Jakub Parzeński: Sportowiec żyje w bańce

Jakub Parzeński: Sportowiec żyje w bańce

Jakub Parzeński: Sportowiec żyje w bańce
Jakub Parzeński / foto: Rafał Jakubowicz / Stal Ostrów Wielkopolski

Koszykówka „upośledza” pod względem życiowym. Wszystko – podczas grania – dostajemy na tacy. Żyjemy trochę jak w bańce. Gdy ją opuszczasz – z różnych względów – to wtedy zauważasz, jak wygląda prawdziwe życie. Wielu sportowców zadaje sobie pytanie: „co teraz?”. Mnie też to spotkało – mówi Jakub Parzeński, zawodnik Tasomix Stal Ostrów Wielkopolski.

Karol Wasiek: Czy Jakubowi Parzeńskiemu gra się łatwiej w ORLEN Basket Lidze niż na 1-ligowych parkietach?

Jakub Parzeński, zawodnik Tasomix Stal Ostrów Wielkopolski: Pamiętając mój poprzedni okres z gry w PLK oraz zeszłoroczne zmagania pierwszoligowe rzeczywiście mam takie poczucie, że na parkietach ekstraklasowych może być nieco łatwiej.

Dlaczego?

Cóż, w moim przypadku może to wynikać z faktu, iż drużyny w I lidze mocno zacieśniają „trumnę”. Centrów na zapleczu ekstraklasy, którzy mają ponad 210cm wzrostu oraz blisko 120kg wagi nie ma zbyt wielu, więc myślę że zespoły bardziej zwracały na mnie uwagę, przygotowując się do spotkań z nami. Często byłem podwajany. Zespoły przeciwne także mocno zagęszczały pole trzech sekund przy akcjach pick and roll, czy po złamaniu pierwszej linii obrony przez niższych kolegów z zespołu.

W PLK jest inaczej, często uwaga obrony jest rozłożona na wielu zawodników. Gram w otoczeniu bardzo dobrych graczy. Odnoszę wrażenie, że na mnie rywale aż tak bardzo się nie skupiają. Póki co (śmiech).

Kolejną kwestią jest to, że koszykówka w PLK jest dużo bardziej zorganizowana i przewidywalna. Mniej więcej wiem czego mogę się spodziewać. Duży nacisk stawia się na taktykę oraz scouting.

Ty takiej koszykówki jesteś nauczony.

Zgadza się. Wychowywałem się na koszykówce poukładanej i zorganizowanej, w której taktyka odgrywa bardzo dużą rolę. Grałem osiem lat w ekstraklasie (przyp. red. polskiej oraz włoskiej), a w I lidze byłem tylko nieco ponad rok.

Dodatkowo każda decyzja na poziomie ekstraklasy musi być podjęta dużo szybciej. Pojedynczy błąd dużo więcej waży.

Sądzę, że mam warunki ku temu, by pomóc Stali w takiej sytuacji, w jakiej się znalazła. Choć prawdą jest, że moje ciało musiało się zaaklimatyzować do gry w nowych warunkach. Czasu zbyt dużo nie było, bo wszystko działo się błyskawicznie.

Czy to prawda, że transfer do zespołu z Ostrowa Wielkopolskiego został sfinalizowany w ciągu 2-3 dni?

Tak. Kontrakt sfinalizowaliśmy w ciągu półtora dnia. Stal była w dołku, potrzebowała dokonać zmian w składzie. Trener Andrzej Urban zadzwonił i przedstawił sytuację. Kilka minut rozmowy, analiza tematu z rodziną i byłem już w samochodzie zmierzającym w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego.

W letnim off-season miałem bardzo ciekawe – pod kątem finansowym – propozycje z klubów I-ligowych, ale żadna z tych ofert nie miała możliwości odejścia w każdej chwili do PLK. Mi bardzo zależało na powrocie do ekstraklasy. Taki miałem cel od momentu powrotu do koszykówki. Poprzedni sezon w Starogardzie Gdańskim był dla mnie przetarciem. W trakcie minionych rozgrywek miałem trzy propozycje gry z klubów PLK, ale nie byłem jeszcze na to gotowy pod względem fizycznym i mentalnym.

Latem nie było żadnych ofert? Słyszałem, że już wtedy Stal wyrażała zainteresowanie.

Rozmawialiśmy, natomiast z różnych względów wtedy nie doszło do finalizacji kontraktu.

Mentalnie odżyłeś, gdy wróciłeś do ekstraklasy?

Tak. Była ogromna radość i ekscytacja. Tym bardziej, że chodziło o Ostrów Wielkopolski. Pojawił się uśmiech na twarzy. Transfer do „Stalówki” jest też istotny z tego względu, że kiedyś w tym zespole grał mój tata. Legenda klubu. To świetne uczucie, by kontynuować te tradycje rodzinne w ostrowskiej drużynie.

Z tego miejsca chciałbym też podziękować władzom Stali, które przygotowały wyjątkowy film z okazji tego transferu i powrotu nazwiska “Parzeński” do struktur klubowych. Nawet zachowałem sobie ten film, by za kilka lat znów go odtworzyć. Super pamiątka. Tata, ja, mój syn i cała ta oprawa. Wyjątkowe chwile. Łezka się w oku zakręciła.

Szybko też się przekonałem o tym, że Ostrów Wielkopolski oddycha koszykówką. Mogę opowiedzieć nietypową anegdotę.

Zamieniam się w słuch.


Po meczu z GTK Gliwice, który przegraliśmy w fatalnym stylu, jechałem z Davidem Bremblym oklejonym w barwy Stalówki samochodem. Okazało się, że przez pół miasta gonił nas taksówkarz, który chciał nam powiedzieć, co myśli o naszej grze w tym spotkaniu. Nie brakowało ostrych słów, ale to też mi pokazało, jak ludziom w tym mieście zależy na Stali i koszykówce.

Na jakim etapie kariery jest Jakub Parzeński?

Dobre pytanie. Na pewno nie przyszedłem do PLK po to, by coś komuś udowadniać. Jedynie sobie mogłem udowodnić, że mogę wrócić do grania na wysokim poziomie. Udało się to osiągnąć. Mam nadzieję, że utrzymam się w ekstraklasie przez kolejne miesiące i lata, tym bardziej że jeszcze nie jestem „dinozaurem” (śmiech). Chcę pomagać drużynie jak tylko mogę. Dać dobrą energię, postawić twardą zasłonę, być zaangażowanym na tablicach oraz w obronie czy dorzucić pare oczek.

Bardzo dobrze układa mi się współpraca z trenerem Urbanem, który wie, jakie są moje atuty i umie je wykorzystać. W przeszłości współpracowałem z wieloma trenerami i z całą świadomością mogę powiedzieć, że trener Andrzej Urban to wielki profesjonalista, który żyje koszykówką 24/7. Zna się na swoim fachu.

Jak zmieniło się myślenie o koszykówce podczas długiej pauzy spowodowanej dyskwalifikacją?

Zaszły duże zmiany. Gdy miałem 24-25 lat nakładałem na siebie presję. “Musisz dobrze zagrać, pokazać się, by złapać jeszcze wyższy kontrakt i piąć się w ligowej hierarchii” – często sobie powtarzałem. To jest zgubne myślenie w sportach zespołowych. Myślę, że najważniejsze jest rozumienie swojej roli i dawanie zespołowi, co potrzebne, a nie tylko myślenie o cyferkach w arkuszu statystycznym.

„Nic nie muszę, a mogę” – teraz tak wygląda moje myślenie. Podczas mojej długiej rozłąki z koszykówką zrozumiałem też, że to moja największa pasja w życiu. Kocham to robić. Dopóki jest paliwo w baku, zdrowie dopisuje, to chcę grać i to na wysokim poziomie. Sprawia mi to ogromną frajdę.

Czy można powiedzieć, że w trakcie zawieszenia tak sobie poukładałeś życie, że sport nie jest już jedynym źródłem zarobkowania?

Niestety kilkanaście lat temu postawiłem wszystko na jedną kartę. Na sport, który kilkukrotnie, a raz bardzo mocno w pewnym sensie mnie poturbował. Zostałem zawieszony i w głowie pojawiła się myśl: “co robić dalej ze swoim życiem”. Grałem na niezłym poziomie, ale nie na topowym w PLK. Nie miałem wtedy takiej poduszki finansowej, by zakupić kilka nieruchomości i z nich żyć.

Dostałem obuchem w głowę i trzeba było wymyślić nowe źródło dochodu, by dalej funkcjonować, zwłaszcza, że miesiąc przed zawieszeniem przyszedł na świat mój syn.

Ta sytuacja stała się w wieku 27 lat, ale równie dobrze wszystko sportowo mogło iść w dobrą stronę, a w wieku 37-38 lat „obudziłbym się” z tym samym problemem. Z podobnym tematem boryka się wielu sportowców, którzy nie wiedzą, jak ułożyć sobie “życie po życiu”.

Czy zorganizowanie sobie “życia po życiu” jest największym sukcesem podczas zawieszenia?

Można tak powiedzieć. Mogę zdradzić, że od zawsze marzyłem o tym, by mieć coś swojego i prowadzić własny interes. Pamiętam, że w młodzieńczych latach zadawałem mnóstwo pytań rodzicom czy dziadkom na temat przedsiębiorczości. Ta sytuacja z zawieszeniem na pewno popchnęła mnie do tego, by zacząć działać na poważnie.

Gdy chcesz, aby coś zostało wykonane dobrze, to musisz poświęcić się temu w 100-procentach. Grając w koszykówkę, jesteś na niej skupiony. Na trenowaniu, prawidłowym odżywianiu, regularności snu, dodatkowej pracy nad ciałem czy znajomości scoutingu przeciwnika. Nie ma się luźnej głowy, czasu i pełnego zaangażowania, by próbować coś stworzyć. Otwarcie własnego biznesu, jego rozwój, analiza oraz kontrola i pielęgnacja – to jest ogrom pracy.

Gdy przestałem grać, to zdałem sobie też sprawę, że koszykówka trochę „upośledza” życiowo. Pewnie już często słyszałeś o tym, że wszystko – podczas grania – dostajemy na tacy. Żyjemy trochę jak w takiej bańce. Gdy ją opuszczasz – z różnych względów – to wtedy zauważasz, jak wygląda prawdziwe życie. Wielu otwiera oczy i pyta: “co teraz?”

Jakie biznesy – poza koszykówką – prowadzi Jakub Parzeński?

W trakcie zawieszenia – wraz z żoną i parą przyjaciół – otworzyliśmy biznes w postaci parku rozrywki w Łebie (Funlandia), który pozwolił mi nie tylko przetrwać, a także zbudować coś trwałego na lata. Ponad pół roku temu uruchomiliśmy również bawialnię dla dzieci na Gdańskiej Letnicy – Milimali Gdańsk.

Czy Stal Ostrów Wielkopolski zagra w strefie medalowej w sezonie 2024/2025?
143 użytkowników już oddało swój głos Ankieta
  • Tak
  • Nie
  • Tak
    69 głosów
  • Nie
    74 głosów
Wczytywanie…