Jean-Denys Choulet: Mały budżet? Nie jest mi to obce!

W Las Vegas miałem spotkanie z Aaronem Celem, którego bardzo go szanuję. Z Bronisławem Wawrzyńczukiem rozmawiałem o pracy w Anwilu. Dziennikarze w Polsce mnie polubią. Nie jestem dyplomatą. Mówię, co myślę – mówi Jean-Denys Choulet, nowy trener MKS-u Dąbrowa Górnicza.
Karol Wasiek: Jakie są pana pierwsze wrażenia z pracy w MKS-ie i pobytu w Polsce?
Jean-Denys Choulet, trener MKS-u Dąbrowa Górnicza: Zacznę od tego, że pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie poziom ligi. Nie spodziewałem się, że ORLEN Basket Liga jest aż tak wyrównana. To naprawdę ciekawe rozgrywki, do której co roku trafiają interesujący zawodnicy, którzy później grają w lepszych zespołach w Europie. Cieszę się, że jestem w Polsce. Na mojej twarzy jest uśmiech, bo mogę pracować w koszykówce, a to moja największa miłość w życiu. Kocham to robić. Na dodatek wygraliśmy dwa mecze z rzędu. Dlaczego mam się smucić? (śmiech) Widzę same pozytywy.
Słyszałem, że zmienił pan liczbę treningów z jednego na dwa dziennie. Dlaczego?
To była jedna z pierwszych moich decyzji po przyjeździe do Dąbrowy Górniczej. Nie chcę oceniać pracy swojego poprzednika, ale trudno mi sobie wyobrazić, jak można trenować raz dziennie przez 3 godziny. Uważam, że korzystniej praca zespołu wygląda w trybie dwóch treningów dziennie po 80-90 minut na dużej intensywności. Wiem, że zawodnicy są zmęczeni, ale dajemy im odpocząć po ciężkich jednostkach treningowych.
Czy nadal mówimy o “mission-impossible” w kontekście utrzymania w lidze?
Sam nie wiem. Dwa zwycięstwa z rzędu oczywiście cieszą, ale przestrzegam wszystkich przed popadaniem w hurraoptymizm. Te wygrane nic jednak nie znaczą. Są tylko cegiełką w naszej drodze do utrzymania w lidze.
Czy długo się pan zastanawiał nad przyjęciem oferty z klubu, który był na samym dnie ORLEN Basket Lidze, mając serię aż dwunastu porażek z rzędu?
Chcesz usłyszeć prawdę? Zresztą… ja inaczej nie umiem (śmiech). Pewnie, że się zastanawiałem, na dodatek byłem w kontakcie z innymi klubami, także tymi z ligi francuskiej. Brakowało jednak konkretów z ich strony, a MKS był bardzo konkretny. Prezesowi Łukaszowi Żakowi bardzo zależało na moim przyjściu i ja to doceniam.
Praca w MKS-ie to cholernie duże wyzwanie. Może nawet największe w mojej karierze? Zadecydowały dwie kwestie: chęć pracy i znajomość niektórych graczy z ligi francuskiej. Pomyślałem sobie, że lepiej wziąć tę ofertę niż siedzieć w domu z moimi psami.
Skąd u pana taka energia w wieku 66 lat? Wielu może panu jej pozazdrościć.
Od zawsze byłem człowiekiem pełnym energii, dla którego koszykówka jest największą miłością w życiu. Nie wyobrażałem sobie pracy w innym zawodzie. Kiedyś komuś powiedziałem, że jeśli nie będę miał energii, to zakończę tę pracę i zajmę się czymś innym. Mógłbym siedzieć na plaży i nic nie robić, ale nie jest to mój styl bycia. Co prawda nie śpię za dużo, ale energia do pracy nadal u mnie jest. Kręci mnie to. Chciałbym pracować w zawodzie jeszcze przez 2-3 lata.
Wiem, że żyje pan w dobrych relacjach z Aaronem Celem, którego spotkał pan w Las Vegas podczas Ligi Letniej. Podobno odbyliście wtedy długą rozmowę…
Tak, to prawda. Masz dobre źródła (śmiech). Pamiętam, że wtedy jeszcze Aaron nie wiedział, w którą stronę pójdzie po zakończeniu kariery sportowca. Mówił o pracy GM-a, ale przewijał się też wątek bycia agentem. Aaron to świetny facet, bardzo uczciwy i szczery. Imponujące jest dla mnie to, jak sobie całą karierę zaplanował i to jak wyglądało jego przejście ze sportowca na dyrektora. Mogę też zdradzić, że przed przylotem do Polski dzwonił do mnie z taką krótką wiadomością: “życzę powodzenia trenerze, na pewno zrobisz coś tutaj dobrego”.
W kontekście off-season mogę zdradzić jeszcze jeden ważny wątek.
Proszę bardzo.
Może nie wszyscy wiedzą, ale byłem w kontakcie z Bronisławem Wawrzyńczukiem, konsultantem do spraw sportowych w Anwilu Włocławek. Byliśmy na kolacji, podczas której rozmawialiśmy o ewentualnej współpracy. To była merytoryczna dyskusja, ale klub finalnie wybrał innego trenera. Wtedy się nie udało, ale po kilku miesiącach znów jest w Polsce. Fajnie!
W ogóle Polska jest mi bliska z tego powodu, że wielu zawodników, których znam, tutaj gra.

Prosze o konkretne przykłady.
Justin Robinson, która gra obecnie w Śląsku Wrocław, był moim rozgrywającym we Francji. Podobnie jest z Lorenem Jacksonem z Czarnych Słupsk. Znam również Kellana Grady’ego. Inni zawodnicy też są mi znani. Fajnie będzie ich tutaj wszystkich jeszcze raz zobaczyć.
Słyszałem, że we Francji wyróżniał się pan tym, że niemal w każdym sezonie miał gracza prosto po uczelni, który później trafiał do mocniejszych klubów za dużo większe pieniądze.
Miałem takich 5-6 rozgrywających, którzy później byli gwiazdami w lidze francuskiej, ale też w innych rozgrywkach. Kontraktowanie graczy po uczelni było związane z tym, że nigdy nie miałem do dyspozycji wielkich pieniędzy. Często były to najniższe budżety w lidze, więc trzeba było sobie radzić na różne sposoby.
W 2007 roku zdobyłem mistrzostwo Francji z drużyną, która miała najniższy budżet w lidze, a w 2017 roku z zespołem, która miała 9. budżet w lidze. To były oficjalne dane, bo we Francji kluby muszą podać wysokość budżetu.
Nie ukrywam, że uwielbiam pracę z graczami, którzy dopiero poznają warunki gry w Europie. Wiem, że popełniają błędy, ale zwykle są bardzo zaangażowani i grają z dużym charakterem i sercem. Dla wielu z nich był takim nauczycielem. Pokazywałem, jak mają grać, by później odnosić sukcesy.

+18 tylko dla osób pełnoletnich, pamiętaj że hazard uzależnia, graj odpowiedzialnie.
Nigdy nie miał pan propozycji z klubu z dużym budżetem?
Niekoniecznie, bo ja we Francji mam przypiętą łatkę faceta szczerego, który zawsze mówi to, co myśli. Nie ma u mnie dyplomacji, a to nie wszystkim się podoba. To może być moja zła cecha, która stanęła na drodze do zrobienia jeszcze większej kariery. Ale… dziennikarze powinni mnie polubić w Polsce, bo zawsze jestem sobą. Gdy nie spodoba mi się praca sędziów, to powiem o tym głośno.
Czy podczas wyjazdów na Ligę Letną zbudował pan dużą sieć kontaktów wśród agentów, którzy później podsyłali interesujących zawodników do rozwoju?
Od 25 lat jeżdżę do Las Vegas w off-season. Znam większość amerykańskich agentów. Rozmawiałem z nimi wiele razy – oficjalnie, ale także nieoficjalnie przy piwie. Tak zbudowane relacje miały później przełożenie na sprawy biznesowe. Agenci nie podeślą ci złych graczy, bo wiedzą, że byłeś wobec nich szczery i uczciwy. Oni też wiedzą, że jak mi dadzą zawodnika do rozwoju, to on po 1-2 latach jest gotowym produktem na Europę, którego można nieźle spieniężyć. A przecież o to właśnie chodzi agentom (śmiech).
Poproszę konkretne przykłady.
Ronald March, Mathias Lessort czy Clint Capela.
Czy Cobe Williams może pójść tą drogą i też zrobić wielką karierę?
Tak. Ma wszystko, by być zawodnikiem z wysokiego poziomu. Jest szybki, ma dobry rzut i przegląd pola, a co najważniejsze: jest pozytywnym człowiekiem, który chce ciężko pracować i grać w obronie. To cechy, które mogą go zaprowadzić naprawdę wysoko. W debiucie zdobył 35 punktów. Czego chcieć więcej?
-
MKS
-
Arka
-
GTK
-
inny klub
-
MKS95 głosów
-
Arka114 głosów
-
GTK197 głosów
-
inny klub70 głosów