Mateusz Kostrzewski: King był bardzo konkretny

Mateusz Kostrzewski: King był bardzo konkretny

Mateusz Kostrzewski: King był bardzo konkretny
Mateusz Kostrzewski / foto: Andrzej Romański / PLK

– Gdy dostałem pierwszy telefon ze Szczecina, to powiedziałem, że najpierw chcę porozmawiać z Anwilem i poznać moją sytuację. „Tu jestem i tu chcę zostać” – zaznaczyłem. Jednak po jednym telefonie do prezesa Pszczółkowskiego wiedziałem, że moje plany muszę schować do szuflady – mówi Mateusz Kostrzewski.

Karol Wasiek: Najpierw był King, ostatnio Anwil, a teraz znów założysz koszulkę szczecińskiego klubu. Można powiedzieć, że drogę Włocławek-Szczecin znasz już na pamięć…

Mateusz Kostrzewski, nowy zawodnik Kinga Szczecin: Ha, ha. Też ostatnio o tym myślałem. Latem odbyłem kilka rozmów z trenerem Miłoszewskim i prezesem Królem, po których wiedziałem, że chcę ponownie założyć koszulkę Kinga Szczecin. Te negocjacje nie trwały długo. Znam ten klub doskonale, wiem, że zespół chce znów być mistrzem Polski, do tego dochodzi walka w Basketball Champions League. To wszystko sprawiło, że znów jestem graczem Kinga Szczecin.

Kontrakt na dwa lata był twoją inicjatywą?

Tak. To był jeden z ważniejszych warunków z mojej strony. Zależało mi na stabilizacji pod kątem życiowym. Ostatnio sporo podróżowałem po Polsce i w końcu uznałem, że czas zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu. Powiedziałem władzom Kinga: “w grę wchodzi tylko dwuletnia umowa”. Klub zaakceptował ten warunek i szybko się dogadaliśmy.

6 sierpnia King ogłosił transfer, ale z różnych źródeł można usłyszeć, że kontrakt podpisaliście znacznie wcześniej. Czy to prawda?

Sytuacja wyglądała następująco – faktycznie wcześniej dogadaliśmy warunki. To była taka dżentelmeńska umowa między mną a prezesem Królem. Sam kontrakt podpisaliśmy na początku sierpnia.

To było związane z kwestiami agencyjnymi?

Nie chcę wchodzić w szczegóły.

Nie chciałeś zostać we Włocławku na kolejny sezon? Były prowadzone rozmowy z władzami tego klubu?

Powiem wprost: chciałem zostać w Anwilu Włocławek. Taki był mój plan po zakończeniu rozgrywek. Lubiłem ten włocławski klimat, dobrze się w nim odnajdywałem. Miałem wszystko – także pod względem życiowym – ułożone.

Poza tym doszła jeszcze jedna ważna kwestia. Ambicja sportowa.

Co masz na myśli?

Amerykanie to często podkreślają: “niedokończona robota”. U mnie było tak samo. Miałem ogromny niedosyt po tej porażce z PGE Spójnią. Takie sytuacje zostają w głowie. Długo się zastanawiałem, co poszło nie tak i dlaczego przegraliśmy. Zwłaszcza że do fazy play-off przystąpiliśmy jako lider rundy zasadniczej, a w serii ćwierćfinałowej prowadziliśmy 2:0. Porażka 2:3 jest ciosem w serce. Musiało minąć kilkanaście dni, by to wszystko sobie ułożyć i wrócić na odpowiednie tory.

Wróćmy do tematu ewentualnego powrotu Mateusza Kostrzewskiego do Anwilu Włocławek.

Właśnie. Mogę zdradzić, że gdy dostałem pierwszy telefon ze Szczecina, to powiedziałem, że najpierw chcę porozmawiać z Anwilem i poznać moją sytuację. “Tu jestem i tu chcę zostać” – zaznaczyłem.

Jednak po jednym telefonie do prezesa Pszczółkowskiego wiedziałem, że moje plany muszę schować do szuflady.

Co to znaczy?

W tej rozmowie nie padły żadne konkrety. Nie dostałem potwierdzenia, czy Anwil mnie chce, czy mnie nie chce. To było dla mnie oczywiste, że nie ma sensu dłużej czekać i poszedłem w kierunku Kinga, który był bardzo konkretny.

Taka postawa Anwilu była dla ciebie zaskoczeniem, a może rozczarowaniem?

Byłem zaskoczony. Tu wrócę do kwestii, o której mówiłem przed chwilą. Bardzo zależało mi na tym, by zostać ze względów sportowych i udowodnić, że ta porażka z PGE Spójnią była wypadkiem przy pracy. I tym samym dać tym kibicom trochę radości w nowym sezonie.

W Anwilu poszli jednak w kierunku całkowitego odświeżenia zespołu. Taki mieli pomysł.

W ostatnich latach widzimy Mateusza Kostrzewskiego grającego głównie tyłem do kosza. Teraz w Kingu będzie podobnie?

Tak. Kilka dobrych sezonów z rzędu jestem taką “trójką”, która wchodzi na pozycję silnego skrzydłowego. Mogę grać switch i bronić różnych zawodników, z kolei w ataku mogę wykorzystać swój wzrost i siłę, by grać tyłem do kosza. Myślę, że dalej jestem szybki na pierwszym kroku i mogę mijać rywali na close-outach.

Nie ukrywam, że zdrowie dopisuje, dalej jest u mnie duży głód wygrywania. Paliwo w baku jest! Koszykówka nadal sprawia mi wiele radości. Nie mam tego zmęczenia pod względem mentalnym. Akceptuję swoją mniejszą rolę, ale dalej mam swoje pozycje i rzuty.