NBA nie wprowadzi żadnych spadków i awansów – walka z tankowaniem to twardszy orzech do zgryzienia

NBA nie wprowadzi żadnych spadków i awansów – walka z tankowaniem to twardszy orzech do zgryzienia

NBA nie wprowadzi żadnych spadków i awansów – walka z tankowaniem to twardszy orzech do zgryzienia
Photo by Alex Goodlett/Getty Images

Koszykarskie portale w ostatnich dniach atakowały nagłówkami o tym, że NBA planuje wprowadzić spadki i awanse, znane na przykład z europejskich boisk piłkarskich. Cóż, brzmi rewolucyjnie, ale bardziej niż rewolucyjnie, brzmi to nierealnie. Faktem jest, że komisarz ligi NBA, Adam Silver, zaadresował problem tankowania i przyznał, że liga zamierza monitorować sprawę w tym sezonie stojącym pod znakiem wyścigu po Victora Wembanyamę. Faktem jest też, że słowa o spadkach padły w rozmowie z władzami Suns, jakie Adam Silver przeprowadzał przy okazji sprawy sprzedaży klubu przez Roberta Sarvera. Kontekst tych słów był chyba jednak dość luźny – tak twierdzi sam Silver:

„Nie mogę powiedzieć, żebym był śmiertelnie poważny, mówiąc o spadkach, bo nie mamy takiego systemu, jak europejska piłka i nie miałoby najmniejszego sensu wysyłać drużyny NBA do G-League, albo drużyny z G-League do NBA.”

– komisarz Adam Silver

Żeby rozmawiać o pomyśle spadków i awansów w NBA, trzeba mieć świadomość jak skonstruowana jest liga pod względem organizacyjnym. Typowa liga piłkarska, ze spadkami i awansami, podlega jurysdykcji podmiotu państwowego. W przypadku naszej kochanej PKO Ekstraklasy, jest to Polski Związek Piłki Nożnej, który na mocy odpowiedniej ustawy ma wyłączne prawo do organizacji i ustalania kształtu rozgrywek. W Amerykańskim sporcie jest inaczej. Nad NBA, jako ligą krajową (kontynentalną?) nie czuwa żaden związek pokroju PZPN, czy szerzej UEFA lub FIFA, a w przypadku koszykówki FIBA. Właściciele klubów, jako współwłaściciele ligi, mają więcej swobody w decydowaniu o kształcie rozgrywek i podziale dochodów. To rodzi mnóstwo problemów, jeśli chodzi o teoretyczne spadki i awanse.

Przede wszystkim – jak klub z G-League ma wejść do NBA i uzyskać status nowego akcjonariusza, skoro kluby G-League są w zdecydowanej większości własnością poszczególnych klubów NBA? To trochę tak, jakby w Ekstraklsasie grała Legia Warszawa i Legia Warszawa B. Nie bez powodu zasady zabraniają takiej sytuacji. Poza tym, gdzie taki klub z G-League miałby grać? Różnica w wielkości hal jest ogromna, nie wspominając o reszcie zaplecza, jakiego wymaga gra w NBA.

Brak nadzoru ze strony wyższych władz, krajowych na przykład, oznacza też, że lidze przyświeca jeden cel – maksymalizacja zysku. W rozgrywkach typów krajowych może chodzić o coś więcej – o rozwój krajowego sportu, o spełnianie jakichś społecznych wartości. W NBA tak nie jest. Nie twierdzę, że to dobrze, natomiast fakt jest taki, że w lidze pokroju NBA nikt nie pozwoli na to, by Los Angeles Lakers spadli gdzieś niżej. Kluby takie jak Lakers generują dla ligi dochody z oglądalności, płaca podatki od luksusu, a pieniądze te są dzielone na wszystkie 30 zespołów. Każdy w NBA – dosłownie każdy – ma interes w tym, żeby największe marki były dobrze eksponowane.

System awansów i spadków w realiach NBA jest niemożliwy do wprowadzenia na płaszczyźnie logistycznej, prawnej, ekonomicznej – jest po prostu nie do zrobienia. Nawet jeśli miałoby to ograniczyć proceder tankowania do absolutnego zera.

Wcale jednak nie jest tak, że liga chce ograniczać proceder tankowania do absolutnego zera. System z instytucją loterii draftu to mimo wszystko całkiem sensowny system. NBA w ostatnich latach zrobiła zresztą trochę, żeby stawkę zespołów spoza top 8 trochę 'spłaszczyć’. Turniej Play In sprawia, że ekipy z miejsc 9-12 mają szansę na to, by powalczyć o wynik, a wyrównanie szans zespołów z top3 loterii draftu do 14% sprawia, że zespoły z dna tabeli nie muszą rozpaczliwie walczyć o każdą kolejna porażkę:

„Masz do czynienia z 14% szans na pozyskanie pierwszego numeru draftu. Rozumiem mechanizm analityczny za tym stojący – to jest matematyka, nie żadne zabobony. Szansa wynosząca 14% jest lepsza, niż szansa wynosząca 1%, albo 0%. Nawet w przypadku tak prosto rozkładających się szans, nie ma korzyści z bycia absolutnie najgorszą drużyną ligi, bo nawet jeśli jesteś [po prostu] jedną z gorzej prosperujących drużyn, wciąż masz do czynienia z szansami rzędu 14%.”

„To jedna z tych sytuacji, w których nie ma idealnego rozwiązania. W dalszym ciągu uważamy, że draft to dobra metoda na przebudowywanie się ligi z biegiem czasu. Wciąż uważamy, że ma to sens w systemie współpracujących w ramach ligi drużyn, że podjęto decyzję, że najsłabiej radzące sobie zespoły mają szansę pozyskać talent w postaciach najlepszych wchodzących do ligi graczy. Nie wymyśliliśmy lepszego systemu.”

– komisarz Adam Silver

Często przewijającym się pomysłem na walkę z tankowaniem – raczej wśród społeczności kibiców, niż osób decyzyjnych – jest odwrócenie szans w loterii tak, by to zespoły z miejsc 9,10,11 miały największe szanse na pierwszy pick, a zespoły z dołu tabeli najmniejsze. Miałoby to nagradzać zespoły za walkę. Problem z tym pomysłem jest taki, że kiedy zespół z małego rynku, jak Jazz, czy Pacers, wpadnie w wir przegrywania, nie będzie miał jak się z niego wydostać. Takie zespoły nie są konkurencyjne na rynku wolnych agentów a ich wysokie picki to jedyna szansa na to, byśmy nie oglądali przez kilkadziesiąt lat w kółko tych samych zespołów walczących o tytuł. Czy gdyby Spurs po tegorocznym sezonie nie mieli szans na pozyskanie Victora Wembanyamy, czy Scoota Hendersona, byliby w stanie podnieść się kiedykolwiek z obecnej sytuacji? Wierzcie lub nie, ale takim Lakers, Knicks, czy Warriors, też zależy poniekąd na tym, by Jazz i Pacers mieli szansę zabłysnąć i coś zarobić. W innym przypadku to te największe marki niejako sponsorowałyby przez cały czas resztę biedniejszych klubów w ramach podziału dochodów.

Wśród osób decyzyjnych, obecny system opłaca się wszystkim. Nie oznacza to jednak, że liga nie zamierza walczyć z nadmiernym tankowaniem. Koniec końców jakość produktu, jakim jest NBA i poziom poszczególnych meczów też są istotne i Adamowi Silverowi wraz z ekipą zależy, by rywalizacja budziła więcej emocji. Wszystko rozbija się bowiem o oglądalność.

„Obserwujemy [w kontekście tankowania] kilka zespołów. Zamierzamy w tym roku ze szczególną uwagą przyjrzeć się temu problemowi. […] Kluby są mądrzejsze, są kreatywne, reagują. Kiedy my zrobimy ruch, one też zrobią ruch. Zawsze będziemy więc szukać możliwych usprawnień w systemie.

– komisarz Adam Silver

Baczne oko ligowych oficjeli może przynieść pewien efekt. Są sytuacje, które miały miejsce, a których na pewno da się uniknąć. Pamiętacie jak dwa lata temu Al Horford trafił do Oklahomy City Thunder i po 28 rozegranych meczach został po prostu odsunięty od składu? Po prostu przestał grać. Był za dobry dla tankującej wówczas ekipy. Liga stara się przyglądać problemowi load managementu i weryfikować, czy największe gwiazdy nie grają, bo rzeczywiście mają jakiś powód, czy to tylko prewencyjny odpoczynek. Nie ma powodu, by nie przyglądać się też podobnym sytuacjom na dnie tabeli.

Ale o czym my w ogóle dyskutujemy, jakie tankowanie. Jazz mają bilans 3-1, Spurs mają bilans 3-1, wszyscy grają o wygraną. Jeszcze.