Jakub Schenk: Brak powołania do kadry? Byłem gotowy. Nie mam żalu

Jakub Schenk: Brak powołania do kadry? Byłem gotowy. Nie mam żalu

Jakub Schenk: Brak powołania do kadry? Byłem gotowy. Nie mam żalu
Jakub Schenk / foto: Andrzej Romański / PLK

Byłem przygotowany na taką decyzję. Nie mam do nikogo żadnego żalu. Wiedziałem, jaka jest konkurencja. Sam się dziwiłem, że Andy’ego już wcześniej nie było w kadrze Polski – mówi w rozmowie z serwisem „Z Krainy NBA” Jakub Schenk, MVP finałów PLK w sezonie 2023/2024.

Karol Wasiek: Co sobie myślisz, gdy ludzie mówią: historia Jakuba Schenka to idealny scenariusz na bardzo dobry film?

Jakub Schenk, zawodnik Trefla Sopot i reprezentacji Polski: Nie wiem czy ten film byłby bardzo dobry, ale myślę, że mogłoby powstać coś ciekawego. Na pewno nie byłby nudny. To jestem w stanie zagwarantować.

Uważam, że w ciągu jednego sezonu zmieściłeś wydarzenia z 2-3 a może nawet więcej sezonów. Też masz takie spostrzeżenie?

Tak. To trafne spostrzeżenie. Czasami nawet za krótszym momentem idzie dużo większa historia. Nie ukrywam, że po zakończeniu sezonu byłem zmęczony. Fizycznie i mentalnie. Potrzebowałem trochę spokoju i spędzania czasu z rodziną. W wolnych chwilach korzystam z uroków Trójmiasta, chodzę z dziećmi na plażę. Tam bawimy się na piasku, a w domu np. układamy puzzle.

Kurz już opadł po zakończeniu sezonu czy nadal to są żywe wspomnienia?

Ja dbam o to, by ten kurz nie opadł. To są tak wspaniałe wspomnienia, że trudno nie włączyć jeszcze raz tych wszystkich klipów i zdjęć. Jak już dzieci pójdą spać, to czasami wieczorami zasiadam do komputera i zaczynam wszystko przeglądać. Przełom maja i czerwca to był kapitalny okres w moim życiu sportowym.

By dostać się do tego momentu trzeba było – nie tylko w tym sezonie – podjąć wiele trudnych decyzji i borykać się z wieloma problemami. Oczywiście na samym końcu wszystko sprowadza się do tego, by trafić do kosza. To w finałach, ale w całej fazie play-off mi wychodziło całkiem nieźle. Wszystkie ruchy wykonywałem z dużą pewnością i wiarą, że to uda mi się zrobić, mimo że niektóre rzuty były piekielnie trudne.

W którym momencie Jakub Schenk zbudował tak dużą pewność siebie?

Nie ma chyba takiego jednego momentu. Zacznę od trenera Tabaka, który jest wymagający, stawia na dużą dyscyplinę, ale to trener, który – może niektórzy mi nie uwierzą, ale tak jest – daje rozgrywającemu dużo swobody w ataku. Nigdy nie powiedział mi złego słowa na temat oddanego rzutu. Dużo rozmawialiśmy na temat grania, taktyki, ale nigdy mną nie sterował w ataku. Zawsze mówił: “bierz rzuty”. Czasami mnie nawet zachęcał do częstszego oddawania rzutów z półdystansu. “Rzucaj, gdy jesteś otwarty, nie kombinuj” – mówił. Trener Tabak na pewno zbudował moją pewność siebie.

Też było tak, że podczas każdej kolejnej gierki na treningu zaczynałem brać coraz większą odpowiedzialność na siebie. Tak zaczynała się budować hierarchia w zespole. Udało się później trafić na zwycięstwo w Lublinie czy na koniec kwarty w różnych meczach. To zaczęło się fajnie krystalizować, chłopacy z drużyny obdarzyli mnie sporym zaufaniem.
Nawet jak nie trafiałem, to nikt nie kręcił nosem, bo wszyscy wierzyli we mnie i zdawali sobie sprawę, że jestem odpowiednim gościem do tego, by wziąć taki rzut. Jestem im za to ogromnie wdzięczny.

Czy to był sezon, w którym odbyłeś najwięcej indywidualnych rozmów z trenerem?

To jest dobre i trafne pytanie. Mogę potwierdzić: z trenerem Tabakiem odbyłem najwięcej takich rozmów w ciągu jednego sezonu. Trener Tabak jest taką osobą, która ma bardzo dużo jakościowych i wartościowych kwestii do przekazania. Jako człowiek, a także jako były gracz i uznany trener. Ja z chęcią sam zadawałem trenerowi różne pytania. Czasami mimo że było banalne, to potem ta konwersacja skręcała w drogę bardzo ambitnych i jakościowych rozmów, z których wyciągnąłem wiele fajnych wniosków.

Trener opowiadał wiele ciekawostek i anegdotek. Mówił mi o czasie, gdy był trenerem w Baskonii i zawodnikiem w reprezentacji Chorwacji. Przyznał, że nie zawsze stanie z batem i bycie dyktatorem nie jest wcale dobre. Można wiele więcej zyskać, gdy idzie się kompletnie inną drogą.

Czasami były takie sytuacje, że to trener zadawał pytania i po niektórych z nich siedziałem w milczeniu przez dobre 30-40 sekund i zastanawiałem się, jak na nie odpowiedzieć. To były pytania ze strefy życiowej i ambitnej.

Rozgrywasz sezon życia, prowadzisz Trefla do mistrzostwa Polski, a nie ma dla ciebie miejsca w kadrze Polski. Jak zareagowałeś na brak nominacji ze strony selekcjonera Igora Milicicia?

Zacznijmy od tego, że powołania do kadry były rozesłane przed tym jak zostałem MVP finałów. Były rozesłane przez meczem numer cztery, czyli przed momentem mojego wystrzału w trakcie finałów. Oczywiście – z obecnej perspektywy – wydaje się to być nieco absurdalne, ale wtedy nie było to wcale takie absurdalne.

Nie mam do nikogo żadnego żalu. Byłem przygotowany na taką decyzję. Wiedziałem, jaka jest konkurencja. Sam się dziwiłem, że Andy’ego już wcześniej nie było w kadrze Polski. To bardzo jakościowy gracz, który jest w stanie pomóc kadrze i dać jej dużo więcej.

Z tą myślą już wcześniej się oswoiłem i byłem gotowy. Wiadomo że w momencie ogłoszenia zrobiło się nieco cieplej w środku, ale starałem się skupić na finałach. I co więcej: wyciągnąć z tej sytuacji pozytywy dla samego siebie.

Czy – mimo wszystko – ten brak powołania był zastrzykiem dodatkowej motywacji?

Może się tak wydawać z boku, ale moim zdaniem nie. Nie po to wychodziłem na boisko, by komuś coś udowadniać. Wychodziłem po to, by grać najlepszą koszykówkę. Trzeba wszystko poświęcić dla dobra zespołu, a nie swoich interesów. Tak się po prostu ułożyło, że te najważniejsze rzuty były w moich rękach.

Czy Jakub Schenk sam siebie zaskoczył w tych finałach?


Zdecydowanie tak. Pamiętam, że po meczu nr sześć rozmawiałem z żoną, która mówiła mi o tej serii punktów. Odpowiedziałem jej wtedy: “ok, są te punkty, ale te decyzje rzutowe, które biorą, często ryzykowne, są dla mnie zaskakujące”.

Nie ukrywam, że byłem trochę w szoku, w kontekście tych decyzji, które podejmowałem w trakcie finałów. Myślę, że jest to efekt zbudowanej pewności siebie.

Najtrudniejszy rzut, który wykonałeś w tym finale, to rzut nad Michalem Kyserem w meczu nr 6?

Chyba tak. To był piekielnie trudny rzut.

Po tym rzucie wykonałeś cieszynkę “usypania”, który w pierwszym meczu wykonał Andrzej Mazurczak, twój vis-a-vis w tym finale. Czy czekałeś na odpowiedni moment?

Z perspektywy czasu można powiedzieć, że Andrzej z tą cieszynką nieco się pospieszył. Nie ukrywam, że ten moment trochę mi siedział w głowie. Oczywiście miał do tego pełne prawo, choć ja bym tego gestu nie wykonał po pierwszym meczu. Ze względu na to że jest nieco za wcześnie i wszystko się może zdarzyć.

Czekałem na to, by taki gest wykonać w odpowiednim momencie. Chciałem odpowiedzieć. Oczywiście miałem w głowie też to, że ten moment może w ogóle nie nadejść. Przecież mogliśmy przegrać 1:4 czy 2:4. Dobrze, że ten moment nastąpił (śmiech).

Dlaczego go zrobiłeś w meczu nr 6 a nie 7?

Uważam, że – jako zespół – byliśmy mentalnie bardzo silni. I to też było na terenie przeciwnika.

Do Trefla Sopot trafiłeś po dwumiesięcznym pobycie w Anwilu Włocławek. Jak z perspektywy czasu patrzysz na pobyt na Kujawach?

To był ważny moment dla mnie, by pokazać całej Polsce, że ja jestem w obiegu i mogę grać. Pokazałem, że jestem Jakubem Schenkiem, którego stać na duże rzeczy w ORLEN Basket Lidze.

Jestem bardzo wdzięczny prezesowi Pszczółkowskiemu i trenerowi Frasunkiewiczowi za zaufanie i danie mi szansy w niełatwym dla mnie okresie. Klub podjął ryzyko, choć ja ze swojej strony zapewniałem, że to ryzyko jest żadne. Myślę, że wszyscy na tym dobrze wyszliśmy. To była sytuacja win-win.

Ale chciałbym też podkreślić, że ja w Anwilu Włocławek grałem dla drużyny, a nie pod swoje statystyki. Nie myślałem w ten sposób: “zbuduję statystyki i ucieknę do innego klubu”. Zależało mi na jak najlepszych wynikach. To był świetny czas. Nie ukrywałem też tego, że chciałem tam zostać i przedłużyć umowę, ale sprawy potoczyły się inaczej.

Teraz możemy mówić, że pewnie Anwil – ze mną w składzie – byłby w innym miejscu.

Jednak należy pamiętać, że klub – na tamten moment – uważał, że to była najlepsza decyzja. Pamiętajmy, że ludzie po dołączeniu Kyzlinka – na przełomie stycznia i lutego – mówili, że skład wygląda mocarnie, a zespół nie przegra meczu w play-off.

Bardzo dobrze czułem się we Włocławku. Wszystko mi tam pasowało. Anwil to nie tylko świetna organizacja, ale też kapitalni i oddani kibice, którzy wspierali nas w lepszych i gorszych momentach. Lubię ten klimat, gdy fani nakręcają do mnie do jeszcze lepszej gry i walki. Fajne jest to, że w Sopocie też buduje się taka baza kibiców. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będzie ich sporo na trybunach Ergo Areny.

Czy we Włocławku faktycznie jest duża presja ze strony trybun, która często przeszkadza zawodnikom?

To jest mit, który się wytworzył i ludzie to powtarzają. Nie ma w tej presji nic negatywnego. Ta presja może cię tylko napędzić, a nie coś odebrać.