Shaq dyskredytuje Mitchella – jak dobry jest lider Jazz?
W piątek Utah Jazz wygrali z New Orleans Pelicans 129:118. Było to już ich siódme zwycięstwo z rzędu – z bilansem 11-4 zajmują drugie miejsce konferencji zachodniej, o pół meczu za Lakers. Donovan Mitchell zaliczył wtedy świetny występ na 36 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst i po raz kolejny to właśnie on poprowadził zespół z Salt Lake City jako pełnoprawny lider. W pomeczowej rozmowie ze studiem TNT, zamienił kilka słów z Sahqiem, który… Nie był chyba pod wrażeniem jego gry:
„- Powiedziałem dziś, że jesteś jednym z moich ulubionych graczy, ale nie masz tego czegoś, co pozwoliłoby ci wejść na wyższy poziom. Powiedziałem to celowo, bo chciałem, żebyś to usłyszał. Co masz na ten temat do powiedzenia?
– Ok… To tyle.”
Trudno powiedzieć, co chciał osiągnąć Shaq takim pytaniem. Abstrahując od jego opinii na temat zawodnika – którą ma prawo mieć i wyrażać – zachował się on po prostu dziwnie i nieelegancko. No bo jakiej odpowiedzi oczekiwał? Co chciał usłyszeć? Ta krótka 'rozmowa’ odbiła się pewnym echem w środowisku zawodników. Wypowiedział się choćby Rudy Gobert, któremu też oberwało się ostatnio od O’Neala:
„Niech mówią o nas co chcą. Jeśli będziemy dalej wygrywać, i tak będą musieli nas oglądać. Mam nadzieję, że będą musieli na nas patrzeć aż do lipca.”
Ale głos zabrali nie tylko koledzy z zespołu. Do sytuacji odniósł się LeBron James:
„Jest różnica pomiędzy konstruktywną krytyką, a lekkim hejtem. Widziałem obie te rzeczy skierowane w moją stronę – najczęściej hejt. Możesz to usłyszeć w tym, jak to mówią.”
Oraz nieco dosadniej Kevin Durant:
„Ich stare głowy powinny iść nacieszyć się emeryturą. Ci chłopcy mają już swoich trenerów, z którymi codziennie pracują.”
No więc co tu dużo mówić – wypowiedź Shaqa została potraktowana jako raczej grubiańskie, nic nie wnoszące zachowanie. Zrozumiałe, ale spróbujmy odgarnąć na bok przykrywający meritum brak dobrego smaku Diesla i zastanówmy się nad samą tezą, którą wygłosił. Czy Donovan Mitchell ma to 'coś’, co pozwoliłoby mu wejść na wyższy poziom?
On sam jest na bardzo wysokim poziomie. Ze średnimi 24,3 punktu, 3,9 zbiórki, 4,9 asysty, skutecznością rzutów za trzy powyżej 40% (z czego blisko 2/5 rzutów oddawanych jest po koźle!), ze swoją łatwością zdobywania punktów – także tych bardzo ważnych – z łatwością brania ciężaru gry na siebie w wieku zaledwie 23 lat – jest już zawodnikiem z szeroko pojętej elity. Pytaniem zasadnym jest, czy jego poziom bezpośrednio przekłada się na wyniki zespołu i czy swoją elitarną grą może wnieść prowadzony przez siebie zespół na elitarny poziom – bo to chyba charakterystyka zawodników najlepszych. A przynajmniej jedna z możliwych charakterystyk. Po zadaniu tego pytania sytuacja trochę się komplikuje. Dlaczego? Można łatwo zbić te rozważania, wskazując na siedem zwycięstw z rzędu, w których to Mitchell zdobywa blisko 28 punktów na mecz. Jest jednak jedna trochę niepokojąca statystyka – z Donovanem Mitchellem na parkiecie, Utah Jazz zdobywają od swoich rywali o 3,5 punktu na 100 posiadań mniej. Dla porównania, kiedy na parkiecie jest Rudy Gobert, Jazz są o 15,7 punktu lepsi; kiedy gra Mike Conley, aż o 20,9 punktu lepsi; kiedy z ławki wchodzi Jordan Clarkson, są o 4,5 punktu lepsi. Trzeba zadać sobie (kolejne) pytanie – z czego to wynika?
W studio TNT rozpoczęła się dyskusja o tym, czy Mitchell jest zawodnikiem formatu super gwiazdy – czy może mieć taki status zawodnik, który na grę wpływa właściwie tylko na płaszczyźnie zdobywania punktów. Bo jeśli się nad tym zastanowić, Donovan Mitchell nie podnosi poziomu gry zespołu na znacznie wyższy w innych elementach. Nie jest dobrym obrońcą. Nie jest słaby, nie trzeba łatać jego pomyłek, ale nie stanowi dużej wartości dodanej dla tej siódmej w lidze (113,1 punktu na 100 posiadań) defensywy Jazz. A tym właśnie błyszczał na poziomie akademickim – jego siła, szybkość i długie ramiona pozwalały mu kryć zawodników na piłce. Nie widzimy, by trener Quin Snyder wystawiał go naprzeciw ważnym zawodnikom rywali. Jest to o tyle zrozumiałe, że traci on bardzo dużo energii na produkcję ofensywną – co nie zmienia faktu, że w obronie nie stanowi dużej przewagi na tym etapie kariery.
Mitchell nie jest też – nigdy nie był – zawodnikiem mającym wpływ na rozgrywanie. Na pozycji rozgrywającego grywał – w Jazz długo mieli problemy z obsadzeniem pozycji numer jeden i Donovan jako sprawnie kozłujący zawodnik przejmował te obowiązki. Jego rekord kariery to 11 asysty, 15 razy zanotował więcej niż 7 asyst. To nie tak, że nie potrafi podać – często jednak nie widzi podania, które należałoby wykonać. Czy to dlatego, że kolega jest lepiej ustawiony, czy nawet dlatego, że drużyna koszykówki potrzebuje utrzymania pewnej płynności gry. Gra polegająca na oddawaniu rzutów przez lidera prędzej czy później doprowadzi do tarć. Nie inaczej było w Jazz, kiedy to Rudy Gobert zaczął otwarcie krytykować nieco samolubną grę Mitchella:
Trzeba Mitchellowi uczciwie przyznać, że co sezon poprawia swoją średnią asyst – w tych rozgrywkach wynosi ona 4,9, co jest wynikiem niezłym (biorąc pod uwagę, że rozgrywającym jest tam Conley), choć nieco podkopanym przez 3,3 straty na mecz. To nie tak, że jest on pożeraczem piłki w izolacjach. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, jak bardzo pod ścianą był management Jazz, próbując ściągnąć rozgrywających. Czy to najpierw Rubio, czy potem Conley – fakt, że ruchy te było konieczne i bardzo ważne świadczy najlepiej o tym, że Donovan Mitchell nie jest zawodnikiem, który poprowadzi samodzielnie ofensywę. Poprowadzi, w znaczeniu nie tylko zapunktuje, ale otworzy punkty reszcie. Dziś Jazz mają świetny bilans, grają bardzo dobrą koszykówkę. Donovan Mitchell nie musi grać jako playmaker, bo w zespole są zawodnicy jak Conley, czy Ingles. Nie musi przesadnie skupiać się na defensywie, bo Rudy Gobert świetnie zabezpiecza tyły. To jednak prowadzi do konkluzji, że Donovan Mitchell to w zasadzie strzelec. Zawodnik do zdobywania punktów. Wybitny w swoim fachu, ale trochę jednowymiarowy. Pytanie o to, czy jest zawodnikiem na poziomie supergwiazdy, jest więc zasadne. Te najczęściej wpływają na grę na kilku płaszczyznach. Mitchell może być blisko elitarnego poziomu – ale czy stać go na wejście na poziom elitarny? Według Shaqa – nie.
Przynajmniej na ten moment. Pamiętajmy, że Mitchell wciąż ma dopiero 23 lata, a najlepsze sezony jego kariery – o ile ominą go kłopoty zdrowotne – jeszcze przed nim. A przecież już teraz jest wybitnym zawodnikiem – nawet jeśli jednowymiarowym. Jeśli ma stać się liderem – zawodnikiem, który stanowi samodzielnie o jakości zespołu; wokół którego dostawia się tylko dodatkowe elementy, musi zdywersyfikować swoje atuty. Podnosić poziom drużyny w kilku elementach. Bo dziś nazywamy go liderem, ze względu na to, że bierze na siebie ciężar gry ofensywnej i dostarcza punktów w ważnych momentach. Wyniki zespołu to jednak trochę wypadkowa tego, że dostał szansę gry w dobrze skrojonej ekipie. W przytaczanym studio TNT padła teza, że w zespole mistrzowskim, Mitchell byłby drugą-trzecią opcją. Być może optyka zmieni się pod koniec sezonu, kiedy okaże się, że Jazz walczą o najwyższe cele. Ten zespół – jak i poszczególni jego zawodnicy – ma mnóstwo do udowodnienia.