Michał Kołodziej: Anwil? Wyzwanie, nie presja

– Myślę, że idąc do takiego miejsca jak Włocławek jako sportowiec nie powinno się czuć presji, a właśnie ten przywilej, że kibice chcą zwycięstw i bycia Anwilu na topie. Myślę, że trzeba to traktować jako wyzwanie, a nie jako presję – mówi Michał Kołodziej, zawodnik Anwilu Włocławek.
Karol Wasiek: Czy prawdą jest, że zakładałeś dalszą grę w Zastalu?
Michał Kołodziej, zawodnik Anwilu Włocławek: Można tak to nazwać. Chciałem tam grać dalej, bo bardzo lubię Zieloną Górę i tamtejszych kibiców. W klubie czułem się świetnie, śmiało mogę powiedzieć, że dołożyłem swoją cegiełkę do sukcesów zespołu.
Fajnie było budować tę drużynę od trudnego momentu i nie ukrywam, że myślałem, że dalej będą częścią tego projektu, ale okazało się inaczej. Ja nie mam do nikogo żalu, bo wiem, że tak wygląda ten biznes. Nie mogę mieć pretensji do klubu, że poszedł w inną stronę. Chcę już ten temat zamknąć. Teraz skupiam się tylko na grze dla Anwilu Włocławek i tym jestem bardzo podekscytowany.
Mówisz, że żalu nie ma, a czy byłeś zaskoczony taką decyzją?
Trochę tak. Nie będę kłamał: widziałem siebie na kolejne lata w Zielonej Górze i myślę, że miałem dobre powody ku temu. Jednak koniec końców to, że się rozstaliśmy, to mnie zaskoczyło.
Czy liczyłeś na to, że trener Arkadiusz Miłoszewski zadzwoni do ciebie bezpośrednio i przekaże tę informację?
Tak. Myślałem, że zadzwoni, ale – tak jak mówisz – nie jest to oczywiście wymagane, bo to jest biznes i każdy go robi na swój sposób. Myślałem, że porozmawiamy. Takiego telefonu nie było i się rozstaliśmy. Nie ma sensu tego drążyć.
Czy pobyt w Zastalu uważasz za udany w karierze?
To były dwa udane sezony w Zastalu. Rozwinąłem swoją grę w Zielonej Górze. Skorzystałem z szansy, którą otrzymałem od trenerów. Cieszyłem się z tego, że klub wchodzi na wyższy poziom. Będę bardzo miło wspominał ten czas, mimo trudnych warunków i czasami niełatwych celów do zrealizowania – takich jak gra o utrzymanie w lidze.
Kiedyś Aaron Cel powiedział, że to jest trudniejsze niż walka o mistrzostwo.
Tak. Zgadzam się. Jest bardzo duża presja w każdym spotkaniu.
Czy z klubem jesteś rozliczony?
Tak, wszystko jest rozliczone. Temat jest zamknięty.
Na początku lipca pojawiłeś na rynku wolnych Polaków. Jak wyglądały poszukiwania nowego klubu?
Właściwie już w dniu rozwiązania umowy telefony zaczęły dzwonić do agenta. Niemal od razu pojawiła się bardzo konkretna oferta z Twardych Pierników. W ciągu kilku dni mój agent rozmawiał z różnymi klubami. Zainteresowanie było całkiem spore, co – mnie osobiście – bardzo cieszyło. To pokazuje, że te dwa ostatnie sezony w Zastalu były udane i kluby doceniły moją sportową wartość.
Jak było z Anwilem Włocławek?
Telefon z Anwilu pojawił się nagle, trochę z zaskoczenia, ale nie ukrywam, że bardzo mnie ucieszył. Odbyłem bardzo konkretną rozmowę z trenerem Kożanem, który przedstawił mi swoją wizję, czego ode mnie wymaga i co mogę dać drużynie.
Spodobała mi się ta wizja, ale też fakt, jak władze Anwilu podeszły do rozmów kontraktowych. To była konkretna i merytoryczna rozmowa. Szczegóły ustaliliśmy bardzo szybko.
Pomyślałem, że jak dzwoni Anwil, wielki klub z dużą historią, to nie można się długo zastanawiać. Zwłaszcza że oferta była naprawdę bardzo dobra.
Jest też druga strona medalu – presja i miasto. Te wątki często pojawiają się wokół Anwilu. Nie wszyscy zawodnicy chcą mierzyć się z dużą presją i mieszkać we Włocławku. Jak się na to zapatrujesz?
Zacznę od miasta. Nie byłem nigdy we Włocławku na dłużej. Odwiedziłem miasto tylko w momencie meczów wyjazdowych. Raz przeszedłem się po bulwarze i mi się podobało. Uważam, że nie ma sensu nastawiać się negatywnie do miasta. Kiedyś miałem do jakiegoś miasta negatywne podejście i to się zupełnie nie sprawdziło. Teraz na nic się nie nastawiam. Oczywiście może nie jest to największe miasto w Polsce, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Ja pochodzę z małego miasta, więc nie mam żadnego problemu z funkcjonowaniem w mniejszych miejscowościach.
Presja kibiców i presja na wynik? Myślę, że dla sportowca to jest przywilej, że jesteś w miejscu, w którym jest presja. To znaczy, że pewne rzeczy są wymagane od ciebie, a ludzie w ciebie wierzą. Środowisko we Włocławku jest wymagające, kibice chcą sukcesów. Ja myślę, że każdy sportowiec powinien wymagać sukcesów od siebie i od drużyny.
Myślę, że idąc do takiego miejsca jak Włocławek jako sportowiec nie powinno się czuć presji, a właśnie ten przywilej, że kibice chcą zwycięstw i bycia Anwilu na topie. Myślę, że trzeba to traktować jako wyzwanie, a nie jako presję.
Jak trener Kożan widzi ciebie w drużynie? Co możesz dać Anwilowi?
Trenerowi podoba się moja wszechstronność na boisku. Uważa, że w wielu różnych wariantach i sytuacjach może mnie wykorzystać. Podoba mu się moja gra tyłem do kosza, walka na zbiórce i w obronie. Właśnie ta wszechstronność, zaangażowanie i walka na boisku jest bardzo ważna w Anwilu. We Włocławku trzeba się rzucać po każdą piłkę. Oczywiście wszędzie trzeba to robić, ale we Włocławku szczególnie trzeba “gryźć parkiet”.
I to trenerowi się spodobało, że taką grę prezentowałem w ostatnim czasie. Uważa, że mogę pomóc Anwilowi w tych elementach.
W Zastalu twoja rola była całkiem duża, w Anwilu raczej nie należy się tego spodziewać. Czy nie masz z tym problemu?
I takie też pytanie zadał mi trener Kożan. Zapytał mnie wprost: “czy tobie to pasuje?” Ja po krótkim namyśle odpowiedziałem: “tak, to mi pasuje”. Zdecydowałem, że takie wyzwanie jest mi potrzebne. Dobrze będzie grać w drużynie, od której wymaga się zwycięstw, wymaga się walki o mistrzostwo Polski.
Wróćmy do opcji toruńskiej, która była na stole. Dlaczego jej nie wziąłeś?
Tak, była oferta z Torunia, też bardzo ciekawa – pod względem sportowym. Trener Subotić, z którym rozmawiałem przez telefon, miał dużo fajnych pomysłów, jak wykorzystać mnie w zespole. Też mi to pasowało. Czuć było, że tę moją grę przestudiował, że wie w czym się czuje najlepiej i chciał to wykorzystać.

Też o tym trenerze słyszałem wiele dobrego. Rozmawiałem z zawodnikami, to każdy z nich mówił, że można przy nim zrobić naprawdę duży progres. Potrafi korzystać ze wszystkich atutów. Postać trenera na pewno była ważna, bo czułem, że mógłby mnie dobrze wykorzystać.
Na dodatek Bartosz Diduszko został tam asystentem, a to mój dobry znajomy. Też z nim rozmawiałem parę razy. Powiedział mi, o co byśmy grali w Toruniu, jak by to mogło wyglądać, jak on mógłby mi pomóc, bo on też będzie w innej roli w klubie.
Te negocjacje zaczęły się nieco przedłużać. Klub podpisał Damiana Kuliga, a do mnie odezwał się Anwil z konkretną ofertą. Agent doradził mi, żeby nie czekać z decyzją zbyt długo. Jeśli jest opcja, która mnie satysfakcjonuje i jestem gotowy podjąć wyzwanie, to trzeba ją wziąć.
Często mówi się, że twoim dużym atutem w grze jest inteligencja. Jak się na to zapatrujesz i gdzie się tego nauczyłeś?
Jeśli ktoś tak postrzega, to bardzo mi miło. Duży wpływ na to miała styczność z doświadczonymi polskimi zawodnikami. Mogłem sporo podpatrzeć od Przemysława Frasunkiewicza, Piotra Szczotki, później Bartosza Diduszko i Aarona Cela. To byli świetni weterani, od których wiele się nauczyłem. To oni zaszczepili we mnie te fundamenty rozumienia koszykówki na wysokim poziomie.
Na swojej drodze spotkałem też wielu dobrych trenerów, którzy byli dla mnie inspiracją. Każdemu z nich dziękuję za poświęcony czas i przekazane wskazówki. Ale nie będę ukrywał, że najwięcej czerpałem jednak od zawodników, z którymi miałem możliwość “dzielić szatnię”. To oni tłumaczyli, jak grać w koszykówkę na wysokim poziomie. Byli dla mnie też przykładem na parkiecie. Z roku na rok zbierałem to doświadczenie, które później przeniosłem na boisko. Uważam, że ten poziom rozumienia gry jest u mnie na niezłym poziomie.
Kiedyś współpracowałeś z trenerem Tane Spasevem, który często powtarzał, że Michał Kołodziej ma papiery na grę w Eurolidze.
(śmiech). Faktycznie, tak było. To jest trener, który dał mi największą szansę. Współpracowaliśmy już w Gdyni, gdy miałem 18 lat. Byłem wtedy w drużynie juniorów starszych, w której grałem m.in. z Przemkiem Żołnierewiczem i Wojciechem Czerlonko.
Trener Spasev dawał mi popełniać błędy, ale też – biorąc pod uwagę wszystkich graczy – był chyba najsurowszy, bo trzymał mnie na bardzo krótkiej smyczy. Później w Legii też dał mi szansę, gdy potrzebowałem gry w PLK. Jako 20-latka wrzucił mnie na głęboką wodę, mimo że w poprzednich latach w Gdyni grałem bardzo małe minuty.
Wrzucenie na głęboką wodę w PLK pozwoliło mi rozpoczął karierę na tym poziomie. Bo z tych dużych minut wynikała też duża liczba błędów. Musiałem szybko nauczyć się funkcjonowania w różnych sytuacjach.
Trener Spasev zawsze wiedział, że mam potencjał. Myślę, że wierzył we mnie bardziej niż ja sam w siebie, ale też przy okazji z tą wiarą szło również to, że ze wszystkich graczy najwięcej wymagał właśnie ode mnie.
-
Tak
-
Nie
-
Tak296 głosów
-
Nie131 głosów