Potencjalni kandydaci do debiutu w Meczu Gwiazd
Tegoroczny sezon jest potwornie dziwny, co jest odbiciem ogólnej światowej sytuacji – nie da się ukryć. Sam fakt, że udało się te rozgrywki rozpocząć – nawet bez kibiców na trybunach, nawet z odwoływaniem każdej nocy jakiegoś spotkania – jest sukcesem. Liga z początku pogodziła się z myślą, że w obecnych warunkach trzeba będzie odpuścić coroczny festyn koszykówki, jaki jest All-Star Week. Po miesiącu grania chyba jednak okazało się, że zorganizowanie tej imprezy leży w zasięgu ligi – wczoraj pojawiła się informacja, że Adam Silver ze swoim sztabem poważnie zastanawia się nad zorganizowaniem w tym roku Meczu Gwiazd:
Na pewno jest to dobra wiadomość, choć mamy świadomość, że nie każdy czeka z wypiekami na twarzy na ten mecz. Rządzi się on swoimi prawami, jest luźniejszy niż mecze o stawkę i nie każdemu ten brak zaangażowania rekompensuje skala talentu w obu zespołach. Jest to jak najbardziej zrozumiałe. Jest jednak grupa, dla której All-Star Game jest niezwykle ważny – są to sami zawodnicy. Mecz Gwiazd jest dla nich ważny nie pod względem wyniku – bo ten jest sprawą drugorzędną – ale pod względem samego udziału w nim. Wybór do Meczu Gwiazd jest ogromnym wyróżnieniem, które już na zawsze zostaje w biografii koszykarza. Jest pewną umowną cezurą: teraz jesteś zawodnikiem na poziomie All-Star. Jesteś gwiazdą tej ligi.
Jest w tym sezonie kilku koszykarzy, którzy nigdy jeszcze w All-Star Game nie grali, ale ich popisy w tym sezonie sprawiają, że mają szansę na tego typu wyróżnienie. Niezależnie więc od tego, czy mecz się odbędzie, czy nie, popatrzmy kto w tym sezonie zapracował na to, by pierwszy raz w karierze znaleźć się w gronie All-Starów. Ta lista to oczywiście tylko potencjalni kandydaci – konkurencja jest wielka i nie ma co się łudzić – duża część z nich się pewnie nie załapie.
Malcolm Brogdon
W kontekście czwartej na ten moment w konferencji wschodniej Indiany, najczęściej mówimy o Domantasie Sabonisie. To zrozumiałe, bo Litwin gra rewelacyjny sezon, przebijając sufit, który wydawało się, że osiągnął już w zeszłym sezonie. W cieniu Sabonisa – który już rok temu był All-Starem – sezon życia gra także Malcolm Brogdon. Jeremy Lamb nie gra, Victora Oladipo już nie ma (a jak był, to połowy meczów nie zagrał) i Brogdon naturalnie wyrósł na lidera tego składu – w rozumieniu zawodnika, który prowadzi grę na piłce. Karierę zaczynał nie jako klasyczny rozgrywający, ale taki trochę two-way guard. Dziś jego gra ma z klasycznym rozgrywającym wiele wspólnego – choć nominalnie grywa też na dwójce. Jego akcje z piłką na zasłonach wprowadzają kłopoty w strukturach obrony. Brogdon ma ciąg na kosz, co w połączeniu z jego coraz lepszym odegraniem piłki na czyste pozycje jest zabójcze. Dużo daje Pacers to, jak dokładny jest w swojej grze. Notuje naprawdę mało strat (2,1) w stosunku do rozdawanych asyst (7,2). Jednym z ważniejszych czynników było jednak dodanie regularnego rzutu za trzy. W zeszłym sezonie trafiał 32,6% przy nieco ponad 4 próbach na mecz. W tym sezonie oddaje aż 7 trójek na mecz, z czego trafia naprawdę świetne 40,3%. Ta pewna ręka, za którą idzie 22,7 punktu, 4,1 zbiórki i 7,2 asysty na mecz, może go wprowadzić do pierwszego w karierze All-Star Game.
Jamal Murray
Łatwo o nim zapomnieć w sezonie, w którym Nikola Jokic robi takie cuda. Denver Nuggets zajmują jednak czwarte miejsce w silnej konferencji zachodniej i nie jest to zasługa tylko i wyłącznie wysokiego Serba. Zespół z Colorado to trzecia ofensywa NBA i niebagatelną rolę pełni w tym wszystkim właśnie Murray. Średnie na poziomie 19,3 punktu, 3,8 zbiórki i 4,3 asysty nie robią może wielkiego wrażenia – zwłaszcza w porównaniu do końcówki minionych rozgrywek w jego wykonaniu. Niemniej mówimy o jednym z dwóch liderów zespołu z czołówki konferencji.
Jerami Grant
Problem jest taki, że nominacje do All-Star Game dostaje się nie tylko za indywidualne popisy, ale też w pewnej mierze za zwycięstwa zespołu. Jerami Grant tym drugim nie może się pochwalić. Na ten moment gorszy bilans od Detroit Pistons (4-13) mają tylko Washington Wizards (3-10). Indywidualnie Grant wygląda jednak rewelacyjnie, o czym co nieco już pisaliśmy:
Collin Sexton
Cavs są cichą rewelacją tego sezonu. Kto by się spodziewał, że po tych blisko 20 rozegranych meczach będą zajmować miejsce w pierwszej ósemce. Miejsce, które nie jest wynikiem szczęścia, tylko naprawdę solidnej gry – zwłaszcza w defensywie. O jakości tej obrony niech świadczy fakt, że playoffowe miejsce Cavs zajmują pomimo posiadania najgorszej, 30. w lidze ofensywy. Tragedia byłaby dopiero, gdyby w ataku tym nie był Colina Sextona, który ciągnie ten zespół w ataku za uszy. Robi to jednak nie tylko oddając rzuty, ale też pomagając Dariusowi Garlandowi w rozgrywaniu, co jest największą zmianą w systemie gry tego zespołu. Sexton jest przy tym bardzo skuteczny, zdobywając 24,8 punktu przy rewelacyjnej celności 50,5% z gry i 46,2% za trzy. Jest niezwykle pewny siebie – fakt, że bierze ciężar gdy czyni go dobrym materiałem na lidera. Wspominał o tym ostatnio trener Bickerstaff:
„On jest chodzącym trafieniem. Są tacy ludzie, którzy mają smykałkę do umieszczania piłki w koszu na różne sposoby. Dzieciak nie boi się nawet największych momentów.”
Koniec końców to właśnie Sexton poprowadził Cavs do dwóch z rzędu zwycięstw z Nets, co było jak do tej pory chyba największym highlightem tego sezonu Cavs:
Zach LaVine
Czas na moment szczerości: nigdy nie wierzyłem przesadnie w talent Zacha LaVine’a. Może inaczej – nie sposób mu odmówić talentu do gry, do wykonywania tych paru koszykarskich czynności. Trudno było jednak uwierzyć, że jego gra może czynić zespół lepszym – a przynajmniej jego gra jako lidera. Ten sezon jest pierwszym, który w tak dużym stopniu zdaje się pokazywać, że LaVine’a stać na bycie centralną częścią zespołu, który ma coś do zaoferowania. Jak dużo? Można się zastanawiać – obecny bilans 7-10 to jak na możliwości personalne tego zespołu niezły wynik. Nie rewelacyjny, ale jeśli wpadnie kilka wygranych, trzeba będzie LaVine’a rozpatrywać w kategorii All-Stara. Średnie na poziomie 27 punktów robią wrażenie, nie ma co do tego wątpliwości. A że w gronie zawodników, którzy zdobywają przynajmniej 20 oczek na mecz, jest tylko jeden zawodnika mający gorszy wskaźnik plus/minus… Możecie spróbować zgadnąć w komentarzach o kogo chodzi – zagadka nie jest chyba jakaś bardzo trudna.
Zion Williamson
Najpewniej zobaczymy w tym roku w All-Star Game jednego przedstawiciela Pelicans. W minionym sezonie był to Brandon Ingram – który także teraz gra naprawdę dobrze. Statystycznie jednak Zion Williamson wcale mu nie ustępuje. Wiemy też, że lidze zależy na wykreowaniu Ziona jako nowej gwiazdy. Już teraz, w swoim drugim sezonie jest on tak naprawdę zawodnikiem rezonującym w opinii publicznej bardziej niż Ingram, który wydaje się być faktycznym liderem zespołu. Istnieje więc szansa, że zamiast Ingrama – który chyba trochę bardziej na to zasługuje – Nowy Orlean reprezentował będzie w Meczu Gwiazd właśnie Williamson, który notuje średnio 23,4 punktu, 7,9 zbiórki i 1,9 asysty.
CJ McCollum
Podstawowym kłopotem CJ’a McColluma jest jego kontuzja. Z powodu uszkodzenia stopy wypadł z gry na czas nieokreślony – przy czym będą to przynajmniej cztery tygodnie. Oznaczałoby to, że wróci na krótko przed terminem potencjalnego Meczu Gwiazd (5-10 marca to termin przerwy, która miała zastąpić All-Star Week). Będzie miał więc na koncie niewiele rozegranych spotkań, ale te, które rozegrał, były naprawdę dobre. Jak do tej pory CJ notował najlepsze w karierze 26,7 punktu, 3,9 zbiórki i 5 asyst, trafiając za trzy na świetnej skuteczności 44,1%. Jak do tej pory Blazers nie mieli szczęścia do Meczów Gwiazd. McCollum pozostawał w cieniu Lillarda, który przecież mimo kapitalnej gry nie zawsze łapał się na miano All-Stara – jak w minionym sezonie, kiedy ominął go ten zaszczyt. Obecnie Blazers walczą o pozycję w pierwszej czwórce i szanse na to, że znajdzie się miejsce dla dwóch zawodników z Oregonu jest naprawdę spora.
Ja Morant
Z 13 meczów Grizzlies rozegrał tylko 5 – to trochę kłopot. Do czasu All-Star Game rozegra jednak jeszcze trochę gier i jeśli będą one na podobnym poziomie, może liczyć po cichu na nominację. Brakuje trochę skuteczności, sporo jest w tym strat, ale nadrabia nieprawdopodobną… Jak to nazwać. Finezją? Elegancją? Oglądanie Moranta w ruchu to prawdziwa przyjemność, a fakt, że gra z taką świadomością w wieku 21 lat jest niesamowity.
Julius Randle
Zaczynają się strzały trochę bardziej życzeniowe. Ciężko będzie o miejsce dla Randle’a, kiedy na wschodzie po cichu zrobiło się chyba więcej gwiazd, niż na zachodzie. Sprawdzonych nazwisk jest na tyle dużo, że grający w dopiero 9. Knicks pod uwagę raczej nie będzie poważnie brany. Warto jednak zwrócić uwagę na ten sezon w jego wykonaniu, w którym notuje rzeczywiście gwiazdorskie liczby. Nawet w słabszym zespole, 22,5 punktu, 11,3 zbiórki i 6 asyst na mecz robią wrażenie. To statystyki bardzo zbliżone do chociażby Domantasa Sabonisa. Oczywiście – powiedzmy sobie wprost – Randle w żadnym wypadku nie wpływa na grę zespołu tak, jak to robi Sabonis. Mówimy jednak o All-Star, o wielkim show. Zawodnik Knicks z założenia powinien mieć łatwiej.
Mike Conley
Naprawdę trudno uwierzyć, że przez te wszystkie lata Mike Conley ani razu nie był jeszcze All-Starem. To już 33 lata na karku, kilka sezonów zakończonych na wysokich, playoffowych pozycjach, kilka sezonów jako lider potwornie solidnych Grizzlies… Konkurencja była naprawdę mocna. Jest także w tym sezonie, więc łatwo o przełamanie tej złej passy nie będzie. Nawet w jego zespole przed nim jest dwóch kandydatów do miana All-Stara. W historii ligi jednak aż 9 razy dochodziło do sytuacji, w której czterech zawodników z jednego zespołu meldowało się w Meczu Gwiazd. Były to oczywiście sytuacje wyjątkowe, ale po trzech zawodników z jednego zespołu się zdarzało. Kilka lat z rzędu było przynajmniej trzech zawodników Warriors, trzy lata temu była trójka z Cleveland. Wszystko, czego potrzebuje Conley, to trwanie dalej serii zwycięstw Jazz i ich solidna pozycja na pierwszym miejscu w konferencji. Wtedy będzie przed nim szansa. Może nie wielka, ale 10 zawodników to fajna liczba do tego typu zestawienia, a my życzymy Conley’owi, żeby w końcu tym All-Starem został.