Najlepsze i najgorsze kontrakty pierwszych dni offseason
Tegoroczne offseason jest niesamowite. Skondensowany terminarz sprawił, że przez trzy dni tak naprawdę z rynku zniknęli praktycznie wszyscy wolni agenci. Patrząc na pozostałe nazwiska, wybija się może Hassan Whiteside, albo Markieff Morris. Można więc chyba zerknąć już na to, co udało się zawodnikom podpisać i dokonać pierwszych, pobieżnych ocen.
Hornets, Gordon Hayward – 120 milionów dolarów za 4 lata
Michael Jordan poszedł na całość. Dziwiliśmy się, że Hayward nie bierze gwarantowanych 34 milionów dolarów za kolejny sezon, tymczasem był w stanie dogadać się z Hornets na 30 milionów rocznie przez jeszcze 4 lata. Nie znamy jeszcze szczegółów umowy – ale nawet jeśli ostatni rok jest opcją zespołu, to jest to ryzyko.
Gordon Hayward opuścił w minionym sezonie 32 mecze (licząc razem z Playoffami), a kiedy grał, był nierówny. Świetne mecze przeplatał przeciętnymi i słabymi. Jego umiejętności nie podlegają żadnym wątpliwościom, ale żeby ten duży kontrakt opłacił się klubowi, musi je regularnie prezentować. Przy jego zdrowiu będzie o to trudno. Za 4 lata będzie miał już 34 lata – nawet dla koszykarza zdrowego taki wiek często wiąże się już ze spadkiem możliwości.
Będziemy trzymać kciuki, żeby ten projekt wypalił. Hornets złożyli fajny skład z młodym, ekscytującym LaMelo Ballem i mogącym odciążać go w grze na piłce Haywardem. A przecież wciąż są tam jeszcze Rozier, Graham i Bridges. Z PJ Washingtonem na centrze mogą tam biegać po parkiecie szalone, small-ballowe ustawienia. Tylko czy 39 milionów dolarów rocznie (doliczając zwolnionego na poczet podpisania Haywarda Nicolasa Batuma) jest warte tego, żeby zakręcić się może w okolicach ósemki – jeśli zdrowie pozwoli.
Celtics, Tristan Thompson – 19 milionów dolarów za 2 lata
Można krytykować Danny’ego Ainge’a za to, że w tym offseason stracił kilku zawodników, nie dostając praktycznie nic w zamian. Klub opuścili Gordon Hayward i Enes Kanter, a w drugą stronę nie powędrował żaden zawodnik nadający się do grania. Nie powędrował – precyzyjniej rzecz ujmując – żaden zawodnik. Powstało jednak miejsce na podpisanie Tristana Thompsona i to może być dokładnie to, czego Celtom brakowało.
Pamiętamy, jak w Playoffach Boston zatrzymał się jak na ścianie na silnej sylwetce Bama Adebayo. Ani Theis, ani Williams nie mieli tyle talentu/siły, żeby przepychać się z Bamem pod koszem. Podkoszowa defensywa to jest dokładnie to, czego Celtics potrzebowali. Thompson zastawia, blokuje, ale też naprawdę nieźle wychodzi wyżej, asekurując broniących na piłce. W ofensywnym systemie Celtics fajnie byłoby mieć centra lepiej operującego z piłką w rękach, ale Ainge za niecałe 10 milionów rocznie naprawdę dobrze rozwiązał największą bolączkę klubu z minionego sezonu.
Clippers, Serge Ibaka – 19 milionów dolarów za 2 lata
Montrezla Harrella nie udało się zatrzymać, a to właśnie pozycja centra – tak jak w przypadku Celtics – kulała w LAC najmocniej. Problem widoczny był zwłaszcza po bronionej stronie parkietu. Tutaj Ibaka jest w stanie swoimi długimi rękoma częściowo załatać dziurę. Defensywne statystyki Ibaki z ubiegłego sezonu nie są najbardziej imponujące – notował on najgorsze w karierze 0,8 bloku, a z nim na parkiecie Raptors tracili o 3,1 punktu na 100 posiadań więcej. Hiszpan kongijskiego pochodzenia wie jednak, o co w bronieniu chodzi – jest duży, silny i wie gdzie na parkiecie się znaleźć. Sam oblicza defensywy nie odmieni, ale za niecałe 10 milionów za sezon jest świetnym wzmocnieniem.
Zwłaszcza, że nie jest też bezproduktywny po atakowanej stronie. Jako rezerwowy w Toronto notował w zeszłym sezonie 15,4 punktu, 8,1 zbiórki i najlepsze w karierze 1,4 asysty. Trafia przy tym blisko 40% rzutów z dystansu. Center rozciągający grę dla George’a i Kawhi Leonarda? Może mieć to sens.
Clippers, Marcus Morris – 64 miliony dolarów za 4 lata
O ile podpisanie Ibaki było dla Clippers super ruchem, tak podpisanie Morrisa… Cóż, nie jest to zły zawodnik, co to to nie. Ale za 64 miliony dolarów? 16 milionów za sezon przez 4 lata? Po przejściu do LAC w trakcie zeszłego sezonu grał on w wyjściowej piątce i był graczem na 10,1 punktu i 4,1 zbiórki. Nie był przy tym jakimś wybitnym defensorem.
Clippers potrzebowali w rotacji dodatkowego dużego gracza – to nie ulega wątpliwości. Ale po co za taką kwotę. Płacą teraz podatek od luksusu i przekraczają hard cap – znacznie ogranicza to ewentualne dalsze wzmocnienia.
Pistons, Jerami Grant – 60 milionów dolarów za 3 lata, Mason Plumlee – 25 milionów dolarów za 3 lata
Nie da się ukryć – te umowy to pokłosie faktu, że w NBA istnieje salary floor i kluby zobligowane są wydać przynajmniej 90% kwoty będącej progiem salary cap. Bez 20 milionów za sezon dla Granta nie dałoby się tego osiągnąć. Problem polegał zapewne na tym, że klub musiał wydać pieniądze, a Detroit raczej niespecjalnie jest kierunkiem atrakcyjnym dla młodego milionera. Przepłacenie zawodników nie dziwi więc. Ale skoro już trzeba przepłacić, to dlaczego gościa, który gra na tej samej pozycji, co Twój najlepszy zawodnik?
Ponad 8 milionów za sezon dla Masona Plumlee nie jest aż tak fatalnym ruchem. trzy sezony to trochę dużo, ale Plumlee to fajny, uniwersalny center, który ogarnia w obronie i wie jak rozprowadzić piłkę w ataku. Niczego nie robi wybitnie, a fizycznie jest raczej nienajlepszy, ale jako gracz na 25 minut może się bardzo dobrze sprawdzić. Szkoda tylko, że kwoty tej nie przeznaczono na jakieś wsparcie na skrzydła, gdzie może nie być komu grać.
Raptors, Aron Baynes – 14,3 miliona dolarów za 2 lata
Nie jest to jakieś wzmocnienie, dzięki któremu Raptors wejdą na poziom wyżej. Jest to jednak sensowne załatanie dziury po odejściu Marca Gasola i Serge’a Ibaki. Zwłaszcza, że sytuacja finansowa nie była łatwa i po przedłużeniu Freda VanVleeta pole manewru było raczej ograniczone.
Żeby zdać sobie sprawę z tego, jak dobry może być Baynes, trzeba cofnąć się myślami do początku minionego sezonu (tak, to było bardzo dawno), kiedy dla Suns nie grał kontuzjowany Deandre Ayton. Wtedy wchodzący w pierwszej piątce Baynes robił absolutną furorę. Zanim sam nie wypadł z gry, notował mecze na ponad 20 punktów i kilka asyst – rzucając przy tym dużo i celnie z dystansu. Brzmi jak wymarzone zastępstwo za Marca Gasola. Do Orlando na wznowienie sezonu nie pojechał, ale jeszcze przed przerwaniem rozgrywek wrócił po urazie biodra i zagrał mecz na 37 punktów i 16 zbiórek.
No i właśnie, te urazy mogły trochę odstraszać. Tylko w poprzednim sezonie dwukrotnie wypadał z gry z powodu problemów z biodrem. Jego regularność stoi więc pod znakiem zapytania. Nie jest też oczywiście tak dobrym obrońca jak Gasol. Za 7 milionów dolarów za sezon to była jednak prawdopodobnie najlepsza dostępna opcja na rynku. Albo przynajmniej jedna z najlepszych.
Derrick Favors, Jazz – 27 milionów dolarów za 3 lata
Nie chcę mówić, że to jakaś fatalna umowa. Fani Jazz co do zasady byli zadowoleni z tego, że po roku gry w Nowym Orleanie Derrick wraca do Utah. Sęk w tym, że w Nowym Orleanie wyglądał naprawdę średnio. Defensywne wskaźniki pokazują, że był plusowym zawodnikiem, ale wynika to głównie z faktu, że w Pelicans defensywnie usposobionych zawodników praktycznie nie było.
Czy Jazz powinni chcieć uzupełniać Goberta silnym skrzydłowym niezbyt mobilnym i nie rzucającym za trzy? Oczywiście nie – Favors będzie raczej jego zmiennikiem na pozycji centra. Trzy lata za blisko dziesięć milionów dla Favorsa to nie jest jakieś wielkie marnotrawienie gotówki, ale patrząc na umowy dla Thompsona, Baynesa, czy innych środkowych, widać, że można było to rozegrać lepiej.
Lakers, Montrezl Harrell – 19 milionów dolarów za 2 lata, Marc Gasol – 2 lata za minimum dla weterana
Co właściwie zrobili Lakers? Zamienili JaVale’a McGee i Dwighta Howarda na Harrella i Gasola. W praktyce więc pozbyli się dwóch wysokich, broniących obręczy, niespecjalnie przydatnych w ataku zawodników. Dwóch zawodników o bardzo podobnym profilu. W zamian pozyskali dwóch centrów kompletnie od siebie różnych. Harrell to iskra, zastrzyk energii, gość kończący każdą piłkę, jaką wrzuci mu się w okolice obręczy. Świetny do gry pick’n’roll. Gasol natomiast jest właściwie jego przeciwieństwem. Bardzo rozgarnięty w obronie, duży, zabierający rywalom przestrzeń, a w ataku nie dość, że rozciągający grę rzutem z dystansu, to świetnie podający z high post.
W ten sposób trener Frank Vogel dostał więcej zabawek – ma teraz możliwość rotowania zawodnikami w taki sposób, by w różnych ustawieniach grać zupełnie inną koszykówkę. Niecałe 10 milionów za sezon dla Harrella na rynku, na którym wydawało się że może liczyć na znacznie więcej, to naprawdę świetna cena. Nie wspominając już o Gasolu za minimum.
Carmelo Anthony – 1 rok za minimum dla weterana
No i optymistyczny akcent na koniec. Tyle się mówiło o tym, że Knicks chcą Melo. Może i byłaby to ładna historia, ale Anthony ewidentnie chce jeszcze grać w koszykówkę na wysokim poziomie. Ten ostatni sezon Melo w PTB był dużym zaskoczeniem – 15,4 punktu, 6,3 zbiórki, niezła skuteczność i dobrze wypełniane obowiązki role playera. Wzmocnieni Blazers będą się liczyć w najbliższym sezonie, a odrodzony trochę pod koniec kariery Melo może być tego częścią, zamiast kopać się w czoło w Nowym Jorku.
Jakie kontrakty Wam najbardziej przypadły do gustu? A jakie wręcz przeciwnie? Dajcie znać niżej, w sekcji komentarzy.