Toronto Raptors: top-10 obrona i najgorszy atak NBA

Toronto Raptors: top-10 obrona i najgorszy atak NBA

Z wyjątkowym zainteresowaniem śledzimy ten nietypowy sezon, rozpoczynający się na kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Zawsze to wyjątkowe doświadczenie – obserwować takie odstępstwo od normy na własne oczy. Odstępstwem w ramach tego odstępstwa są z kolei Toronto Raptors, którzy poza tym, że zaczęli sezon w nietypowym terminie, to jeszcze w innym kraju, po drugiej stronie kontynentu. Z powodu obostrzeń w podróżowaniu, Raptors musieli tymczasowo wynieść się z Toronto i na swoje potrzeby zaadaptować halę w Tampie na Florydzie. Więcej o tym procesie pisaliśmy w szale przedświątecznych porządków:

Czy ta przeprowadzka i wyjście ze strefy komfortu przyczyniły się do tego, jak wyglądają dziś Raptors? Być może. Po trzech meczach ich bilans to niezbyt zachęcające 0-3; poza porażką z Sixers ostatniej nocy, przegrali też z Pelicans i Spurs. Nie wygląda to jak do tej pory specjalnie obiecująco – Raptory zdobywają najmniej w lidze punktów w przeliczeniu na 100 posiadań (97,8), co czyni ich de facto najgorszą ofensywą w NBA. Robiąc szybki przegląd statystyk, widać jak rozkłada się ciężar ataku. I tak Raptors na przykład oddają najwięcej w lidze rzutów z dystansu – aż 44 na mecz. Nie trafiają ich na przesadnie dobrej skuteczności (34,8%), ale i tak daje to wysokie czwarte miejsce w trafionych trójkach. Problem polega na tym, że na dużej ilości średnio celnych rzutów z dystansu trudno zbudować ofensywę. Łączna skuteczność wszystkich rzutów z gry zespołu na poziomie 41,5% to prawie najgorszy wynik w całej NBA (mniej skuteczni tylko GSW 39,9%). Symptomatyczne jest to, jak rzadko dostają się zawodnicy Toronto na linię rzutów wolnych – 13,7 próby na mecz to wynik śmiesznie niski. Trae Young w pojedynkę oddaje więcej! (15,3)

Tyle cyferki. Co się dzieje, że są one tak niekorzystne? Trener Nick Nurse uważa, że gra nie jest tak zła, jak wskazują na to wyniki:

„Myślę, że jest w zespole trochę niepokoju. To oczywiste, kiedy ofensywna gra zespołu jest tak nierówna. Część tych kłopotów ma swoje przełożenie też na drugi koniec [parkietu]. Musimy wydłużyć nasze momenty dobrej gry. W każdym z meczów graliśmy momentami naprawdę dobrze. W ostatnim meczu było chyba z 30 minut naprawdę dobrej koszykówki.”

Patrząc na wskaźniki plus/minus po ostatnim meczu, wyraźnie widać z czym związek ma akurat te 30 minut dobrej gry. Był w rotacji jeden zawodnik, który wyraźnie wybijał się pod kątem tej statystyki – Kyle Lowry. Mimo porażki, jego plus/minus wyniósł aż +12, co oznacza, że kiedy był na parkiecie, to Raptors byli lepsi od Sixers i to dość wyraźnie. Na nieco ponad 4 minuty do końca drugiej kwarty, przy prowadzeniu 41:32 z boiska schodzi Kyle Lowry. Zgadnijcie co dzieje się przez kolejne kilka minut:

Podobną zależność widać było też choćby w meczu z Pelicans. Plus/minus zawodników z pierwszej piątki: Siakam -15, Anunoby -14, VanVleet -18, Baynes -18, Lowry… -1. Sam zainteresowany twierdzi, że nieco odświeżony skład musi się jeszcze dotrzeć:

„Dodaliśmy do składu kilku nowych gości, nowe pozycje na boisku, nowe role – myślę, że przy skróconym preseason, krótszej przerwie, chłopaki wciąż muszą jeszcze odnaleźć swój rytm. Myślę, że nie mamy czasu do stracenia. Mamy bilans 0-3 i naprawdę potrzebujemy zacząć wygrywać. Sądzę, że dochodzimy do punktu, w którym wręcz musimy już wygrać.”

Raptors ciężko jest czasem dojść do odpowiedniej pozycji rzutowej. Czy wynika to z braku zaangażowania, czy skupienia, czy niedostatecznego zrozumienia siebie nawzajem – zawsze trudno to rozstrzygnąć. Na błędy zwraca jednak uwagę trener Nurse:

„Myślę, że nie jesteśmy wystarczająco silni z piłką. Robimy trochę trudnych rzeczy i wygląda na to, że albo spóźniamy się z podaniem, albo mamy problem z wykończeniem, a nawet kiedy gramy bez podania, zdarza nam się popełnić stratę. Trochę na własne życzenie. Gdyby nam tę piłkę wybijali, to chociaż byśmy ją dostali z powrotem, ale my po prostu nie operowaliśmy piłką z odpowiednią siłą w końcówce.”

Brakuje… Zapału? Dynamiki? Pewności? Reprezentatywne wydaje się to posiadanie, w którym seria zasłon była grana tak, jakby Siakam z VanVleetem grali ze sobą pierwszy raz i nie do końca wiedzieli jaki jest następny krok do zrobienia. W efekcie obrona nie miała najmniejszego problemu z rozczytaniem tego:

Atak pozycyjny Raptors potrzebuje Kyle’a Lowry’ego. Zwłaszcza teraz, kiedy po parkiecie nie biega Marc Gasol. Brakuje tych momentów, w których ustawiał się w high-post, czy markował koszyczek i podaniem po koźle znajdował ścinających kolegów. Pascal Siakam to też dobry podający – na dodatek znacznie lepszy kozłujący. Jest to jednak inny rodzaj dystrybucji piłki – raczej odrzucenie jej na obwód po penetracji. Problem pojawia się, kiedy na obwodzie dalej nic się już nie dzieje. Tu są podobno wszystkie podania, jakie wykonał Siakam w meczu z Pelicans (6 asyst, 4 straty):

Łatwo zauważyć, że zdecydowana większość z nich to odrzut piłki na obwód, skąd po prostu oddawany jest rzut. Stąd najwięcej w lidze prób za trzy na mecz (44), raczej przeciętna skuteczność z dystansu (34,8%) i niewiele wymuszonych wolnych (13,7). Kiedy Kyle Lowry jest na parkiecie, istnieje większa szansa, że piłka rozrzucona na obwód wykona jeszcze jakiś ruch, znajdzie jeszcze lepszą pozycję – bez niego z dużym prawdopodobieństwem skończy się to po prostu rzutem.

Na 4,7 asysty na mecz Siakama, przypada aż 3,7 straty. Jako lider zespołu, coraz częściej biorący na swoje barki ciężar rozegrania, musi ten współczynnik zdecydowanie poprawić. Z drugiej jednak strony, trzeba pomóc mu, by częściej był w stanie znaleźć partnera pod koszem, niż na obwodzie. Tutaj właśnie bolesna wydaje się być strata Serge’a Ibaki, który jako jeden z dwóch tylko zawodników w zeszłym sezonie Raptors (grających więcej niż 6 meczów) ponad 70% swoich rzutów oddawał za 2 punkty (drugim był także już nieobecny Rondae Hollis-Jefferson).

Mimo ofensywnych kłopotów, defensywa Raptors trzyma się nieźle – tracą tylko 105,7 punktu na 100 posiadań, co daje im miano 8. najlepszej defensywy ligi. Co ciekawe jednak, to właśnie na ten element słychać w obozie zespołu z Kanady więcej narzekań. Zapytany przed wczorajszym meczem z Sixers o cele na ten sezon, Kyle Lowry odpowiedział dosyć jasno:

„Będę z Tobą szczery – myślę, że powinniśmy stać się prawdziwym, defensywnym potworem. Chciałbym, żeby właśnie tak było. Nie chcę, żebyśmy stawali się wielką ofensywną siłą. Chcę, żebyśmy byli zespołem defensywnym w każdym posiadaniu. Żeby każdej nocy, drużyna która przyjeżdża na mecz z nami miała świadomość, że to będzie mecz, w którym wszystko trzeba sobie wydrzeć, ze będą obrywać, że będą mieli ciężko, że nie dostaną nic za darmo. To jest ta jedna rzecz, którą chciałbym, żebyśmy się stali. Nie byliśmy tego nawet blisko w meczu ze Spurs.

Oprócz punktów traconych na 100 posiadań, Raptors są też wysoko w przechwytach i blokach. Nie jest już jednak tak kolorowo, jeśli chodzi o skuteczność rywali z dystansu. Ci trafiają 44% prób – nikt w lidze nie pozwala na więcej. A przecież grali do tej pory z trzema zespołami niekoniecznie znanymi z dobrego shootingu. To o tyle rozczarowujące, że w minionym sezonie to właśnie Toronto Raptors byli w obronie na dystansie najskuteczniejsi, pozwalając na zaledwie 33,8%. Była to kwestia idealnej znajomości rotacji i świetnych reakcji w drużynowej defensywie. Tym razem tego nie widać, o czym mówił Fred VanVleet:

„To nie fizyka kwantowa. Nie chcę mówić, że to kwestia braku zaangażowania, czuję że chłopaki się starają, ale musimy grać częściej na wyższej intensywności. Łatwo powiedzieć to w ofensywie, kiedy mówisz, że trzeba realizować zagrywki, ale w defensywie chodzi o to samo. Musisz robić dodatkowe rotacje, musisz doskakiwać do zawodników, musisz uważać na zbiórki. Staramy się, ale myślę, że defensywnie musimy grać na wyższym poziomie w każdym posiadaniu. Myślę, że po prostu nie robimy tego na przestrzeni całego meczu. Robimy to momentami.”

Tu także bolesna jest strata Marca Gasola i Serge’a Ibaki, którzy obok dobrej obrony obręczy byli też nieocenieni w wychodzeniu wyżej i przejmowaniu krycia na zawodnikach kozłujących. Czy Aron Baynes i Chris Boucher sobie z tym poradzą? Może nie tak dobrze, ale nie ma też powodu, by twierdzić, że wraz z ich odejściem ta defensywa się posypie. Z resztą i tak jest przecież całkiem wysoko. Sęk w tym, że w tych nowych ustawieniach Raptors muszą się jeszcze odnaleźć. Czy im się to uda, będzie jedną z ważniejszych historii najbliższych tygodni.