Kevin Durant wszedł All-In, nie mając nic na ręku – słodko-gorzkie zwycięstwo Nets
Rozgrywka trwała 55 dni – prawie dwa miesiące. Kevin Durant miał czas, żeby wycofać się w w odpowiednim momencie. Nie wycofał się. Postanowił wejść All-In. Zarząd Brooklyn Nets postanowił jednak powiedzieć 'sprawdzam’ i okazało się, że Durant nie ma żadnej karty na ręku. Przegrał i wbrew pozorom stracił sporo.
Cała ta durantowa drama zakończyła się najbardziej anty-klimatycznie, jak to tylko możliwe. Wszystkie strony doszły do porozumienia, a KD cofnął żądanie wymiany. Generalny manager, Sean Marks, wydał oświadczenie:
„[Trener] Steve Nash i ja, razem z Joe Tsai i Clarą Wu Tsai [małżeństwo właścicieli – przyp. red.] spotkaliśmy się z Kevinem Durantem i Richem Kleimanem [agentem Duranta – przyp. red.] wczoraj, w Los Angeles. Zgodziliśmy się na to, by iść dalej w stosunkach partnerskich. Skupiamy się na koszykówce, mając jeden wspólny cel w głowie: zbudować trwałą organizację, by przynieść Brooklynowi mistrzostwo.”
– Sean Marks, generalny manager Nets
Po prostu. Po dwóch miesiącach spotkali się i uznali, że nie było tematu. Po wszystkim Nets wychodzą z sytuacji z twarzą, z wizerunkiem solidnej, dobrze zarządzanej organizacji (co nie zawsze było w ostatnich latach oczywiste), prawdopodobnie minimalizując straty. Prawdopodobnie.
Przejdźmy przez to szybciutko chronologicznie. Kevin Durant z zaskoczenia zażądał transferu. Wiązać miało się to z faktem, że prawdopodobny wydawał się wówczas transfer jego przyjaciela, Kyrie Irvinga, którego postawa w zeszłym sezonie mocno nadwyrężyła relacje z klubem. Nets odbierali telefony, otrzymywali propozycje transferowe, nie zgadzając się ostatecznie na żadną z nich, po cichu przemycając narrację, że wcale nie muszą koniecznie pozbywać się KD, którego z Nets wiąże jeszcze kilkuletni kontrakt. Mieliśmy w międzyczasie – moim zdaniem – świetną ofertę z Bostonu, na mocy której za KD miał przyjść Jaylen Brown, Derrick White i picki w drafcie. Niezgoda na tę ofertę była jasnym sygnałem – wcale nie chcemy się ciebie pozbywać tylko dlatego, że ty tak chcesz, KD. Durant poszedł więc o krok dalej. Stwierdził publicznie, że nie zgadza się z decyzjami generalnego managera i trenera, że nie ceni ich pracy i albo klub pozbędzie się ich, albo jego. To oczywista zagrywka mająca zmusić klub do działania. No bo jak to – trwać w sytuacji, w której największa gwiazda, generalny manager i trener są skłóceni? A jednak. Nets nie łyknęli przynęty. Na wspólnym spotkaniu musieli jasno dać obozowi Duranta do zrozumienia, że trener Nash i manager Marks zostają, a sam Durant… No też zostaje, ponieważ klub nie uważa, że jakakolwiek wymiana jest korzystna. Nets zachowali się jak – posługując się młodzieżową, internetową nomenklaturą – prawdziwe Chady, nie dając się zastraszyć gwieździe. Pokazali, kto tu rządzi, przełamali budującą się narrację dotyczącą tego, jak to gracze dzielą i rządzą tą ligą. Wygrali. Miejmy nadzieję.
Twarda, nieustępliwa postawa Nets może wyjść im bokiem. Prawda jest bowiem taka, że nie wiemy, jak w rzeczywistości wyglądają relację Duranta z trenerem Nashem. Być może powiedział tylko kilka słów dla dobra negocjacji, a być może coś jest na rzeczy i komunikacja pomiędzy nimi nie działa najlepiej. Słowa zostały głośno wypowiedziane, a słowa, moi drodzy, mają znaczenie. Panowie będą musieli teraz jak gdyby nigdy nic wrócić do wspólnej pracy. Albo sobie wszystko przegadają, albo w szatni Nets będzie kwaśno. Steve Nash to były MVP ligi, gracz o wielkich osiągnięciach, ale jako trener jest jeszcze trochę zielony. Pracę zaczął w 2020 roku, bez doświadczenia w roli asystenta. Trudno powiedzieć, jakim autorytetem cieszy się wśród zawodników jako szkoleniowiec. Status legendarnego wręcz rozgrywającego na pewno pomaga, ale bycie trenerem to jednak inna para kaloszy.
O utrzymanie odpowiedniej struktury i atmosfery może więc być trudniej niż kiedykolwiek. Cofnijmy się do wypowiedzi sprzed kilku miesięcy dla słoweńskiej prasy Gorana Dragicia, który drugą połowę zeszłego sezonu spędził na Brooklynie:
„[…] Grałem z gwiazdami, jak Kevin Durant i Kyrie Irving i musze przyznać, że było to trudne, bo wszystko skupiało się nie na drużynie, a na indywidualnych występach jednostek.”
– Goran Dragic
W teorii – takiej, powiedzmy, rodem wyjętej z gier z serii 2K – wszystko się zgadza. Jest świetny Durant, jest Kyrie Irving, który tym razem będzie mógł grać, do zdrowia wraca Ben Simmons i mamy pakę, która w teorii może się bić o najwyższe cele. W teorii. W praktyce… No w praktyce też może, ale będzie to dużo trudniejsze, niż na papierze. Każdy z tych zawodników w ostatnim czasie stał się synonimem niestabilności, rozkapryszenia, przedkładania indywidualnych pobudek ponad dobro zespołu. Tak jak każdy z nich jest świetnym koszykarzem (Ben Simmons też , wbrew opinii wielu z Was), tak 'wielka trójka’ zbudowana wokół nich to tykająca bomba. Nie wykluczam, że wszystko się ułoży i wypadną w przyszłym sezonie bardzo dobrze. Szanse na to – delikatnie mówiąc – nie są zbliżone do 100%.
Być może należało więc oddać Duranta. Może wzięcie Jaylena Browna, Derricka White’a i kilku picków to był najlepszy, optymalny sposób na osiągnięcie sukcesu. Nets wybrali jednak zwycięstwo marketingowe. Ono też ma swoją wagę. Po tych wszystkich perypetiach, jakie spotykają klub w ostatnich latach – związane z pozyskiwaniem gwiazd, z kaprysami tychże gwiazd, z pozbywaniem się świetnych trenerów (Atkinson oczywiście), oddawaniem młodego talentu za wątpliwych weteranów – Nets dają sygnały, że chcą zacząć budować swój wizerunek jako poważnej organizacji. To coś, co w przyszłych latach powinno procentować. Nie ma przypadku w tym, że pomimo niewątpliwej atrakcyjności rynku, od lat żadna gwiazda nie zawitała do New York Knicks. Gwiazdy lubią duże miasta i światła fleszy, lubią wysokie kontrakty, ale przeważnie lubią też poukładane organizacje i wygrywanie. Postawiono więc na pryncypia.
Kevin Durant z kolei zdecydowanie przegrał to rozdanie. Zażądał transferu, nie dostał nic. Oczywiście nasuwa się pytanie: po co w ogóle chciał transferu? Co nie odpowiada mu w Nets? W jak wielu klubach miałby większe szanse na walkę o wysokie cele? Takie kluby – które dodatkowo miałyby możliwość transferu po niego – można policzyć na palcach jednej ręki. Z zapasem. Jeszcze trzy-cztery miesiące temu, jak ocenialiśmy wartość transferową Duranta? Ja na przykład dość wysoko. Dziś wiemy, że kluby nie chcą w zamian oddawać takich graczy jak Scottie Barnes, Brandon Ingram, czy Marcus Smart. Dla Duranta nie zmieniło się nic, oprócz tego, że dotychczasowe środowisko pracy mogło się do niego zrazić, on sam najpewniej stracił swoją wysoką pozycję i pogorszył relacje z zarządem, a opinia o nim w całej NBA poleciała na łeb na szyję.
Nets wrócą w przyszłym sezonie bez radykalnych zmian. Przynajmniej bez strat. Do gry wróci Ben Simmons, do regularnej gry wróci Kyrie Irving, udało się pozyskać bardzo solidnych zadaniowców w osobach Royce’a O’Neale’a czy TJ Warrena. Taki scenariusz mocno zabetonował dalsze większe ruchy na rynku wolnych agentów. Najpewniej bowiem zamyka się też temat ewentualnego transferu Kyrie Irvinga, na którego bardzo liczyli Los Angeles Lakers. Ba, był on chyba ich ostatnią szansą na jakieś duże wzmocnienie. Jednym z większych doniesień w amerykańskim internecie ostatnich dni było to, że Lakers NIE SĄ zainteresowani transferem po Juliusa Randle. W tym momencie offseason jesteśmy. Brak transferu Duranta zamyka też kilka potencjalnych kierunków transferu Donovana Mitchella.
Nie mam tu jakiejś błyskotliwej puenty. Zachowane zostaje jakieś status quo, Nets umacniają swoją pozycję siły jako poważna organizacja, Kevin Durant wychodzi na gościa, który nie ma wcale tak dużo do powiedzenia na temat własnej kariery, jakby się to mogło wydawać. Na klub z Brooklynu czyhają pewne zagrożenia, ale będą w przyszłym sezonie lepsi, niż wielu mogłoby się wydawać po całej tej aferze. Takie wydarzenia zawsze wpływają na narrację – nie zawsze w odpowiedniej skali. O tym jednak pogadamy przy okazji przedsezonowych zapowiedzi.