Polska przegrywa z USA mecz o 7. miejsce po świetnej drugiej połowie

Polska przegrywa z USA mecz o 7. miejsce po świetnej drugiej połowie

Niestety – tak jak należało się tego spodziewać, przegrywamy z Team USA mecz o 7. miejsce wynikiem 74:87. Na tle Amerykanów nie wypadliśmy jednak tak źle, zwłaszcza w drugiej połowie spotkania.

Pierwsze punkty w meczu zdobył Mateusz Ponitka, wjazdem pod kosz wyprowadzając nas na prowadzenie 2:0 – niestety w koszykówkę nie gra się do pierwszego trafienia. Kolejne wydarzenia pierwszej połowy sprawiły, że tego meczu praktycznie nie dało się już wygrać. Pierwsze z czym się zderzyliśmy, to trójki rzucane przez Amerykanów z rogów boiska. Nasza obrona była bardzo mocno skupiona na tym, by w razie wejścia pod kosz zdążyć zejśc do pomocy i zagęścić strefę, ale skutkowało to niejednokrotnie piłkami granymi do rogu gdzie strzelec miał masę miejsca. Nawet jeśli do zawodnika w rogu dobiegł agresywnie polski obrońca, ten z łatwością mijał go, kiedy ten jeszcze pozostawał w ruchu od kosza – tym sposobem piłka dalej lądowała na obwodzie, gdzie krążyła niemal nie do zatrzymania. W dwóch pierwszych kwartach Amerykanie trafili 8/13 trójek – w przeciwieństwie do nas.

Polacy nie trafiali trójek w pierwszej połowie – otwierającą kwartę otworzyli skutecznością 0/7, by po 20 minutach gry mieć na koncie 1/16 zza łuku. Trener Popovich wiedział jak skorzystać z faktu, że swoje rzuty trafiamy tylko z bliskiej odległości. Nie tylko postanowił bronić nas momentami strefą, ale też bardzo długo trzymał na parkiecie duet Brook Lopez-Mason Plumlee, który swoim zasięgiem ramion nie pozwalał myśleć o udanych wejściach podkoszowych. Pierwszą trójkę trafił dla nas Michał Sokołowski dopiero po 19 minutach gry.

Pozytywów w dwóch pierwszych kwartach nie było wiele – widoczna była nerwowość w ruchach, presja wynikająca z renomy rywala. Rywala nawiasem mówiąc dosyć rozluźnionego na tym etapie turnieju, ale rywala będącego koszykarsko o półkę wyżej. Poza Mateuszem Ponitką (do którego wrócimy), pochwalić można Damiana Kuliga, który w tych rudnych minutach jako jeden z niewielu naszych zawodników miał w sobie sporo zacięcia – walczył o zbiórki, nie bał się wchodzić i wyglądał tak, jak gdyby kilku centymetrów brakowało mu do dominowania w tym meczu. Na przestrzeni całego spotkania zdobył 8 punktów i 3 zbiórki, ale ta linijka nie oddaje w 100% jego cech wolicjonalnych, które pokazał w tym meczu.

Pochwalić można znów również Olka Balcerowskiego, który potrafił uwolnić się z podwojenia i dać z góry nad Amerykanami:

Szukając optymalnych rozwiązań trener Taylor trochę eksperymentował – szybko dał szansę Dominikowi Olejniczakowi, a przed Łukaszem Koszarkiem w rotacji wpuścił na parkiet Kamila Łączyńskiego. Koniec końców nie przyniosło to rezultatu – wynik po drugiej kwarcie wynosił 30:47 na korzyść USA i wydawało się, że różnica może się tylko powiększać. Chłopakom ewidentnie przestały drżeć ręce, z szatni wyszli z dużo większym spokojem i pewnością siebie. Co za tym idzie, zaczęły wpadać trójki – autorem naszego mini comebacku jest w dużej mierze Adam Waczyński, który trafił na tym etapie meczu dwie ważne tróje – w całym spotkaniu trafił 3/9 z dystansu, notując łącznie 17 oczek i 5 zbiórek. Swoje robił też AJ Slaughter, który jak zwykle nie grzeszył skutecznością, ale swoją gra 1 na 1 wywalczył kilka ważnych punktów. Łącznie zdobył ich 15, dokładając 4 zbiórki i 5 asyst.

Dobrze wiecie jednak, kto zasłużył na największe brawa. Mateusz Ponitka, niekwestionowany lider naszej kadry, na tle amerykanów wypadł świetnie. W 30 minut spędzonych na parkiecie zdobył 18 punktów (8/11 z gry), 7 zbiórek i 2 przechwyty. Jego atletyzm nawet w starciu z najmocniejszymi w tym elemencie Amerykanami robił wrażenie. Sprawdzając się w boju z dobrymi zawodnikami z ligi NBA pokazał, ze gdyby los potoczył się trochę inaczej, mógłby spokojnie rywalizować z nimi w najlepszej lidze świata. Nie chodzi tu o jakieś nadmierne pompowanie postaci Mateusza, gdyby znalazł się w NBA pełniłby rolę drugoplanową, ale ten turniej pokazał, że należy on do bardzo szerokiej czołówki świata koszykówki.

Czwarta kwarta nie przyniosła wielkich zmian – Polacy utrzymali się w grze, nie pozwalając rywalom odjechać i nie dopuszczając by wynik oddalił się na więcej niż kilkanaście oczek. Mecz skończył się wynikiem 74:87 i trzeba oddać, że nie było wstydu. Rzuciliśmy Amerykanom ponad 70 punktów, sami nie daliśmy sobie rzucić o wiele więcej, a wszystko to przy pierwszej połowie okraszonej skutecznością 1/16 za trzy! (koniec końców trafiliśmy łącznie 7/27, co oznacza, że w drugiej połowie udało się trafić 6/11). Były momenty, w których Donovan Mitchell robił sobie to, co chciał zrobić, były momenty w których Myles Turner rozdawał nam bolesne czapy pod koszem, ale były też momenty,  w których miło patrzyło się na Polaków grających w koszykówkę z reprezentacją USA. Może i z czwartym garniturem, może i zdemotywowanym porażką w ćwierćfinale, ale wciąż z Team USA. Chłopaki udowodnili, że miejsce w najlepszej ósemce świata wywalczyli sobie w pełni zasłużenie. Brawo!