile tylko zdrowie pozwalało i jest tak niezależnie, co pisze się w Internecie.