Krzysztof Sulima: Należało mi się więcej minut

– Pokazywałem swoją wartość na treningach i należało mi się więcej minut. Trener inaczej to widział. Szkoda, choć pobyt w Anwilu będę dobrze wspominał, bo w końcu mogłem spać spokojnie. Klub jest wzorowo poukładany pod kątem organizacyjnym – mówi Krzysztof Sulima, zawodnik Anwilu Włocławek w sezonie 2024/2025.
Karol Wasiek: Spotykamy się w Sopocie z okazji David Brembly Camp. W tym roku przyjechałeś tylko na jeden dzień. Dlaczego?
Krzysztof Sulima, zawodnik Anwilu Włocławek w sezonie 2024/2025: To z racji tego, że bardzo późno skończyłem sezon. Dopiero 19 czerwca. Później miałem swój camp, następnie pojechałem do Filipa Matczaka na jego camp. Chciałem jeszcze na Get Better pojechać. I tego czasu było po prostu za mało, by być na całym campie u Davida.
Nie ukrywam, że chciałem też spędzić czas z rodziną. Zależało mi na tym, by głowa odpoczęła od koszykówki. Ten okres między sezonami jest ważny pod kątem mentalnym.
Anwil był liderem rundy zasadniczej, a finalnie zajął 4. miejsce, co jest dużym rozczarowaniem. Jak z twojej perspektywy wyglądał ten miniony sezon?
Na pewno mieliśmy drużynę o dużym potencjale. Wykonaliśmy dobrą pracę w sezonie zasadniczym. Niestety w play-off można powiedzieć, że nam nie poszło. Wszystko co miało się posypać, to niestety posypało się w półfinale. Z różnych względów rozsypaliśmy się jak domek z kart. W pierwszych dwóch meczach z Legią we Włocławku prowadziliśmy przez zdecydowaną część, ale nie potrafiliśmy tych spotkań zamknąć. Popełniliśmy sporo błędów w kluczowych momentach. I te dwie porażki zaważyły na tym, że nie zagraliśmy w finale.
Później był jeszcze mecz o brąz…
Zgadza się. Próbowaliśmy wygrać rywalizację z Treflem Sopot. Pierwszy mecz ułożył się po naszej myśli, ale w drugim spotkaniu okazaliśmy się słabsi. Finalnie zajęliśmy czwarte miejsce. Uważam, że to jest duża porażka.
Czy kluczowy moment dla Anwilu to uraz Kamila Łączyńskiego?
Tak. Kamil to był mózg, serce i organizator tego zespołu. Bardzo dużo robił. Przez większą część sezonu był jedyną opcją na pozycji nr 1, bo niestety Luke Nelson zmagał się z urazami. Kamil grał po 30-35 minut. Niestety nie oszczędzaliśmy go, bo chcieliśmy jak najwięcej wygrywać meczów. W pewnych momentach – moim zdaniem – należało po prostu go oszczędzić.
Ta kontuzja to efekt dużej liczby minut i przemęczenia organizmu. Kamil miał o jeden-dwa mecze za dużo w nogach.
Mam wrażenie, że Kamil był jednym z nielicznych graczy, na których mogłeś liczyć w kontekście podań pod kosz.
Tak, to prawda. Do tego grona zaliczyłbym jeszcze Michała Michalaka. Obaj mnie szukali, także na zasłonach. Nasza współpraca dobrze się układała. Ja mogłem liczyć na podania od nich, a oni na twarde zasłony, po których najczęściej mieli otwarte pozycje do oddania rzutu.
Czy trudno było o motywację przed rywalizacją o brąz?
U polskich zawodników na pewno nie, bo my zawsze gramy na maksimum swoich możliwości i zaangażowania. Dla każdego z nas brązowy medal ma duże znaczenie, także pod kątem przyszłości klubu. Czy u wszystkich graczy było tak samo? Niestety mam wątpliwości. Nawet mogę powiedzieć ciekawostkę. Myślę, że teraz mogę to zdradzić.
Zamieniam się w słuch.
W naszej szatni był jeden gracz, który mocno kwestionował grę o brązowy medal…
Czy możesz zdradzić o kogo chodzi?
Nie. Niech to zostanie tajemnicą naszej szatni. Mogę powiedzieć, że ten gracz tłumaczył, że w jego lidze takich meczów się nie rozgrywa. Byłem tym mocno zaskoczony. Zresztą nie tylko ja. No cóż. Myślę, że to miało odzwierciedlenie w meczach o brąz. Można powiedzieć, że nie pomogły rozmowy i… dodatkowe premie. Klub starał się wskrzesić dodatkowy ogień w zespole, ale finalnie na niewiele to się zdało.
Mogę zdradzić, że przed wywiadem trochę rozmawialiśmy o finansach i sam powiedziałeś, że chcesz szerzej opowiedzieć o tym wątku.
Tak. Anwil był pierwszym klubem od kilku lat w mojej karierze, który regularnie przelewał mi wypłatę na czas. Co więcej – przelewy były często przed czasem. Tutaj duże słowa uznania dla prezesa Łukasza Pszczółkowskiego, z którym można było przyjść i porozmawiać. Jeśli ktoś potrzebował pieniędzy nieco szybciej, to prezes nigdy nie robił problemów. Te sprawy wyglądają w Anwilu wzorowo. To jest idealny model współpracy.
Po raz pierwszy od wielu lat mogłem spać spokojnie i zająć się koszykówką, a także pomyśleć, jak mogę te pieniądze inwestować. Niestety wcześniej tego nie miałem. Kiedyś miałem w karierze taki okres, że nie dostawałem pieniędzy od stycznia do… października.

Jak funkcjonować w takich warunkach?
Szczerze? Było bardzo trudno. Trzeba było kombinować na wiele sposobów, by funkcjonować w miarę normalnie na co dzień. To było za czasów rządów pana Jasińskiego w Zastalu. Pozostał spory niesmak po tych czasach, ale teraz z pełną świadomością mogę powiedzieć, że nowi właściciele wykonują kapitalną pracę. Chcą spłacać zaległości. Nie uciekają od tego. Potrafią się dogadać. A to uważam, że w tych sprawach jest najważniejsze. Gdy widzimy chęć rozmowy, dogadania się, to my – zawodnicy – też inaczej do tego podchodzimy.
Czy jesteś już rozliczony ze Stalą Ostrów Wielkopolski?
Tak. Sprawa została zamknięta w momencie odejścia pana Bartosza Karasińskiego. Prezes Grzegorz Ardeli – dwa tygodnie po tym – rozliczył się ze mną ze wszystkiego.
Wróćmy do spraw sportowych. W barwach Anwilu łącznie rozegrałeś tylko ponad 200 minut. Wiem, że jesteś bardzo ambitnym sportowym i człowiekiem i na pewno z tego wyniku nie jesteś zadowolony.
Prawda. Nie było dużo tych minut. Należy jednak pamiętać, że wracałem po kontuzji kolana. Niedawno rozmawiałem z osobą, która mi powiedziała, że po takim urazie do pełnej dyspozycji wraca się po 24 miesiącach. U mnie akurat to nastąpiło po ponad dwóch latach. Wtedy wszystko w kolanie puściło i czułem, że jestem w stanie rywalizować z młodszymi, skoczniejszymi i silniejszymi zawodnikami na treningach. Niestety nie miało to przełożenia na liczbę minut. Nie dostawałem ich za dużo. Moim zdaniem należało mi się więcej minut, bo po prostu pokazywałem swoją wartość na treningach. Trener inaczej to widział. Szkoda, ale nie ma sensu do tego wracać.
Były rozmowy z trenerem? Chodziłeś i pytałeś?
Trener cały czas powtarzał, że jestem potrzebny w drużynie, ale ma trzech zawodników na tej pozycji. Nie było żadnego konfliktu między nami. Była normalna i szczera komunikacja. Za każdym razem słyszałem jednak to samo, więc ja po prostu pracowałem. I tyle.
Czy był w ogóle temat twojego pozostania w Anwilu na kolejny sezon?
Była wstępna rozmowa z zapytaniem, jakie mam plany na kolejny sezon i tyle. Nie było żadnych konkretów.
Czy rozmawiałeś z trenerem Grzegorzem Kożanem?
Tak. Sam wykonałem telefon do trenera, bo ze swoich źródeł dowiedziałem się, że będzie prowadził drużynę w sezonie 2025/2026. To było 10-12 dni przed oficjalnym komunikatem ze strony klubu. Pogratulowałem mu i życzyłem powodzenia na nowej drodze.
W którym klubie zobaczymy cię w sezonie 2025/2026? Czy to będzie ponownie Zastal?
To niech na razie będzie tajemnicą. Mogę zdradzić, że jestem w trakcie zaawansowanych rozmów z jednym z klubów z ORLEN Basket Ligi. Nie ukrywam, że chciałbym dołączyć do tego zespołu, bo bardzo podoba mi się ten projekt pod wieloma względami. Umówmy się tak, że jak podpiszę umowę, to chętnie o tym szerzej opowiem.
-
Tak
-
Nie
-
Tak96 głosów
-
Nie151 głosów