Jak Raptors przenieśli Toronto do Tampa Bay na Florydzie
Przy typowaniu wyników poszczególnych zespołów przed sezonem zakładamy, że każda z 30 ekip ma na starcie równe szanse. Nie zawsze jednak tak jest. Fakt, że NBA udało się rozpocząć sezon przy obecnej sytuacji epidemiologicznej jest sporym sukcesem. Niemal codzienne podróże po całych Stanach Zjednoczonych nie należą obecnie do najłatwiejszych czynności. I tak jest to jedna komfort większy niż podróże międzynarodowe. Te wiążą się z obowiązkiem każdorazowej kwarantanny – na to nie mógł pozwolić sobie kanadyjski rodzynek w NBA, Toronto Raptors. Klub musiał działać. Żeby umożliwić sobie w ogóle udział w rozgrywkach, trzeba było tymczasowo przenieść się na terytorium Stanów Zjednoczonych. Stąd też sezon Raptors rozpocznie się na Florydzie, w miejscowości Tampa. Przynajmniej pierwsze 17 meczów domowych – jeśli zajdzie potrzeba, także kolejne mecze – halą Raptors będzie obiekt, który na co dzień jest domem hokejowego zespołu Tampa Bay Lightning.
W praktyce oznacza to, że Raptors nie mają przewagi własnego parkietu – przewagi bardzo często niedocenianej. O ile w bańce zawodnicy też pozostawali długo poza domem, tak tam wszyscy mieli równe warunki – równie dziwne i obce. Raptors musieli zrobić wszystko, by ich tymczasowy dom w Tampa Bay jak najbardziej przypominał codzienne środowisko. Mówi o tym vice-prezydent do spraw operacji koszykarskich, Teresa Resch – jedna z głównych osób odpowiedzialnych za przeprowadzkę:
„Wszyscy jesteśmy stworzeniami żyjącymi w zgodzie z przyzwyczajeniami. Znajome środowisko jest takim, w którym się rozwijamy. Im bardziej znajomym możesz uczynić dane środowisko, tym bardziej komfortowo się czujesz, tym lepiej jesteś w stanie występować; bez cienia wątpliwości to właśnie chcemy tutaj osiągnąć, żeby móc rozwijać się jako organizacja i pokazywać się z jak najlepszej strony.”
No więc trzeba było sporo przenieść. Przede wszystkim razem z zespołem do Tampy przyjechało około 60 pracowników – oprócz sztabu treningowego także osoby odpowiedzialne za innego rodzaju obsługę. Część z nich sprowadzono razem z rodzinami. Parkiet, który wyłożona na hali także przyjechał z Toronto. Hasłem 'We The North’ i klubowym logiem obklejone jest praktycznie wszystko – od ścian w sali hotelowej przemianowanej na halę treningową, aż po drzwi w hotelowej windzie. Obok banerów legend klubu Tamba Bay Lightning znalazło się nawet miejsce na sprowadzony z Toronto mistrzowski baner z sezonu 2018/19. Trener Nick Nurse kiedy po raz pierwszy wszedł na halę, był miło zaskoczony:
„Hej, nasz baner! Ale ekstra!”
Postanowiono włożyć wiele pracy w to, by upodobnić rytuał meczowy do tego znanego z Kanady. Spiker zapowiada wchodzący na parkiet zespół w identyczny sposób, w Tampie znalazła się także maskotka klubowa:
Koniec końców wydaje się, że środowisko jest bardzo zbliżone do naturalnego. Pierwszy mecz Raptors rozegrają najbliższej nocy przeciwko Pelicans – w Tampie właśnie. Podobnie jak w zeszłym sezonie, na mecz otwarcia sezonu zespołu z Toronto wyprzedały się wszystkie bilety. Co prawda nie będzie to 20 tysięcy lokalsów z Kanady, a tylko 1800 kibiców z Florydy. Ostatni kontakt Tampa Bay z koszykówką na poziomie NBA miał miejsce w 2010 roku, kiedy Magic i Heat mieli tam rozegrać mecz sparingowy przed sezonem. Mieli, bo ktoś nieopatrznie użył do czyszczenia parkietu środku na bazie oleju i z powodu ślizgawki trzeba było odwołać imprezę.
Fakt, że wyprzedano komplet, pokazuje chyba, że kibice na Florydzie z entuzjazmem przywitali Raptors i kto wie – może będą ich dopingować jak swoich. Ciekawe jakiego rodzaju więź wytworzy się między miejscowymi kibicami koszykówki, a klubem niemal z drugiego końca kontynentu. Ważne jednak, że udało się zasymulować domowe warunki – istniało przecież zagrożenie, że w przeciwieństwie do pozostałych 29 klubów, Raptors znajdą się w zupełnie obcym środowisku. Tymczasem zawodnicy doceniają chyba skalę przedsięwzięcia. Na to wskazuje choćby ostatnia wypowiedź Freda VanVleeta:
„Wykonali świetną robotę z całym tym ośrodkiem. Dla nas to jest mieszanka tego, co mamy w Toronto, oraz tego, czego doświadczyliśmy w bańce w Orlando. W bańce trochę nam wyprało głowy i przywykliśmy do trenowania na tego rodzaju salach. Nie czuć w sumie dużej różnicy, ale miło jest widzieć wszędzie dookoła te wszystkie rzeczy związane z klubem. Naprawdę się postarali.”
„Są oczywiście różne małe rzeczy, które mamy u siebie, a których nie ma tutaj… ale osoby odpowiedzialne za zorganizowanie tego i tak wykonały fantastyczną pracę.”
Trzeba mieć świadomość, że tak wielka operacja przeniesienia się na czas nieokreślony za granicę wiąże się dla klubu z ogromnymi wręcz kosztami. Ostatni raz z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia kilkanaście lat temu, kiedy tragiczny w skutkach Huragan Katrina zmusił New Orleans Hornets do przeniesienia się do Oklahomy (jeszcze przed przeniesieniem się tam Seattle SuperSonics). Wtedy NBA znacząco wsparła finansowo klub w potrzebie. Można przypuszczać, że podobnie będzie i tym razem. Takie decyzje zależą w dużej mierze od właścicieli klubów, jako od akcjonariuszy ligi. Adam Silver przyznaje jednak, że panująca w strukturach właścicieli klubów solidarność jest budująca:
„Jedną z cudownych rzeczy w lidze NBA jest fakt, że podczas gdy celem każdej z 30 drużyn jest zmiażdżyć każdego z rywali na parkiecie, poza boiskiem są to partnerzy biznesowi. Myślę, że to jeden z sekretów sukcesu NBA w ostatniej dekadzie – ta generacja właścicieli naprawdę darzy się wzajemnie sympatią i chcą pracować wspólnie, by wspierać się nawzajem.”
No więc udało się przenieść – przynajmniej na jakiś czas – Kanadę na Florydę. Jako że Raptors goszczą w hali drużyny hokejowej, nawet rozrywki mają dosyć kanadyjskie:
Trudno teraz wyrokować, czy wielkie przeniesienie na Florydę zakończyło się sukcesem. Gdyby Raptors słabo weszli w sezon, na pewno pojawią się głosy, że cała ta sytuacja miała wpływ na wyniki. Cóż, każdy, najmniejszy nawet czynnik może mieć mniejszy czy większy wpływ. Stąd tak duże starania klubu, by zaadoptować nowe miejsce. Na dzień dzisiejszy wygląda na to, że Raptors czują się… Może nie jak w domu, ale w rezydencji letniej? Teresa Resch ładnie to podsumowała:
„To taka straszna klisza, ale kiedy życie daje ci cytryny, musisz zrobić z nich lemoniadę. Naprawdę chcielibyśmy grać w Toronto, na oczach naszych fanów – niestety nie możemy. Jesteśmy tu, w Tampie. I wiecie co? Mamy tu piękny obiekt, świeci tu piękne słońce… Zdecydowanie jest z tego lemoniada.”