Kyle Lowry kończy pewną erę w Toronto
Ekipa, która ma w nazwie dinozaury, aż się prosi o użycie terminu 'era’.
Toronto Raptors to nie jest klub z długimi tradycjami, w porównaniu do pozostałych franczyz w NBA. Mimo wszystko zdążył już przejść przez pewne ery. Drużynę powołano do życia przed sezonem 1995/96 i po kilku naprawdę chudych latach pojawił się Vince Carter. Nastała krótka, ale całkiem owocna era Vince’a Cartera (nawet ładnie to brzmi). Już w drugim sezonie Cartera w Kanadzie, Raptors podnieśli się z poziomu 20 do ponad 40 zwycięstw i pierwszego w historii awansu do Playoffów. Vince w końcu odszedł (w dość nieprzyjemnych okolicznościach z resztą), a jego miejsce na pozycji lidera drużyny naturalnie przejął 20-letni wówczas Chris Bosh. Wtedy nastała era Chrisa Bosha. Nie była ona aż tak owocna – przez te 7 sezonów udało się tylko dwa razy przekroczyć barierę 40 zwycięstw i w tylko tych dwóch sezonach awansować do Playoffów. Te w obu przypadkach kończyły się na pierwszej rundzie. Przez dwa kolejne lato próbowano kolejnym liderem uczynić Andrea Bargnianiego, ale to niestety nie miało prawa się udać. Karta znów odwróciła się na korzyść Raptors, kiedy do dobrze radzącego sobie, wybranego z 9. numerem w drafcie 2009 DeMara DeRozana, dodano Kyle’a Lowry’ego. Tak zaczęła się era Kyle’a Lowry’ego – najlepsza w całej historii tego klubu.
Raptors za Kyle’a Lowry’ego nie oddali wiele. 2-letni wówczas rozgrywający kosztował pierwszorundowy pick i kontrakt Gary’ego Forbesa, który w barwach Rockets (ani jakichkolwiek innych w NBA) nawet już nie zagrał. Z rzeczonym pierwszorundowym pickiem w 2013 roku wybrano Stevena Adamsa, ale wybierali go już Thunder. Pick trafił tam w ramach pamiętnej wymiany z udziałem Jamesa Hardena. To jednak didaskalia – Raptors tanio pozyskali rozgrywającego, który z miejsca wszedł do pierwszej piątki w miejsce Jose Calderona.
Prolog
Raptors nie od razu po transferze Lowry’ego weszli na wysoki poziom, a sam Lowry nie od początku spełniał w 100% swój potencjał. No i bądźmy szczerzy – nie sam Lowry sprawił, że Raptors stali się z biegiem czasu playoffową drużyną. Sezon wcześniej stery zespołu objął Dwane Casey – wcześniej asystent w mistrzowskich Dallas Mavericks. Jego go-to duetem byli DeMar DeRozan i Rudy Gay. Kyle notował w swoim pierwszym sezonie w Kanadzie średnio po 11 punktów i 6 asyst. Toronto zakończyło sezon na 10. miejscu, a w Playoffach zameldowali się dopiero rok później.
Skład zaznał gruntownej metamorfozy. Do drużyny dołączył wybrany rok wcześniej w drafcie Jonas Valanciunas, który do tej pory przygotowywał się do gry na poziomie NBA w rodzinnej Litwie. Rozwinął się drugoroczniak Terrence Ross, z Kings pozyskano Pata Pattersona i skład trochę się pogłębił. Rolę GMa objął wtedy Masai Ujiri i jego pierwsza wymiana od razu okazała się spektakularnym sukcesem. Wiemy to dziś, z perspektywy czasu. Oddał on wybranego kilka lat wcześniej z pierwszym numerem draftu, 28-letniego wówczas Andrea Bargnaniego, do New York Knicks. W zamian pozyskał Steve’a Novaka, Marcusa Camby, Quentina Richardsona, pierwszorundowy pick w 2016 roku i dwa picki drugorundowe. Richardson i Camby zostali od razu zwolnieni, a Steve Novak odegrał marginalną rolę na boisku. Tym, co było w tej wymianie kluczowe, było zwolnienie miejsca w salary cap. To pozwoliło dodać tych kilku zawodników do pogłębienia składu. Razem z rozwojem pary Lowry-DeRozan i zaskakująco udanym już pierwszym sezonem Valaniunasa w NBA, przyniosło to rezultaty.
Rozdział I – Przeklęty Paul Pierce
Sezon 2013/14 przyniósł duży boom. Z 10. miejsca w poprzednich rozgrywkach, udało się awansować w przeciągu zaledwie roku na 3. pozycję na wschodzie. W pierwszej rundzie czekali Brooklyn Nets – ci, którzy oddali worek picków za sędziwych Kevina Garnetta i Paula Pierce’a. Weterani grali wtedy jeszcze naprawdę dobrze, a pomagali im wciąż dobry Deron Williams, Joe Johnson i będący pierwszą opcją Brook Lopez (pamiętacie?). Nastroje były bojowe:
Seria też była zacięta. Dziś tamten okres Raptors kojarzymy przede wszystkim z rozczarowaniem, związanym z postawą liderów w kluczowych momentach. Duet Lowry-DeRozan kojarzy nam się z zawalonymi kluczowymi momentami, zaprzepaszczonymi szansami. Rzadko wspomina się dziś jednak tę pierwszą playoffową serię Raptors z nimi w składzie. Szkoda, bo Kyle Lowry był wówczas świetny.
Mecz numer 5, dający prowadzenie 3-2, był jego spotkaniem. Zdobył wtedy 36 oczek i rozdał 6 asyst. Toronto już po trzeciej kwarcie prowadziło różnicą 22 punktów, ale… Nets doprowadzili do remisu. To była pierwsza oznaka choke’u. Lowry przyszedł wtedy jednak z odsieczą, zdobywając 7 z ostatnich 10 punktów swojego zespołu:
Doszło jednak mimo wszystko do siódmego, decydującego starcia. Czy był to choke Raptors? Trudno tak to nazwać. Kiedy trzy minuty przed końcem przegrywali różnicą 9 punktów, Lowry ponownie wszedł do akcji – 8 z 12 zdobytych następnie przez Raptors punktów padło łupem Lowry’ego. Na 18 sekund przed końcem udało się zmniejszyć straty do 1 punktu. Było tak blisko:
To był moment, w którym kanadyjski klub wszedł do szerokiej czołówki. Kolejny sezon znów zakończyli na wysokim, czwartym miejscu. Kyle Lowry – już jako zawodnik na 18 punktów i 7 asyst, i świeżo upieczony All-Star, miał znów poprowadzić zespół w Playoffach. Tym razem na drodze stanęli Washington Wizards – ci pamiętni Wizards z Wallem, Bealem i Gortatem w najlepszym okresie swojej kariery. No i w przeciwieństwie do serii z Nets sprzed roku, tym razem trzeba powiedzieć o ogromnym rozczarowaniu. Porażka 0-4 i fatalna gra wszystkich zawodników – w tym liderów – były kamieniem węgielnym narracji o Raptors, którzy nie podołają, kiedy przyjdzie co do czego. Kanadyjczyków znów odesłał do domu Paul Pierce:
Rozdział II – Już blisko
Klub zasiliło kilku dobrych zadaniowców – przede wszystkim DeMarre Carroll i Cory Joseph. Lowry po raz pierwszy przekroczył barierę 20 punktów na mecz w sezonie regularnym, drugi raz załapał się do All-Star Game i stał się najważniejszym żołnierzem trenera Casey’a, grając po 37 minut na mecz. Sezon regularny zakończyli na drugim miejscu – o jeden mecz za LeBronem i jego Cavaliers. Pierwsza runda zdecydowanie nie należała do Lowry’ego – udało się odprawić Pacers po 7 meczach, ale Kyle tylko raz przekroczył granicę 20 oczek, a ciężar gry wziął na siebie DeRozan. Inaczej było w drugiej rundzie. Tu także siedmiomeczowy thriller, tym razem przeciwko Miami Heat z Dwyanem Wadem, Goranem Dragiciem i Hassanem Whitesidem. Tym razem Lowry statystycznie wypadł najlepiej i to on schował do kieszeni mecz numer 7, zdobywając 35 punktów i rozdając 9 asyst. Dowiózł w kluczowym momencie:
Finały Konferencji to miejsce, w którym zakończyła się ta przygoda. Raptors polegli 2-4 w starciu z późniejszymi mistrzami NBA – Cleveland Cavaliers z LeBronem Jamesem. Liderzy Raptors nie wypadli źle – obaj zdobywali powyżej 20 punktów na mecz, obaj trafiali na blisko 50% skuteczności. LeBron to było wtedy po prostu za dużo.
Rozdział III – LeBronto Raptors
Kolejne dwa sezony jeszcze mocniej ugruntowały pozycję Raptors w czołówce. Sezon 2016/17 zakończyli na 3. miejscu na wschodzie, w czym wydatnie pomógł świeżo pozyskany Serge Ibaka. W pierwszej rundzie udało się odprawić do domu Milwaukee Bucks. W drugiej rundzie jednak znów Cleveland Cavaliers i znów w plecy – tym razem aż 0-4. Tylko dwa mecze tej serii Raptors zagrali z Lowrym w składzie – dwa kolejne opuścił z powodu kontuzji. Wtedy James notował średnio 36 punktów, 8,3 zbiórki, 5,3 asysty, 57,3% skuteczności z gry (!) i 48,1% skuteczności za trzy (!!!). Nie było czego szukać. To też w dużej mierze jest historia tych Raptors. Być może nie był to team wybitny, ale miał dwóch All-Starów i często naprawdę dobrych zadaniowców. Wciąż jednak grał w tej samej konferencji co LeBron James.
Playoffy 2018 przyniosły dokładnie ten sam scenariusz. Raptors po raz pierwszy w historii wygrali konferencję wschodnią, ale druga runda Playoffów znów oznaczała starcie z Cavaliers z LeBronem Jamesem. No i znowu 0-4. DeMar DeRozan i jego średnie na poziomie bardzo słabych 16,8 punktu na niskiej skuteczności. Lowry wyglądał lepiej, ale 17,8 punktu i 6,8 asysty to był max, na co pozwalali rywale. LeBron znów się bawił:
Rozdział IV – Koronacja
Przejście LeBrona na zachód otworzyło ścieżkę do Finałów dla pozostałych zespołów na wschodzie. Masai Ujiri wykorzystał okazję. Niespodziewanie to on przygarnął ostatni rok kontraktu Kawhi Leonarda, który wymusił na Spurs odejście. To właśnie przez pryzmat Kawhi Leonarda pamiętamy tamte Playoffy Raptors. W końcu to jego rzut w drugiej rundzie (której dwa lata z rzędu nie udawało im się przejść) przejdzie do kanonu game-winnerów w lidze NBA:
To Leonard był statystycznie rzecz biorąc liderem tej ekipy – on w Finałach notował średnio 28,5 punktu, 9,8 zbiórki i 4,2 asysty i finalnie on dostał nagrodę MVP Finałów. To nie były Playoffy Lowry’ego. W pierwszej rundzie z Magic notował średnio tylko 11 punktów. W drugiej rundzie z Sixers też nie błyszczał. Stawił się jednak do gry na czas – zaprzeczając niejako swojej opinii gracza, który pęka w kluczowych sytuacjach. Finały Konferencji z Bucks to już po cichu seria Lowry’ego. Średnie na poziomie 19 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst to tylko część tej opowieści. Z nim na parkiecie Raptors byli lepsi o 19 punktów na 100 posiadań lepsi (!) z nim na parkiecie. Kyle trafiał 51% z gry i aż 49% z dystansu, prowadząc całą tę ofensywną machinę, ten system, który działał obok ofensywnych izolacji Kawhi Leonarda:
Finały to już tylko potwierdzenie dyspozycji Lowry’ego, jako cichego lidera tej ekipy. Decydujący mecz numer 6 to z kolei ukoronowanie jego przygody w Kanadzie. Zdobył 26 punktów, 7 zbiórek i 10 asyst, zanotował zdecydowanie najlepszy plus/minus na poziomie +16. Przypieczętował ten tytuł:
Epilog
Ostatnie dwa sezony to już historia, którą dobrze pamiętamy. Po odejściu Kawhi Leonarda, a sezon później też Marca Gasola i Serge’a Ibaki, ta ekipa nie była już tak mocna. Udało się jeszcze dojść do drugiej rundy w pandemicznych Playoffach w bańce, ale kolejne rozgrywki były już sporym zjazdem. Zakończyło się 12. miejscem i dość klarownym sygnałem, że czas coś zmienić. Niespodziewanie wysoki 5. pick w drafcie, obecność kilku młodych zawodników jak Anunoby i Trent, były doskonałą okazją, żeby odmłodzić skład. Już 35-letni Lowry nie wpisuje się w tę wizję.
Nie oznacza to jednak, że w Miami u boku Butlera i Adebayo nie będzie w stanie stworzyć kolejnej dobrej historii.