Jakub Urbanowicz, prezes ŁKS: Chcemy przełamać klątwę beniaminka

Jakub Urbanowicz, prezes ŁKS: Chcemy przełamać klątwę beniaminka

Łódź po latach powróciła na koszykarską pierwszoligową mapę. „Chcemy przełamać klątwę beniaminka” – mówi o początkach nowego rozdziału Jakub Urbanowicz, prezes klubu.

Pamela Wrona: Czy frekwencja na meczach świadczy o tym, że lokalna społeczność stęskniła się za koszykówką na wyższym poziomie?

Jakub Urbanowicz, prezes ŁKS Coolpack Łódź:
Na pewno, choć ta frekwencja nie bierze się znikąd. Podkreślę, że jesteśmy dużą organizacją. To nie jest tylko drużyna seniorów, ale i grupy młodzieżowe od kategorii U-11 do U-19, drużyny rezerw w trzeciej i drugiej lidze. Patrząc na trybuny, widzimy mnóstwo znajomych twarzy, zawodników z całymi rodzinami.

Przy ŁKS jest także projekt „Mini Basket Liga”, do którego należą setki dzieci, które również z bliskimi pojawiają się na naszych meczach. Prowadzimy swoją akademię koszykarską w szkołach podstawowych i współpracujemy ze Szkołą Marcina Gortata. Łódzki Klub Sportowy nie jest dziś wprawdzie jednym stowarzyszeniem zrzeszającym kilka dyscyplin sportu, ale nadal dzieciaki uprawiają pod jego herbem koszykówkę, siatkówkę, piłkę nożną, boks czy curling. To wciąż wielka rodzina złożona z zawodników, ich rodziców i kibiców. Dlatego frekwencja jest imponująca.

Oprócz tego zbudowaliśmy dział marketingu, który pracuje nad tym, by przypomnieć o koszykówce tym, którzy o niej zapomnieli i niekoniecznie są związani z ŁKS. W regionie jest spora konkurencja. To proces, który trwa. Jesteśmy dopiero po kilku kolejkach, mieliśmy niełatwy początek i mamy świadomość, że trudniej jest tę frekwencję zbudować, ale jeszcze spróbujemy zapełnić halę i mamy nadzieję, że to nam się uda.

Jeszcze za czasów ekstraklasy, niewiele brakło, by zapełnić Atlas Arenę. Wówczas na meczu z WKS Śląskiem Wrocław pojawiło się blisko dziesięć tysięcy widzów. Teraz, gdy jesteśmy poziom niżej, chcielibyśmy, aby było to trzy tysiące, jak pozwala na to Sport Arena imienia Józefa „Ziuny” Żylińskiego.

Zainteresowanie i tak jest imponujące. Można odnieść wrażenie, że w Łodzi panuje moda na koszykówkę. Jakie są wasze odczucia po awansie, kiedy już znaleźliście się na pierwszoligowym poziomie?

Nie powiedziałbym, że coś nas zaskoczyło. W pierwszej lidze byliśmy już kilkanaście lat temu i sądzę, że wtedy byliśmy bardziej zaskoczeni. Dopiero co zaczynaliśmy prowadzić klub. Był to nasz trzeci sezon, przejmowaliśmy wraz z Filipem Kenigiem bankrutującą sekcję koszykówki mężczyzn. Przez rok wszystko układaliśmy, zaczęliśmy grać od trzeciej ligi, a następnie wykupiliśmy dziką kartę do drugiej. W pierwszym sezonie, mając między innymi na parkiecie Piotra Trepkę (aktualny trener – przyp.red.), Krzysztofa Morawca, Michała Exnera, udało nam się wywalczyć awans.

Wejście do pierwszej ligi było wtedy dużym przeskokiem i szokiem, ale naszym trenerem został Radosław Czerniak i on nas wszystkiego nauczył. Był asystentem w kadrze narodowej, był po sukcesach z Górnikiem Wałbrzych i miał ogromne doświadczenie.

Teraz należało odświeżyć pewne mechanizmy, bo trochę się od tamtej pory zmieniło. Bardziej skupiamy się na rozpoznaniu graczy, bo z tamtych czasów już niewielu ich zostało. W nowym rozdaniu musimy sami przekonać się, kto jest mocny i na kogo warto stawiać, bo organizacyjnie czuliśmy się gotowi.

Zatem, co można powiedzieć o samej lidze, którą uważa się za najbardziej wyrównaną i nieprzewidywalną od lat?

Dokładnie to samo (śmiech). Pierwszą ligę śledziliśmy od trzech lat, bo od tego czasu próbowaliśmy się do niej dostać. W zeszłym sezonie siedem meczów pozwalało utrzymać się w lidze. W tym roku, po jedenastu kolejkach, pięć zwycięstw to bezpieczna lokata, ale nad strefą spadkową. To się mocno zmieniło.

Kiedy udało nam się awansować do pierwszej ligi, sama druga liga była bardzo mocna i było wiele drużyn, o których można było powiedzieć, że aspirują do awansu. Myślę, że to się teraz potwierdza, biorąc pod uwagę to, jak radzą sobie te trzy kluby, którym to się udało.

Liga jest bardzo ciekawa, każdy może wygrać z każdym i nie jest to żaden frazes. Faktycznie tak jest. Drużyny potrafią w środę wygrać trzydziestoma punktami, by w sobotę przegrać taką samą różnicą. Rozgrywki są trudniejsze i na pewno będzie nerwowo do samego końca. Los beniaminków jest trudny. W ostatnich latach beniaminek dwa razy wszedł do play-off, a cztery czy pięć z trzynastu zostały w lidze, bo reszta została zdegradowana. Dla kibiców czy dziennikarzy jest to z pewnością wymarzony sezon.

Mimo że takie głosy są co sezon, wydaje się, że dopiero teraz te rozgrywki rzeczywiście są inne. Co więcej, wiele osób nowe kluby nazwało „beniaminkami tylko z nazwy”.

Dziękujemy. Tak się czujemy cały czas i co tydzień zbieramy doświadczenie (śmiech). Jeśli natomiast spojrzymy na kluby, które były beniaminkami w ubiegłym sezonie, to jest różnica. Proszę zobaczyć, jaki skład ma Noteć Inowrocław, Resovia Rzeszów – i my raczej też nie odstajemy. Być może potencjał finansowy był większy w drugiej lidze lub odrobiliśmy lekcje? Trudno powiedzieć. Ale klątwę beniaminka chcemy przełamać.

Podczas niedawnej konferencji prasowej został poruszony temat budżetu, o którym w kuluarach – jak w przypadku pozostałych beniaminków – mówi się, że jest konkurencyjny. Gdzie moglibyście się na tej osi umieścić?

Nie mam pojęcia. Podejrzewam, że możemy być w środku stawki. Byliśmy przygotowani na start sezonu i realizowaliśmy założony budżet. Na szczęście, już w poprzednim sezonie mieliśmy młodzieżowców, więc było nam łatwiej, realizując niektóre kontrakty. Kontuzje wysokich graczy zmusiły nas jednak do tego, by zwiększyć budżet i zatrudnić Oleksandra Antypova. Tego ruchu nie planowaliśmy, ale musiał się wydarzyć.

Mając zaledwie trzy zwycięstwa, klub zdecydował się dokonać zmian na ławce trenerskiej. Powodom odejścia trenera Jarosława Krysiewicza towarzyszyły także kwestie interpersonalne. Czy prawdą jest, że głównym czynnikiem był konflikt jednego gracza z trenerem?

Tak, jest w tym dużo prawdy, ale nie chciałbym publicznie kontynuować tego wątku.

Co zmieniło się po ostatnich dwóch meczach?

Piotr Trepka zaczął od rzeczy niezupełnie związanych ze sportem, miękkich, które są wokół. Trudno zmienić coś w tydzień, a co dopiero w trzy dni, zatem to pewnie także kwestia analizy intensywności treningów, przy współpracy z trenerem przygotowania motorycznego.

To co widać, to inny pomysł na rotację. Do tego zawodnicy muszą się przyzwyczaić, bo zmiany i podział minut wyglądają inaczej. Szuka sposobów, by w czwartej kwarcie czymś zaskoczyć przeciwnika. A mieliśmy mecze, w których nie radziliśmy sobie zwłaszcza w końcówkach. Myślę, że to pierwsza zmiana, której dokona.

Czy poprawa bilansu przez dotychczasowego asystenta Piotra Trepkę sprawia, że myśl o zatrudnieniu nowego szkoleniowca nieco się oddala?

W czwartek potwierdzimy nasz wybór. Dziś (w środę 20 listopada – przyp.red.) powiedziałbym, że jest bardzo prawdopodobne, że Piotr Trepka dokończy sezon jako pierwszy trener.*

Korekty w składzie? Nie jesteśmy w stanie zatrudnić kolejnego obcokrajowca, a z Antypova jesteśmy bardzo zadowoleni. Nie zostawiliśmy sobie otwartej furtki i wydaje się, że w tym roku mało kto tak zrobił. O ile zdarzało się tak wcześniej, tym razem obcokrajowców podpisano w klubach ekspresowo. Być może, jeśli na rynku pojawi się jakaś „okazja”, to jeszcze się wzmocnimy, natomiast w tym momencie jesteśmy finansowo zamknięci na kolejne ruchy.

* I tak się stało. Decyzją klubu Piotr Trepka poprowadzi drużynę ŁKS Coolpack Łódź w dalszej części rozgrywek.