Odkupienie Treya Burke’a
Duke, Kansas, UCLA, Gonzaga… Każdy w świecie koszykówki zna te nazwy. To właśnie z uniwersyteckiej koszykówki co roku do NBA wchodzi kilkudziesięciu utalentowanych graczy, głodnych gry i sukcesów. Niestety, patologiczny system rozgrywek uniwersyteckich sprawia, iż ci ludzie są również głodni pieniędzy. Czy można im się dziwić?
Podwajamy powitalny bonus od PZBUK – nawet 500 zł
Autorem tekstu jest Mateusz Filipiak z portalu Sixers.pl
Pomyślcie o klasycznej historii sukcesu w NBA. Czy do głowy przychodzą wam chłopcy wychowani w dobrych domach, którzy wchodzą do ligi po odebraniu pełnego wykształcenia na jednym z czołowych uniwersytetów? Może. Mi przed oczami staje jednak burzliwe dzieciństwo Iversona, wyrzucony z domu przez matkę Butler czy podróżujący przez pół świata Embiid. Droga do sukcesu nigdy nie jest usłana różami. Jednak wielu z tych mężczyzn biegających po parkietach NBA jeszcze przed chwilą było chłopcami, których jedynie talent i ciężka praca wyrwała z getta.
Ci właśnie chłopcy dostają oferty z najlepszych uczelni w kraju, które oferują im darmowe studia, lecz… większość z nich nie jest nimi w ogóle zainteresowana. I bądźmy szczerzy – na uczelni nikt nie spodziewa się, że najlepsi z nich zostaną na dłużej niż rok lub dwa. I w trakcie tego czasu to właśnie uniwersytet zarabia na niebywałej popularności swych drużyn, których gwiazdy otrzymują… No właśnie. Darmowe studia. W trakcie których wielokrotnie ich rodziny wciąż ledwo wiążą koniec z końcem.
78% graczy NFL bankrutuje w ciągu dwóch lat po opuszczeniu najlepszej futbolowej ligi świata. W NBA sytuacja ma się lepiej, lecz również jest dramatyczna – aż 60% graczy bankrutuje w ciągu pięciu lat po zakończeniu kariery. To wszystko dzieje się po części dlatego, że kuszeni wielkim marzeniem młodzi gracze wielokrotnie decydują się na zawodowstwo, gdy mentalnie nie są całkowicie do tego gotowi. A robią to dlatego, że nikt nie płaci im za grę w rozgrywkach uczelnianych. Patologiczna machina przepuszcza ich do następnego trybu, w którym jeszcze bardziej niż wcześniej chodzi o zysk. A młodzi ludzie, którzy z biedaków stają się królewiczami, myślą, że są nieśmiertelni. I że te pieniądze to dopiero początek…
„Ten Trey Burke… Ten Trey Burke miał wokół siebie strasznie dużo dystraktorów. Ten Trey Burke miał 19 lat. Obecny Trey Burke jest żonaty, ma własny dom i rodzinę, a także nie martwi się o wiele rzeczy, z którymi wciąż zmagają się inni gracze.”
Bohater naszego artykułu na własnej skórze przekonał się, że bycie wybranym w pierwszej rundzie draftu nie oznacza końca problemów…
Alfonso Clark Burke III przyszedł na świat 12. października 1992 roku. W wieku czterech lat po raz pierwszy wziął rękę pomarańczową i bardzo szybko poczuł, że chce z nią związać swoją przyszłość. Będąc jednym z najniższych chłopców grających w koszykówkę trzeba grać z niezwykłą nieustępliwością, by zaznaczyć swoje miejsce na parkiecie. Któż mógł być więc lepszym wzorem do naśladowania na boisku niż Allen “The Answer” Iverson?
Chłopak dorastał w Ohio, gdzie w amatorskiej lidze AAU występował u boku zawodnika, który bardzo szybko zaczął przyciągać uwagę skautów. Jarredowi Sullingerowi, bo o nim mowa, przypisywano większość sukcesów ich ekipy, a sama gra w szkolnych rozgrywkach nie dawała Trey’owi na tyle mocnej pozycji, by był uznawany za czołowego rozgrywającego swojego rocznika. Nie spodobało mu się bycie 10. najlepszym rozgrywającym w Ohio według rankingów, oj nie. I wtedy na jego ścieżce los postawił Anthony’ego Rodmana…
Burke pod wpływem nowego trenera kompletnie zmienił podejście do treningów. Zaczął budzić się o 5. rano i chodzić do szkoły po treningach. I choć nauczycieli zaczął martwić fakt przysypiania chłopaka na zajęciach, to on nie czuł się nigdy wcześniej tak spełniony i jednocześnie głodny sukcesów. Dzięki zmianie podejścia Burke błyszczał w liceum, co poskutkowało prostą drogą do uniwersyteckiej koszykówki. Co ciekawe był on już po słowie z uniwerkiem z… Pennsylwanii! Zdecydował się jednak grać w Michigan, ale jak wiemy w końcu i tak przeprowadził się do stanu ze stolicą w Philadelphii.
Statystyki na poziomie 15/5 w pierwszym i 19/7 w drugim roku gry poprowadziły go wprost do Draftu 2013. I choć rodzina Trey’a nie żyła w biedzie, to czy można mu się dziwić, iż mając perspektywę spełnienia swego marzenia w wieku 20 lat i zarabiania ogromnych pieniędzy, zdecydował się na przejście do NBA? Ani trochę. Nie chcesz ryzykować kontuzji i stracić życiowej szansy… Bo właśnie tak zaprojektowany jest system koszykówki uniwersyteckiej i zawodowej w Stanach Zjednoczonych. A 20-latek nie narzekał na brak chętnych i już w 2013 roku z numerem 9. wybrali go Timberwolves, szybko wymieniając do Utah Jazz, którzy obiecywali mu, że wiążą przyszłość z nim w roli rozgrywającego.
Tego lata Jazz pozbyli się Ala Jeffersona, Paula Millsapa oraz Mo Williamsa, widząc, że w takim składzie mogą jedynie wisieć w najgorszym dla drużyny NBA miejscu – niebycie pomiędzy wejściem do Play-Offs a dobrą pozycją w loterii draftu. Postanowili postawić na młodzież w postaci Aleca Burksa, Gordona Haywarda, Dericka Favorsa, Rudy’ego Goberta, Enesa Kantera i właśnie Trey’a Burke’a. W tym właśnie sezonie skupili się na ogrywanie młodych zawodników, a rookie Trey Burke odpłacił się obecnością w All-Rookie First Team i statystykami na poziomie 12.8/3/5.7 w nieco ponad 32 minuty spędzane na parkiecie. I choć skuteczność rzutowa (38% FG) oraz defensywa pozostawiały wiele do życzenia, to debiutancki sezon Trey zdecydowanie mógł zaliczyć do udanych. I wtedy… Utah Jazz sięgnęli w drafcie po Dante Exuma. Rozgrywającego.
„Trochę namieszało to w moim poczuciu pewności. Czułem, jakby ktoś mnie zdzielił w twarz. Myślałem, że wydraftowali mnie by zrobić ze mnie gwiazdę drużyny, w co wierzyłem, lecz wtedy zdecydowali się wydraftować Exuma. Byłem tylko dwudziestolatkiem i mogłem lepiej zareagować w tej sytuacji. Ale czułem się wtedy zdemotywowany.”
Załamanie pewności siebie wpłynęło na grę młodego zawodnika, który po połowie sezonu, w której grał gorzej niż w poprzedniej kampanii, został posadzony na ławce rezerwowych na rzecz… a jakże, Dante Exuma. Jazz znacznie poprawili bilans zwycięstw, głównie za sprawą rozkręcających się Haywarda i Favorsa oraz zatrudnieniu Quinna Snydera. Niestety, przed sezonem 2015/16 kontuzji wykluczającej na cały sezon doznał Exum, a to, co powinno okazać się szansą na wielki powrót Trey’a Burke’a okazało się… najgorszym doświadczeniem jego kariery. Okazało się bowiem, iż do czasu rozpoczęcia sezonu trener Snyder wyżej cenił już akcje Shelvina Macka i nowego podstawowego rozgrywającego – debiutanta Raula Neto!
„Wszystko zaczęło się zmieniać i nagle znalazłem się poza rotacją – po raz pierwszy w zawodowej karierze. Trochę mnie to podłamało. Źle wpłynęło na mnie mentalnie, gorzej niż cokolwiek, ponieważ nie byłem do tego przyzwyczajony. Nie byłem przygotowany do braku gry i dawania z siebie wszystkiego wtedy, gdy już dostawałem jakąś szansę.”
Na następny sezon Burke został najęty do roli zmiennika Johna-37-minut-na-mecz-Walla w Washington Wizards, gdzie, jak deklaruje, mógł się dużo nauczyć od tego lekko zapomnianego już przez kontuzję atlety. Nie odgrywał jednak ważnej roli w drużynie, a w swych jedynych w karierze Play-Offs otrzymywał czas jedynie w garbage time. Cztery lata po wejściu do NBA Trey znalazł się na wylocie z ligi…
„Musiałem spojrzeć sobie w oczy w lustrze i być ze sobą szczerym. Nie mogłem wciąż się okłamywać, że “powinienem tu być, powinienem być taki, powinienem grać w tym momencie” podczas gdy sam nie robiłem wszystkiego co mogłem, by w tamtym momencie grać. Wiele osób nie wie, że sam wybrałem tę ścieżkę. Miałem kilka opcji przed sezonem, ale nie chciałem grać na umowie typu two-way. Chciałem zejść poziom niżej i odbudować swoją markę na boisku i poza nim, pokazać zespołom co naprawdę potrafię zrobić, gdy mam szansę prowadzić zespół.”
Przed sezonem 2017/18 Trey Burke podpisał kontrakt z drużyną Westchester Knicks, filią NY Knicks w G-League. Chciał wrócić do gry w NBA na własnych warunkach. Nie podobały mu się opcje kontraktów two-way – chciał pokazać, że jest wart pełnowartościowego kontraktu, gdy któraś z drużyn NBA w trakcie sezonu będzie potrzebowała nowego rozgrywającego.
„Poszedłem tą drogą i każdy pytał: “czemu poszedłeś do G-League”? Myślę, że to był pierwszy raz, gdy naprawdę kierowałem swoją karierą. Byłem gotów zejść niżej i walczyć o to, co chciałem w końcu osiągnąć. W tym młodym zespole z fanami, których naprawdę cieszy koszykówka, dojrzałem miejsce, gdzie mogę czerpać przyjemność z gry. Czego w pewnym momencie kariery nie potrafiłem robić. Budziłem się i patrzyłem na to jak na pracę. Ale zwolniłem i zadałem sobie pytanie kim chcę być.”
„W swojej karierze masz czas, by naprawdę pokazać, kim jesteś. Nawet jeśli zostaniesz określony role playerem, tak jak ja w trakcie pierwszych trzech lat – combo guard wchodzący z ławki – to zawsze możesz to zmienić. Wszystko zaczyna się od nawyków, od tego jak serio podchodzisz do zmiany. Ja doszedłem do tego punktu. Nie chcę już być role playerem. Wierzę, że wciąż długa droga przede mną, jednak jestem graczem zdolnym prowadzić zespół NBA jako podstawowy rozgrywający. Wierzę, że będę All-Starem. Naprawdę w to wierzę.”
26 meczów ze średnimi 26.6/5.3 sprawiły, iż znajdujący się na dnie Knicks nie mogli wciąż udawać, że mają w pierwszej drużynie lepszą opcję na rozegraniu, niż grający w G-League Burke. Jarret Jack, Emmanuel Mudiay, Frank Ntilikina… Nie spełniali oni oczekiwań trenera Hornacek’a, który wraz z Trey’em wprowadził do składu jeszcze więcej rywalizacji. Burke wyglądał dobrze, lepiej niż przed epizodem w G-League, ale to można było zrzucić na karb słabej kadry Knicks. Gracze lubiący dominować piłkę zawsze wykręcą numerki w ekipie z dołu tabeli.
Jednak, jak doskonale wiemy, Knicks od wielu lat znajdują się w niekończącej się przebudowie i nie dostrzegli oni w Burke’u zawodnika, który jest im niezbędny w tych dążeniach. Stał się więc on częścią wymiany, w której Knicks oddali również Porzingisa, a otrzymali m.in. dwa picki pierwszej rundy i młodego Dennisa Smitha Jr, łudząco podobną w stylu gry, aczkolwiek młodszą wersję Trey’a. W Mavericks Burke również nie zagrzał miejsca, a jako wolny agent otrzymał ofertę z klubu, którego mecze śledził w dzieciństwie bez opamiętania.
I choć granie za plecami Simmonsa i ponowna rywalizacja z Neto nie są tym, na co liczył jeszcze niedawno combo guard, to możliwość występowania w mieście Iversona i korzystanie z jego porad są niewątpliwymi benefitami jego przybycia do Miasta Braterskiej Miłości.
„Dawaj z siebie wszystko, a pokochają cię na zawsze – Allen Iverson.”
Te słowa najbardziej zapadły w pamięć Trey’owi, który jeszcze niecały rok temu mówił:
„Zasługuję na to, by grać w NBA (…) Zamierzam dawać z siebie 110 procent każdej nocy.”
Burke przeszedł swego rodzaju ewolucję jako człowiek podczas kliku sezonów w NBA. W tej chwili jest wdzięczny za szansę i gotów na poświęcenia, co jest kluczowe na jego wyjściowej pozycji trzeciego rozgrywającego. Tuż za plecami doskonale znanego mu z Utah Raula Neto…
„W przeszłości czułem rozczarowanie i frustrację. Wiedziałem jednak, że to się zmieni. Zależało to ode mnie i od mojego nastawienia. I w tym momencie jestem z siebie dumny. Niebo jest limitem. Myślę, że przeszedłem przez wiele złych momentów jako top-10 pick draftu.”
Trey w ofensywie jest graczem, którego Sixers brakuje od czasu odejścia Jimmy’ego Butlera – kreatorem gry zarówno dla siebie, jak i dla kolegów. Patrząc na niego trudno również nie dostrzec inspiracji Allenem Iversonem, do którego podobny jest nawet wizualnie. A co sam Burke mówi o swojej grze?
„Jestem naturalnym kreatorem gry. Ludzie pytają mnie, czy jestem rozgrywającym, czy może obrońcą. A ja wierzę, że jestem i rozgrywającym, i obrońcą. Wierzę, że jestem combo guardem, można tak to ująć.”
„Kiedy rozpoczynam grę, jestem raczej łagodny. Z czasem się to zmienia, poprzez kolejne kwarty gram coraz bardziej twardo. Myślę, że chciałbym nauczyć się rozpoczynać mecze z takim ogniem, który przychodzi do mnie z czasem. Początek jest łagodny, ale w trakcie meczu zawsze emocje wprawiają mnie w inny nastrój i daję się pochłonąć grze.”
W ekipie Sixers rywalizacja o miejsce w rotacji stoi na znacznie wyższym poziomie, niż pod koniec poprzedniego sezonu. I choć może to pójść w obie strony, my mamy nadzieję, że wynik będzie taki, jak widzi to nasz combo-guard:
„Wszyscy wzajemnie zmuszają się do przekraczania granic. Rywalizujemy na wysokim poziomie, nie tylko o konkretne pozycje – rywalizujemy ze sobą bez względu na to, czy ktoś jest centrem, czy rozgrywającym. Jest to dobre, to zawsze jest dobre, żelazo ostrzy się żelazem. Kiedy jesteś w grupie, która motywuje się wzajemnie, zaczynasz rozwijać relacje, zaufanie i kiedy wychodzicie razem na boisko – to widać.”