Maciej Raczyński: Potrzebowałem zmiany. Widzę siebie w roli asystenta

– Bardzo dobrze spełniam się w roli asystenta i na tym się skupiam. Potrzebowałem wyjścia ze swojej strefy komfortu. Jest u mnie dużo nowej i dobrej energii. Wyjechałem ze Stargardu po 10 latach i chcę pokazać się w innym miejscu – mówi Maciej Raczyński, asystent w MKS-ie Dąbrowa Górnicza.
Karol Wasiek: Po dziesięciu latach odszedł pan z PGE Spójni Stargard. Cztery lata jako zawodnik, sześć jako członek sztabu szkoleniowego. Czas na nowy rozdział.
Maciej Raczyński, asystent w MKS-ie Dąbrowa Górnicza: Tak. Nowe miejsce i nowe wyzwania. Po dziesięciu latach przyzwyczajeń wchodzę w nowe środowisko i na pewno jest to dla mnie taki impuls i bodziec do tego, żeby pokazać się z jak najlepszej strony w otoczeniu nowych ludzi. Nie ukrywam, że jestem bardzo zadowolony z faktu, że trafiłem do Dąbrowy Górniczej, do klubu, który chce się rozwijać i ma bardzo ambitne plany. Jestem bardzo pozytywnie nastawiony do tego rozdziału.
Na pewno jest u mnie dużo nowej i dobrej energii. Wyjechałem ze Stargardu po 10 latach i chcę pokazać się w innym miejscu. Jestem bardzo pozytywnie nastawiony do pracy z Krzysztofem Szablowskim i z dyrektorem Michałem Dukowiczem. Jest to dla mnie wyzwanie, bo chcę udowodnić, że klub podjął dobrą decyzję, zatrudniając mnie na stanowisko asystenta.
Czy nie uważa pan, że taki ruch – w kontekście zmiany miejsca pracy – powinien wykonać dużo wcześniej?
Niekoniecznie. Od zawsze chciałem pracować na poziomie PLK. Awansowałem z PGE Spójnią do ekstraklasy jako zawodnik. Później zagrałem jeden sezon w tej roli, a następnie trafiłem do sztabu szkoleniowego. Te ostatnie lata – gdy byłem asystentem Sebastiana Machowskiego – były dla nas bardzo udane. 5. i 4. miejsca nie wzięły się z przypadku. To był efekt ciężkiej pracy. Uważam, że te pozycje w tabeli były ponad stan naszych możliwości sportowych. Nie ma co ukrywać, że ten ostatni sezon był dla nas fatalny.
Sezon 2024/2025 był jak rollercoaster. Sporo zawirowań.
Oj tak. Dużo się działo, dużo emocji, dużo różnych decyzji. Finalnie spadliśmy z ligi, więc krótko mówiąc: nieudany sezon.
Jak ten sezon wyglądał z pana perspektywy? Pytam, bo raz był pan asystentem, później trenerem, a końcu znów asystentem.
Szczerze? Nie za bardzo chcę już do tego wracać. Bardziej myślę o przyszłości i pierwszym meczu w PLK. Pobyt w PGE Spójni zostawiam za sobą. Tak jak mówiłem wcześniej – dużo się działo. Wiele było rozmów w klubie i szybkich decyzji. Sytuacja zmieniała się dynamicznie.
Kibice krytykowali pana za to, że bał się pan wziąć odpowiedzialność za prowadzenie tego zespołu w roli pierwszego trenera po zwolnieniu Andreja Urlepa.
To jest ich punkt widzenia. Ja mam swoją ocenę tej sytuacji, którą przedstawiałem w klubie od samego początku.
Czyli bycie w roli asystenta? W takiej roli czuje się pan najlepiej?
Nie ukrywam, że bardzo dobrze spełniam się w roli asystenta i na tym się skupiam. I myślę, że w najbliższym czasie tak pozostanie.
Ludzie też często źle postrzegają pracę asystenta. Myślą, że siedzi na ławce i nic nie robi. To tak nie wygląda. Jest dużo pracy na co dzień: scouting, praca indywidualna z zawodnikami.
Dlaczego nie ma u pana przekonania co do pracy na stałe na stanowisku pierwszego trenera? W PGE Spójni trzykrotnie przejmował pan zespół po zwolnieniu szkoleniowca.
Może właśnie potrzebowałem zmiany miejsca pracy, by zobaczyć, jak to wygląda w innym środowisku? Zobaczymy, czas pokaże. Wydaje mi się, że potrzebowałem wyjścia ze swojej strefy komfortu. To też jest ważne dla higieny i kultury pracy.

Idzie fala młodych trenerów: Majcherek, Kożan. Oni zadebiutują na stanowisku szkoleniowca w sezonie 2025/2026.
Cieszę się, że młodzi trenerzy dostają szansę. Życzę im jak najlepiej. Obu znam i będę im kibicował. Mam nadzieję, że poprowadzą swoje zespoły do sukcesów.
Czy było trochę tak, że stargardzkie środowisko wypychało pana do roli pierwszego trenera?
Tak. Był faktycznie pozytywny odzew ze strony środowiska i kibiców. Finalnie – po rozmowach – stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie zatrudnienie nowego szkoleniowca. Wszyscy razem staraliśmy się to doprowadzić do happy-endu, ale niestety nie udało.
Na ile istotne dla losów zespołu było odejście Luthera Muhammada?
Jego odejście miało wielki wpływ. To była kluczowa postać zespołu po obu stronach parkietu. To był nasz lider. Role – z nim w składzie – były poukładane. Nagle ktoś musiał przejąć jego obowiązki, wziąć na siebie odpowiedzialność w trudnych momentach. Niestety nie udało nam się wykreować takiej osoby.
Czy prawdą jest, że Isaiah Ross nie był przez pana wybrany?
Tak. To nie był mój wybór.
Czy miał pan z kolei wpływ na to, że Luther Muhammad jest w MKS-ie Dąbrowa Górnicza?
Rozmawiałem z nim w trakcie wakacji. On miał do mnie duże zaufanie, więc przekazałem mu kluczowe informacje na temat klubu i pierwszego trenera. Krzysztof Szablowski i dyrektor Michał Dukowicz pytali mnie z kolei o Luthera i jego osobowość. Cieszę się, że ten temat udało się doprowadzić do samego końca.
Jak wyglądał proces budowania składu MKS-u Dąbrowa Górnicza na sezon 2025/2026?
To była praca wspólna. Przewinęło się mnóstwo propozycji zawodników. Pierwszy trener, dyrektor sportowy i ja omawialiśmy każdą kandydaturę poprzez wcześniejsze obejrzenie kilku meczów i klipów. Analizowaliśmy i dyskutowaliśmy na wielu płaszczyznach. Myślę, że finalnie zbudowaliśmy ciekawy skład, który może być pozytywną niespodzianką w kolejnym sezonie.
Czy MKS to był jedyny klub, z którym pan rozmawiał?
Nie. Były też rozmowy i propozycje z innych klubów PLK.
Była rozmowa z PGE Spójnią na temat dalszej pracy?
Nie. Była jedynie luźna rozmowa po sezonie, ale bez żadnych konkretów. Sam też chyba byłem na takim etapie, że potrzebowałem dużej zmiany w życiu, by złapać nową energię do pracy. Nie ukrywam, że moim priorytetem była praca w PLK jako asystent.
-
1-4
-
5-8
-
9-12
-
13-16
-
1-412 głosów
-
5-839 głosów
-
9-1230 głosów
-
13-167 głosów