Selcuk Ernak: Phil Jackson mógł tak robić. Ja nie mogę [WYWIAD]
Wiem, że ludzie – w trakcie off-season – mocno nas krytykowali za konstrukcję składu, ale po okresie sparingowym i pierwszych meczach nowego sezonu, narracja na temat tych graczy mocno się zmieniła. Nagle krytycy wyparowali! Gdzie oni są? – mówi Selcuk Ernak, trener Anwilu Włocławek.
Karol Wasiek: Jaka była pana pierwsza reakcja na informację, że Anwil Włocławek jest zainteresowany współpracą?
Selcuk Ernak, trener Anwilu Włocławek: Pewnie wszyscy myślą, że pierwszy kontakt ze strony Anwilu Włocławek nastąpił wtedy, gdy zadzwonił do mnie Bronisław Wawrzyńczyk (konsultant do spraw sportowych w klubie – przy. red.). A to nie jest prawda!
Prawda jest taka, że jako pierwszy – miesiąc przed telefonem Bronka – odezwał się do mnie mój agent. Rozmawialiśmy wtedy o różnych możliwościach i nowych kierunkach. W tym gronie był też Anwil Włocławek. To jeden z tych polskich klubów, które obserwowałem i miałem konkretne informacje na jego temat. Znałem też wcześniej niektórych trenerów, sędziów czy zawodników, którzy pracowali w Polsce, więc można powiedzieć, że miałem małą relację z waszym krajem.
Po telefonie od Bronka z informacją, że Anwil jest mną zainteresowany, zwlekałem z podjęciem decyzji, co wynikało z faktu, że nie było pewności, czy i w których rozgrywkach europejskich zespół wystąpi.
Powiem wprost: mam ponad 15-letnie doświadczenie w prowadzeniu różnych zespołów i nie wyobrażam sobie, by prowadzić drużynę jedynie w rozgrywkach krajowych. Takie coś – na tym etapie kariery trenerskiej – mnie w ogóle nie interesuje. Gdy klub z Włocławka przedstawił mi konkretną informację, że zespół zagra w fazie grupowej FIBA Europe Cup, to nasze rozmowy wskoczyły na wyższy poziom zaangażowania. Pojawiły się konkrety, a ja sam zrobiłem bardzo poważny research na temat klubu, ligi i koszykówki w Polsce.
Prawdą jest też to, że już wcześniej analizowałem ORLEN Basket Ligę pod kątem zawodników, którzy mogą później trafić do ligi tureckiej. W zeszłym sezonie pracowałem z Jamesem Palmerem, który wcześniej grał w Stali Ostrów Wielkopolski. Dostrzegłem, że polska liga jest dobrą trampoliną do utalentowanych zawodników. Co roku pojawia się tutaj dużo dobrych strzelców, którzy – przy ciężkiej pracy i zaufaniu ze strony trenerów – później trafiają do mocniejszych lig. Przykładów jest cała masa. Zaczynając od Jonaha Mathewsa, a kończąc na… Joe Crispinie.
Miał pan bardzo dobrą pracę w Turcji, ale jednak zdecydował się pan na wyjazd zagraniczny. Po raz pierwszy w karierze prowadzi pan zespół poza granicami Turcji. Dlaczego Anwil? Dlaczego Polska?
Z kilku powodów. Już jako młody trener marzyłem o tym, by wyjechać z Turcji i spróbować swoich sił w innym kraju. Ale na początku było mi trudno znaleźć taką pracę, bo nikt mnie znał w Europie. Nawet jak wykonasz dobrą pracę, to każdy będzie mówił: “jeszcze jest młody i potrzebuje czasu”. Później gdy już zbudujesz swoje CV i nabierzesz doświadczenia w Turcji, to słyszysz: “ale on pracował tylko w Turcji”.
Też trzeba dodać, że ja miałem możliwość pracy w bardzo mocnych tureckich klubach, które finansowo stały na wysokim poziomie i te oferty z innych lig były na dużo mniejszym poziomie. A gdy jesteś młody, to pieniądze są bardzo istotne, bo musisz m.in. zabezpieczyć rodzinę.
Praca w mocnych tureckich klubach dała mi sporo doświadczenia i też znacząco poprawiła sytuację finansową. Ustabilizowałem swoje finanse na wysokim poziomie. Szukałem oczywiście pracy w innych częściach Europy, ale miałem też swoje duże wymagania. One dotyczyły głównie tego, by pracować w klubach, które chcą zbudować coś trwałego na zasadzie projektu i oczywiście grają w europejskich pucharach. Nie chciałem iść do miejsca, gdzie czułem, że będę tylko na chwilę. Lubię być w miejscu, gdzie czuję, że mogę coś zbudować i odcisnąć swoje piętno. To był główny powód, dla którego powiedziałem “TAK” Anwilowi Włocławek. To klub, który jest ambitny i ma długofalowe cele. I co najważniejsze: klub jest stabilny i bardzo dobrze zorganizowany.
Mógł pan poczekać na oferty z klubów tureckich?
Tak. Brałem to pod uwagę. I prawdopodobnie zarobiłbym znacznie więcej, ale w tym momencie nie chodzi mi o pieniądze. One nie są najważniejsze. Mogłem wybrać miejsce, w którym będę czuł się komfortowo pod względem sportowym. Chciałem zaznaczyć swoją obecność poza Turcją. Uznałem, że Anwil jest dobrym miejscem do tego.
Ma pan spore doświadczenie na ławce trenerskiej, rozegrał pan wiele meczów o stawkę, ale w trakcie spotkań widać, że koszykówka nadal sprawia panu dużo frajdy. Czy zawsze pan tak emocjonalnie podchodził do wydarzeń boiskowych?
Nie jestem spokojną osobą, ale też nie wpadam w ekscytację przed i w trakcie meczów. Staram się być osobą analityczną, która nie wpada w panikę. Gdy byłem młodym trenerem to za każdym razem słyszałem to samo: “twoja mowa ciała ma wpływ na cały zespół. Zawodnicy widzą i czują, jak się zachowujesz”. Phil Jackson mógł mieć złą mowę ciała, a to i tak nie wpływało na drużynę. Ja tak robić nie mogę. Gdy masz zespół z nieco mniejszym budżetem – oczywiście w porównaniu z tureckimi klubami, nie mówię w kontekście Polski – ale potencjałem, to musisz robić wszystko, by ten potencjał pokazać całemu koszykarskiemu środowisku. Tak właśnie staramy się robić w Anwilu Włocławek.
To prawda, że przed podpisaniem umowy z Anwilem Włocławek rozmawiał pan z Ertuğrulem Erdoğanem, który w przeszłości prowadził Śląsk Wrocław?
Tak. Ertuğrul Erdoğan to mój przyjaciel. Odbyliśmy kilka długich rozmów na temat pracy w Polsce. Powiedział mi o kilka ważnych aspektach, które później wziąłem pod uwagę, gdy podejmowałem decyzję.
Jakie to były kwestie?
Trener Erdogan mówił, że PLK jest ligą bardzo fizyczną, ale też specyficzną. Miał na myśli to, że zespoły w swoim DNA skupiają się przede wszystkim na wygraniu mistrzostwa Polski. Grę w europejskich pucharach traktują jako dodatek, a nie coś, o co będę walczyć za wszelką cenę. I po kilku miesiącach pobytu w Polsce mogę to w pełni potwierdzić.
Trzecią kwestią jest to, że liga jest bardzo wyrównana i w każdej kolejce dochodzi do kilku zaskakujących wyników. “Pamiętaj, nie możesz być zrelaksowany i musisz do każdego rywala podejść z odpowiednim zaangażowaniem. Przeciwnicy zawsze są dobrze przygotowani pod względem taktycznym. Nie ma w PLK łatwych meczów” – mówił Erdogan.
Z tym też się pan zgadza?
Jak najbardziej. Zarówno polscy, jak i zagraniczni trenerzy są świetnie przygotowani – pod względem taktycznym i scoutingowym – do meczów. Każdy najmniejszy detal ma ogromne znaczenie. Trenerzy naprawdę wiedzą, co mają robić. Widać, że posiadają dużą wiedzę.
Coś jeszcze zwróciło moją uwagę.
Co takiego?
Zespoły nie tylko są dobrze przygotowane, ale posiadają także własną tożsamość i specyfikę. W Turcji masz 4-5 zespołów, o których mógłbyś powiedzieć, że mają wiele podobieństw. Tutaj tego powiedzieć nie mogę, bo drużyny mocno się od siebie różnią. Pod kątem stylu pracy trenerów, taktyki, zawodników w składzie i tradycji. Charakterystyki poszczególnych zespołów mocno się od siebie różnią. Co oznacza, że każdy tydzień pracy jest inny. To wymagające, ale też pozytywne. Uważam to za bardzo dobrą rzecz w kwestii postrzegania polskiej koszykówki.
Jaką charakterystykę ma zatem zespół z Włocławka? Czym się wyróżnia na tle innych ekip w ORLEN Basket Lidze? Jak wyglądał proces konstruowania składu na ten sezon? Jak wyglądała pana współpraca z Bronisławem Wawrzyńczukiem, konsultantem do spraw sportowych?
Sporo pytań! Spróbujmy zachować kolejność działań. Zacznijmy od tego, że w składzie z poprzedniego sezonu zostało tylko trzech zawodników: Łączyńskiego, Łazarskiego i Petraska. Trzech polskich graczy, z czego jeden jest bardzo młody. To oznaczało, że latem klub stanął przed trudnym wyzwaniem: podpisanie wielu nowych zawodników.
Z racji tego, że ja podpisałem dość późno umowę, to nasza sytuacja na rynku transferowym w kontekście pozyskania wartościowych Polaków była… (chwila zastanowienia) bardzo trudna. Z tego co udało mi się też zorientować, to Włocławek nie jest zbytnio popularnym miejscem wyboru dla polskich zawodników. Oni szukają większych miast, w których jest po prostu więcej możliwości.
Finalnie zbudowaliśmy jednak polską rotację na odpowiednio wysokim poziomie, pozyskując Michalaka, Gruszeckiego i Sulimę, czyli graczy, którzy dają dużo jakości. Jesteśmy z nich bardzo zadowoleni. To mocne osobowości, które wiedzą, jak grać w koszykówkę.
Wiem, że ludzie – w trakcie off-season – mocno nas krytykowali za konstrukcję składu, ale po okresie sparingowym i pierwszych meczach nowego sezonu, narracja na temat tych graczy mocno się zmieniła. Nagle krytycy wyparowali! Gdzie oni są? (śmiech)
Moim głównym założeniem – w kwestii budowania składu – było posiadanie co najmniej trzech ball-handlerów w zespole. Staram się jak największą liczbę tego typu zawodników mieć w jednym czasie na parkiecie. To stwarza duże przewagi po stronie atakującej. Mocno latem sprawdzaliśmy rynek. Pozyskaliśmy – trzymając się naszej koncepcji – Nelsona, Turnera i Taylora. Temu ostatniemu ufamy w kwestii grania w izolacjach. Dajemy mu piłkę w grze jeden na jeden. Wiemy, że ma w tym elemencie sporo atutów.
Pod koszem chcieliśmy być atletyczni i wszechstronni. Chcieliśmy mieć jednego zawodnika, który łączyłby grę na obu pozycjach. Takim koszykarzem jest DJ Funderburk, który umie grać pod koszem, ale dobrze czuje się także na obwodzie.
Konkludując: bez pomocy Bronka na pewno nie zbudowałbym takiego składu.
Dlaczego?
Wynika to z faktu, że dla mnie ten poziom rozgrywek jest nowy. Wcześniej prowadziłem zespoły w Turcji na dużo wyższym poziomie budżetowym. Oczywiście miałem pewne założenia, ale jak to w życiu: rzeczywistość nie zawsze idzie w parze z teorią, więc dobrze, że mogłem liczyć na fachową pomoc innych osób, w tym Bronka.
Czy na pierwsze spotkanie z Bronkiem w kwestii budowania zespołu przyszedł pan z gotową listą zawodników, których chciałby pan pozyskać?
Tak. Miałem taką listę, ale był jeden szkopuł…
Jaki?
85-90 procent nazwisk można było od razu skreślić. Oczywiście z przyczyn finansowych. Bronek miał za to swoją listę z dużą liczbą nazwisk i od razu zaczęliśmy nad nią mocno pracować. W procesie omawiania niektóre skreśliliśmy, wiele też dodaliśmy. Bronek szybko pokazał, że zna się na swoim fachu. Był do procesu konstruowania zespołu bardzo dobrze przygotowany. Dzwoniliśmy do różnych trenerów, agentów i innych ludzi, by każdego zawodnika dokładnie sprawdzić i przeanalizować. To nie był łatwy proces i oczywiście nie wszystko nam się udało, ale generalnie uważam, że wspólnie wykonaliśmy naprawdę świetną pracę.
To prawda, że na waszej liście były nazwiska graczy, którzy później podpisali umowę w PLK?
Tak, ale nie namówisz mnie na podanie nazwisk. To nie było w porządku wobec tych graczy i ich obecnych pracodawców. Jedno mogę powiedzieć: to są dobrzy zawodnicy!
Jak się panu podoba koncepcja grania z jednym Polakiem na parkiecie? Jak pan ocenia ten przepis?
Ciekawostką jest fakt, że w lidze tureckiej od tego sezonu – po wielu latach – wprowadzano podobny przepis. Sam jestem ciekaw, jak to wyjdzie i co to przyniesie tureckiej koszykówce. Mogę zdradzić ciekawostkę w tej sprawie.
Gdy zaczynałem pracę w roli pierwszego trenera (rok 2006 – przy. red.), to w tureckiej lidze istniał przepis: “2+3” – dwóch tureckich graczy i trzech obcokrajowców. Wtedy rotacja była naprawdę ekstremalnie trudna. To było duże wyzwanie. To było jak granie w szachy. Musiałem myśleć głównie o tym, by mieć tureckich graczy na parkiecie, a nie o samej koszykówce. To mnie jednak wiele nauczyło, dlatego teraz nie mam problemów z adaptacją do nowych warunków.
Uważam, że system “1+4” wcale nie jest trudny i wymagający dla trenerów. Ale czy ten przepis pomaga polskim zawodnikom w kontekście zabezpieczenia ich interesów? Nie jestem do końca przekonany. Myślę, że lepszym rozwiązaniem – patrząc na moje doświadczenia z ligi tureckiej – byłby model “5+7”: pięciu obcokrajowców i siedmiu Polaków.
Czy to prawda, że na co dzień śledzi pan polskie media?
Mam w Turcji profesjonalną grupę złożoną z trzech młodych osób, które każdego dnia obserwują sytuację na rynku medialnym i szukają pojawiających się informacji na mój temat, mojego zespołu i mojej rodziny. Ci ludzie obserwują także inne tematy, które mnie ciekawią na co dzień – polityka czy ekonomia. Każdego dnia otrzymuję od nich taki zebrany pakiet informacji w tych sprawach.
Moje pierwsze wrażenie jest takie, że sport w Polsce odgrywa bardzo dużą rolę. Dziennikarze są aktywni, sporo pytają i tym samym dostarczają ciekawych informacji. Na pewno są bardzo zaangażowani. W Turcji tego nie ma na takim poziomie.
Social media w klubach są bardzo mocno rozwinięte. Spójrz na Anwil Włocławek. Jak dużo treści każdego dnia dostarczamy kibicom. Michał Fałkowski i jego ludzie wykonują naprawdę bardzo dobrą pracę. Widzę to na co dzień. Myślę, że niektóre kluby z Euroligi nie są na takim poziomie.
Jeszcze jedno rzuciło mi się w oczy.
Co takiego?
W Polsce jest duże zainteresowanie takimi dyscyplinami jak MMA czy żużel. Popularność tych dyscyplin robi wrażenie. Tego w Turcji nie ma. Nie ukrywam, że kocham motoryzację i próbowałem nawet obejrzeć mecz półfinałowy z Torunia, ale niestety inne sprawy na to nie pozwoliły. Ale w moich planach jest pójście na mecz żużlowy w Toruniu. To byłoby coś ekscytującego.
-
Tak
-
Nie
-
Tak122 głosów
-
Nie29 głosów