Rekordowa statystyka kontuzji w tym sezonie – w przyszłym może być gorzej
W tym sezonie widzieliśmy masę sytuacji, w których zawodnicy opuszczali mecz, lub kilka. Braliśmy to z dobrodziejstwem inwentarza – udało się rozpocząć rozgrywki w szczytowym momencie światowej pandemii, więc trzeba było liczyć się z nieobecnościami spowodowanymi COVID-19. Problem jest jednak głębszy, niż odizolowywanie zawodników ze względów bezpieczeństwa.
Statystyki są jasne – drastycznie wzrosła liczba opuszczonych przez zawodników meczów, z powodów innych niż covidowe procedury.
Według statystyk, które opracował Kevin Pelton z ESPN, w jednym meczu sezonu regularnego, nie zagrało (licząc oba zespoły) z powodów innych niż COVID średnio 5,1 zawodnika. To najwyższy wskaźnik w historii – przynajmniej od sezonu 2009/10, kiedy zaczęto tę statystykę badać. W poprzednich rozgrywkach wskaźnik ten wynosił 4,8 zawodnika. Różnica pozornie niewielka, ale to aż 5%. Biorąc pod uwagę, jak duża jest próba badawcza (w sezonie to łącznie grubo ponad 1000 meczów), to naprawdę znaczący wzrost.
Nie trzeba chyba rozbudowanych badań, by znaleźć przynajmniej kilka czynników, które sprawiają, że zdrowie zawodników zostaje coraz bardziej nadszarpywane. Przede wszystkim, pandemia rozregulowała nam na dobre kalendarz. Po pół roku przymusowej przerwy, sezon 2019/20 został wznowiony w lipcu, dograny przy niedostatecznym procesie przygotowawczym, kolejny sezon rozpoczął się po zaledwie dwóch miesiącach przerwy, a przeprowadzony został w warunkach zdecydowanie trudniejszych, niż dotychczas. Presja, by wyrobić się przed Igrzyskami i zacząć kolejny już sezon w bardziej standardowym terminie spowodowała, że kalendarz (choć zawierający o 10 meczów mniej) został znacznie gęściej zaplanowany. Do tego procedury związane z bezpieczeństwem epidemiologicznym sprawiły, że zwyczajowa regeneracja, trening, sen – wszystko to, co dzieje się pomiędzy meczami – zostało mocno ograniczone.
„Kiedy nie możesz trenować, narażasz się na lekkie urazy. To znany fakt.”
– jeden z ligowych trenerów ds. przygotowania motorycznego
Większość kontuzji, które widzieliśmy, to nie były (szczęście w nieszczęściu) te najstraszniejsze urazy, kończące sezon, albo stawiające pod znakiem zapytania dalszą karierę. Oczywiście zdarzały się i takie – Jamal Murray zerwał ACL, krótko po tym, jak został szybko przywrócony do gry po innym urazie. Były to jednak w większości urazy mniejsze, będące skutkiem nawarstwiającego się zmęczenia. Jaylen Brown zerwał więzadło w nadgarstku; LeBron skręcił kostkę, a Davis nadwyrężył ścięgno udowe; James Harden przez cały sezon także zmaga się ze ścięgnem udowym. Niezliczona ilość meczów została opuszczona z powodu nawet nie samych kontuzji, a sytuacji, w których kontuzja czaiła się tuż za rogiem i trzeba było dać organizmowi odpocząć.
„Myślę, że to był mój najtrudniejszy sezon w 20-letniej karierze w NBA. [Dużo] kosztowało to mentalnie, fizycznie, emocjonalnie.”
– trener Mike Malone
„Protokoły covidowe, brak emocjonalnych więzi, niemożność zobaczenia się z rodziną i przyjaciółmi, czy nawet wyjścia na obiad na miasto – brak tych wszystkich normalnych rzeczy, które wypełniają twoje życie społeczne. Nie masz tych wszystkich rzeczy, przez co sezon jest wyjątkowo wyczerpujący.”
– trener Steve Kerr
W ostatnich latach NBA pod wodzą Adama Silvera kreowała dość klarowną wizję – sezon regularny jest za długi. Kwestie marketingowe, zainteresowanie publiczności rozwleczonymi rozgrywkami, to jedno. Co jednak ważniejsze, władze ligi zauważają, że problem DNP, czyli sadzania ważnych zawodników na ławce w celu ich oszczędzania, nie bierze się znikąd. Wbrew opinii wielu fanów retro koszykówki, dzisiejsze wydanie tego sportu jest znacznie bardziej wymagające fizycznie – mecze są grane na większej szybkości, zwrotności, dynamice, przeciążenia są większe. W dzisiejszych realiach 82 mecze rozgrywane na przestrzeni pięciu miesięcy to po prostu za dużo dla ludzkiego organizmu. Wnioski wysnuwały się przez jakiś czas same – sezon trzeba skrócić i NBA prędzej czy później to zrobi. Przyszła jednak pandemia i wywróciła sytuację do góry nogami. Sezon trzeba było rozegrać, kontrakty telewizyjne musiały zostać uratowane, a tego nie udałoby się zrobić bez przykręcenia śruby. Problem polega na tym, że to nie są trudności związane z jednym tylko sezonem.
„Jesteśmy w tym już od jakiegoś czasu, więc pierwsze, czego teraz oczekujemy, to odpoczynek. Nasi zawodnicy, nasz sztab, nasi ludzie byli tutaj każdego dnia – są tak samo zmęczeni mentalnie, jak i fizycznie. Myślę, że potrzebują po prostu kilku tygodni, albo miesięcy odpoczynku.”
– Pat Riley po przegranej serii z Bucks
Finaliści z zeszłego sezonu, Miami Heat, mieli tylko 71 dni offseason, co jest najkrótszą między sezonową przerwą nie tylko w historii NBA, ale też NFL, NHL i MLB. Niestety, kolejna przerwa też może być krótka – zwłaszcza dla tych najlepszych.
Bieżące rozgrywki zakończą się w czerwcu – patrząc z perspektywy drużyn playoffowych. Kolejne rozpoczną się – według zapowiedzi Adama Silvera – w październiku, jeśli wszystko dobrze pójdzie. Dla zawodników oznacza to, że w tryb przedsezonowego treningu będą musieli wejść we wrześniu. To znowu tylko dwa miesiące przerwy, zamiast zwyczajowych czterech. I to oczywiście przy założeniu, że dany zawodnik nie pojedzie na Igrzyska Olimpijskie. Luka Doncic na przykład podjął decyzję o tym, że zamierza grać dla Słowenii w kwalifikacjach do Igrzysk i ewentualnie na samym turnieju w Tokio. Rozegrał morderczy sezon zwieńczony Playoffami, po niecałym miesiącu przerwy powalczy o awans na Igrzyska (w grupie razem z reprezentacją Polski!), następnie po kilkunastu dniach poleci do Tokyo (jeśli się zakwalifikują), by za kolejne kilkanaście dni zacząć już obóz treningowy przed sezonem. To nie jest zawodnik zadaniowy – to jest koszykarz, który przez cały mecz – czy w klubie, czy w reprezentacji – ciągnie ofensywę na swoich barkach. Życzymy Luce zdrowia i wszystkiego najlepszego, ale jeśli rozegra cały przyszły sezon w zdrowiu, będzie to wielki sukces.
Doncic to przykład skrajny, ale trend jest jednakowy dla wszystkich zawodników – dwa lata ciągłego pędu, który dotyka zwłaszcza gwiazd, które przecież w największym stopniu ulegają obciążeniom. NBA, której polityka polega w dużej mierze na chronieniu swoich najlepszych zawodników, serwuje im trwający dwa lata maraton. Tragizm sytuacji polega w dużej mierze na tym, że nie bardzo ma inne wyjście.