Obrona playoffowa, a obrona nieplayoffowa  – o tym, jak Bucks adaptują  się do sytuacji

Obrona playoffowa, a obrona nieplayoffowa – o tym, jak Bucks adaptują się do sytuacji

Obrona playoffowa, a obrona nieplayoffowa  – o tym, jak Bucks adaptują  się do sytuacji
Photo by John Fisher/Getty Images

Z czterema wygranymi meczami z rzędu, Milwaukee Bucks wdrapali się na trzecie miejsce konferencji wschodniej. Nadmienić warto, że były to zwycięstwa z nie byle jakimi rywalami, bo z Suns, Heat, Bulls i Hornets. Rzuca to trochę światła na ten ich wyjątkowo cichy jak dotąd sezon. Nie jest niczym nowym fakt, że obrońcy tytułu nie są najbardziej ekscytującą rzeczą w danym sezonie. W końcu najczęściej to zespół, który już znamy i o którym wiemy, na co ich stać. Zwłaszcza w takim sezonie jak ten, w którym ekip na szczycie jest kilka i trudno wskazać na jedną czy dwie wyraźnie odstające od reszty stawki ekipy, najzwyczajniej w świecie jest o czym mówić. Są rzeczy nowsze, świeższe, bardziej ekscytujące niż klub, który już okazał się wcześniej najlepszy. Zawsze szukamy czegoś nowego. Spokoju i ustatkowania chcemy w życiu prywatnym, nie w sporcie.

Rozgłosowi Bucks do tej pory nie pomagał też fakt, że najzwyczajniej w świecie nie jest to najlepszy sezon tej ekipy – a przynajmniej nie taki, którym zespół określany mianem obrońców tytułu mógłby sprostać powszechnym oczekiwaniom. Dopiero 7. bilans w ligowej stawce, a jeszcze do niedawna miejsce poza top 4 konferencji, to nie jest historia godna zespołu o mistrzowskich aspiracjach.

„Czujemy, że mieliśmy do czynienia z wieloma kontuzjami, cała ta sytuacja z COVIDEM wykluczała wielu z nas z gry, nie ma z nami Brooka [Lopeza], naszego podstawowego centra. Był moment, w którym mieliśmy tylko dwóch wysokich w całej rotacji, tylko ja i Bobby [Portis]. […] Oczywiście, nie uważam, że graliśmy do tej pory najlepszą koszykówkę. To jasne, że mogliśmy być lepsi. Nie jesteśmy usatysfakcjonowani tym, gdzie się znajdujemy. Jesteśmy świadomi tego, że ludzie chcą nas ograć – w końcu bronimy tytułu.”

„Mamy cel w głowie. Chcemy być jedną z tych ekip, która liczy się na końcu, w czerwcu. Ale koniec końców są kroki, które musisz wykonać, żeby się tam dostać. Musisz zbudować dobre nawyki, wciąż cieszyć się grą, każdego kolejnego dnia wygrywać mecze. Ale tak – uważam, że stać nas na więcej. Biorąc jednak pod uwagę z czym musieliśmy się zmagać w pierwszej części sezonu, oraz w jakim miejscu się znajdujemy, myślę, że kawał z nas drużyny. Trzeba jednak trzymać wszystkich razem, budować chemię, budować naszą twardość. Możemy grać lepiej.”

– Giannis Antetokounmpo

Tym, co jest w kontekście Bucks najbardziej rozczarowujące, jest ich postawa w defensywie. Stanowią oni obecnie zaledwie 12. obronę ligi, tracąc 109,7 punktu na 100 posiadań. Nie jest to tak dużym kłopotem, kiedy zestawi się to z aż 4. ofensywą i NetRatingiem na poziomie +3,5, ale to i tak nieco poniżej oczekiwań. Ważne jednak, że są to problemy, które klub próbuje rozwiązać. Mało który zespół wykonał na rynku buy-outów tak dobra robotę, jak właśnie Bucks. Niechciani w innych zespołach DeAndre’ Bembry i Jevon Carter, w rotacji Bucks grają średnio kolejno 10 i 15 minut na mecz, wypełniając dość konkretne defensywne zadania. Oto jak zaangażowany w krycie na piłce jest Bembry – na rywala naciska już od 3/4 boiska, spowalniając akcję rywala o cenne kilka sekund, wytrącając rozgrywającego z rytmu, utrudniając mu zainicjowanie ataku pozycyjnego w komfortowy dla niego sposób:

Warto zwrócić uwagę na to, co robi Jevon Carter po trafionej trójce – nie ma tu klasycznego powrotu do obrony – jest presja na kozłującym:

Ale wróćmy jeszcze z rynku buy-outów do samego trade-deadline, w którym za m. in. Donte DiVincenzo pozyskano Serge’a Ibakę. Nie obiecywano sobie wiele po tym transferze – przede wszystkim dlatego, że Ibaka nie należał w tym sezonie do najzdrowszych zawodników. Znalazł sobie jednak miejsce w rotacji Mike’a Budenholzera, gdzie gra po około 20 minut na mecz, pełniąc ważną defensywną rolę. Kiedy broni rzutów rywali z odległości 2 metrów od kosza lub bliżej, pozwala im na zaledwie 48,6% skuteczności. To lepszy wynik niż chociażby u Clinta Capeli, Ala Horforda, czy… Giannisa Antetokounmpo!

No i oczywiście to nie tak, że dobrzy obrońcy zostali dopiero pozyskani. Bardzo niedoceniany jest w tym sezonie wkład w grę Wesley Matthewsa – taki zawodnik do rzucenia na zawodnika z piłką rywali to skarb. Nie ma w lidze wielu kozaków tak biegających przez zasłony:

Ej, może ci Bucks są jednak dobrą defensywą? Co się dzieje, że ich DefRating jest poza pierwszą dziesiątką? Odpowiedź nie jest taka oczywista. Pewnym tropem jest jednak fakt, że tracą oni stosunkowo dużo punktów po sytuacjach spot-up, bo średnio aż 30,6 na mecz. Są to głównie trójki z góry boiska, których Bucks tracą najwięcej w lidze 10,8 na mecz. Odpuszczają trójki? Nie bronią na obwodzie? Nie do końca w tym rzecz. Trochę dodatkowego kontekstu dodaje fakt, że najwięcej punktów po sytuacjach spot-up w całej lidze tracą Toronto Raptors i Miami Heat – kolejne dwie defensywy, które z Bucks łączy pewien element, a mianowicie skupienie się na obronie głównej osi akcji typu pick’n’roll. To są sytuacje, w których zagęszczany najczęściej środek boiska siłą rzeczy otwiera pozycje dla strzelców. Pick your posion.

W zeszłym roku Bucks znani byli ze swojego zamiłowania do grania tzw. schematu 'drop defense’, w którym to wysoki broniący pick’n’rolla schodzi bliżej kosza, zostawiając przestrzeń na półdystansie, zamykając za to drogę do kosza. Do wygrania mistrzostwa w trakcie playoffowego grania z atakowaniem słabości potrzebne było poszerzenie repertuaru o zmiany krycia, ale drop był przez zdecydowaną większość czasu – w sezonie regularnym – skuteczny. Tym razem brakuje jednak tego podstawowego 'dropującego’ – Brooka Lopeza:

Można powiedzieć wiele dobrego o Bobbym Portisie – także o jego grze w defensywie. Czego jednak nie można o nim powiedzieć, to że jest tak długi i ma tak dobre instynkty do blokowania rzutów jak Brook Lopez. Bucks tym razem więc nie mogli sobie bezpiecznie przejść przez sezon regularny grając drop na zasłonach, podkręcając intensywność schematów dopiero w Playoffach. Trzeba było trochę zmienić podejście – ze szkodą dla bilansu w sezonie regularnym. Z Portisem jako podstawowym centrem nie można dropować – docelowym systemem musi być coś bardziej pasującego do szybszego na nogach, mobilniejszego zawodnika. Widać to doskonale tutaj:

Portis przejmuje krycie na zasłonie, tworząc de facto dwa missmatche – o ile jednak on może poradzić sobie z kozłujący, tak Jrue Holiday za jego plecami może nie podołać Ivicy Zubacowi w tego typu sytuacji. Stąd pomoc od zawodnika ze słabej strony parkietu:

To kończy się otwartą trójką. Jako że jest to schemat, z którego korzysta się, kiedy mecze grane są co dwa dni, podobne sytuacje zdarzają się, kiedy na parkiecie jest inny środkowy:

Tu wychodzi, jak trafnym wzmocnieniem było pozyskanie Serge’a Ibaki – choć początkowo mogło wydawać się, że cena jest wysoka, bo oprócz Donte DiVincenzo, z klubu w ramach transferu odeszli też Semi Ojeleye i Rodney Hood. Ten jednak pozwala Bucks przygotować się na powrót Lopeza, wchodząc na 20 minut w meczu głównie po to, by grać drop na zasłonach. Kiedy przyjdzie do Playoffów i trener Budenholzer będzie miał okazję skupić się na słabościach najbliższego rywala, znajdując jego najsłabsze ogniwo, wszelkie agresywniejsze schematy obrony zasłon znów staną się kluczowe. Teraz jednak po prostu brakowało tych długich, blokujących ramion, uzupełniających dochodzącego z pomocy Giannisa Antetokounmpo. Bucks nie wyskakiwali do tej pory z ekranu, ale jedno jest pewne – wiedzą co robią i odebranie im w tym roku tytułu nie będzie wcale łatwe.