Playoff P time, wielki comeback Atlanty!
Co za noc, co za emocje. Dwa spotkania w których na brak wrażeń i indywidualnych popisów nie mogliśmy narzekać. Zacznijmy od tego rozgrywanego wcześniej, czyli Philadelphia 76ers vs Atlanta Hawks.
Joel Embiid naprawdę bardzo chciał udowodnić, że z jego kolanem jest wszystko w porządku. Po tym jak zmarnował 12 rzutów z gry w drugiej połowie meczu numer 4, teraz nie spudłował ani jednego rzutu w pierwszej kwarcie, trafiając 8 kolejnych prób:
Do pomocy miał świetnie dysponowanego tej nocy Setha Curry’ego, który rzucił w tym meczu aż 36 punktów:
Wszystko wskazywało na kolejną wygraną Philadelphii, tym razem całkiem łatwą. Nic bardziej mylnego, ponieważ Embiid i Curry okazali się być jedynymi zawodnikami, którzy trafili rzuty z gry w drugiej połowie. Pomimo prowadzenia 22 pkt do przerwy, pomimo przewagi 87-69 na końcu trzeciej kwarty, Sixers jakimś cudem przegrali to spotkanie.
Czwarta kwarta to z jednej strony koncertowa gra Jastrzębi, a z drugiej katastrofa w wykonaniu Philly. Lou Williams i Trae Young wzięli sprawy w swoje ręce (obaj zdobyli po 13 pkt w czwartej kwarcie), a cała drużyna z Georgii wygrała ostatnią odsłonę 40-19.
Joel Embiid, pomimo genialnego początku i całego dobrego meczu w jego wykonaniu, także nie był bez winy, pudłując dwa najważniejsze rzuty wolne:
Ostatecznie, dzięki rekordowi kariery w playoffach Trae Younga (39 pkt), Hawks wygrali 109-106, pomimo straty na poziomie 26 pkt na pewnym etapie meczu:
Fanom w Filadelfii nie spodobał się ten występ ich pupili:
Drugi mecz także nie należał do blowoutów. Po tym jak z gry na czas nieokreślony wypadł Kawhi Leonard, wydawało się, że szanse Clippers na zwycięstwo wyjazdowe w meczu numer 5 zmalały drastycznie. Tym razem jednak na swoją ksywkę (nadaną zresztą samemu sobie) zasłużył Paul George. Playoff P pokazał, że w ważnych momentach można jednak na niego liczyć, przynajmniej w tym sezonie. PG zdobył 37 punktów, zebrał 16 piłek i rozdał 5 asyst, prowadząc swój zespół do zwycięstwa 119-111:
George nie mógł narzekać na brak pomocy. Marcus Morris i Reggie Jackson także nie pękali pod presją zapisując na swoje konto łącznie 47 punktów:
A na dokładkę, Terance Mann nadszarpnął nieco reputację defensywną Rudy’ego Goberta: