Giannis Antetokounmpo znów staje się innym zawodnikiem

Giannis Antetokounmpo znów staje się innym zawodnikiem

Po tym, jak ostatnie Playoffy nieprzyjemnie zweryfikowały Milwaukee Bucks, stało się jasne – czas najwyższy zmienić modus operandi. W końcu Giannis Antetokounmpo dwa razy z rzędu okrzyknięty został najlepszym graczem ligi, a zespół wokół niego nie był w stanie dojść dalej niż do Finałów Konferencji. Playoffowa koszykówka za każdym razem okazywała się dużym wyzwaniem dla ekip pod wodzą trenera Mike’a Budenholzera. Duży, silny i długi Giannis dostający się z piłką do obręczy, otoczony przynajmniej przyzwoitymi strzelcami, był wystarczający, by święcić triumfy w sezonie regularnym. Kiedy rywale mieli jednak możliwość przygotować się do serii meczów, jednowymiarowość tej ofensywy stawała się dużym kłopotem.

Wiadomo, Giannis – który sięga do obręczy łatwo jak mało kto; który jednym krokiem przechodzi niemal pół boiska – najgroźniejszy jest wtedy, kiedy z piłką znajduje się pod/nad pod obręczą. Całą filozofią jest jednak sposób na to, by się tam z tą piłką znalazł. W ostatnim sezonie działo się to chyba najprostszą możliwą drogą – Antetokounmpo był kozłującym i sam mijał rywali, by skończyć spod kosza, albo ewentualnie odrzucić na obwód przy zbytnim tłoku. Kiedy jednak bywał odpuszczany przez obrońców na obwodzie na rzecz zagęszczenia środka pola, nie było jak minąć. Na początku tego sezonu widać, że trener Mike Budenholzer szuka zagrywek, które dostarczą piłkę Giannisowi już będącemu w środku pola – by nie musiał się tam z nią sam przedzierać.

W swojej karierze Greek Freak grywał już różne role na parkiecie – był wszechstronnym skrzydłowym zadaniowcem, był rozgrywającym, był maszyną do napędzania kontrataków. Teraz jednak najbliżej mu do centra, silnego skrzydłowego. Przynajmniej w poszczególnych posiadaniach. Kozłujący, zaczynający akcje ze szczytu Giannis to wciąż powszechny widok i główna oś ataku. Są jednak takie momenty, jak w ostatnim dwumeczu z Pistons, które pokazują, że może iść nowe, świeże.

Tak w ramach wewnątrz-artykułowej dygresji: wyjątkowy terminarz przyniósł nam w tym roku wiele zestawień, kiedy w przeciągu dwóch dni, czy nawet w back-to-back, grają między sobą dwie te same ekipy dwa razy z rzędu. Oglądanie tego przywodzi na myśl kawałek, odrobinę namiastki Playoffów – 96 minut gry przeciwko tej samej ekipie sprawia jednak, że pojawiają się jakieś tam usprawnienia. Jak masz okazję, to polecam obejrzeć dwa takie mecze po sobie.

Wracając jednak do Giannsa, na początku tego sezonu widzieliśmy najwięcej Giannisa w post-up i tyłem do kosza od dawna. Ideą jest dostarczyć mu piłkę po tym, jak już zajmie dogodną pozycję w środku. Tutaj próbka z pierwszego z meczów z Pistons – ruch bez piłki mylący obronę strefową Detroit (ustawioną w celu zagęszczenia środka) i Grek momentalnie w centrum wydarzeń z piłką:

Tutaj inna, bliźniaczo podobna akcja, po której Antek błysnął wyszkoleniem technicznym:

Obrona strefowa dobrze sprawdza się, kiedy ofensywa nie grozi przesadnie rzutem zza łuku, a chcemy ograniczyć penetrację pod obręcz. Problem pojawia się jednak, kiedy zawodnika z piłką uda się zainstalować pośrodku takiej obrony – stamtąd rozrzucenie piłki po interwencji któregoś z obrońców, czy nawet stosunkowo czysty rzut z półdystansu są już dosyć proste.

Inna sytuacja z tego samego spotkania. Giannis znów wychodzi trochę ze swojej strefy komfortu i dość zerojedynkowej gry. Przy próbie wejścia po koźle napotyka opór ze strony młodego Saddiqa Bey’a (młody naprawdę wygląda nieźle – warto mu się przyglądać!). Nie oddaje jednak automatycznie piłki, ani nie próbuje na siłę zrobić kolejnego kroku. Zamiast tego przechodzi do gry w post-up i (nie bez problemów, jak na swoją przewagę atletczną) kończy hakiem:

To wszystko pierwszy mecz z Pistons z poniedziałkowej nocy. Bucks wygrali wtedy 125:115, a Giannis zdobył 43 punkty, 9 zbiórek i 4 asysty, dominując nad słabą defensywą Pistons. To chyba nie przypadek, że w meczu z takim rywalem trener Budenholzer postawił większy nacisk na wprowadzanie nowego modelu ofensywy. Sam Antetokounmpo tak mówił o swojej roli po tym spotkaniu:

„Będą takie mecze, kiedy nie będę w stanie dostać się do pomalowanego. Mam teraz 26 lat – zacząłem to rozumieć. Gdybyś zapytał mnie dwa, trzy lata temu, to powiedziałbym raczej coś w stylu – nie, nie dbam o to, najwyżej dostanę pięć fauli ofensywnych, będę wchodził pod kosz. Ale koniec końców musisz znaleźć sposoby na to, by wpływać na grę, mieć wszystko pod kontrolą, znajdować nowe sposoby na bycie efektywnym i pomaganie zespołowi w wygrywaniu.”

„Kiedy nie ma tłoku i jest po prostu akcja jeden na jeden, i dostanę się do wyznaczonego miejsca, czuję się wystarczająco pewnie, żeby skończyć swoim prawym hakiem. Pracowałem nad tym, ale zazwyczaj to nie są tak otwarte [pozycje]. W kolejnym meczu będziemy grać ze sobą drugi raz z rzędu, więc nie będzie tylu otwartych pozycji. Myślę, że w środku zrobi się trochę tłoczno – zazwyczaj tak jest. Kiedy mogę wejść do środka – wchodzę do środka i szukam podania. Jeśli jednak nie ma tłoku, wychodzę w górę po prawy hak.”

Nie będzie tyle otwartych pozycji? Miał rację. W drugim meczu – granym minionej nocy – nie było już ze strony Giannisa takiego pokazywania się w środku. Nie znaczy to jednak, że brakowało innej gry. Jak często widzicie szybki atak Bucks, w którym to nie Antek kozłuje i zdobywa przestrzeń swoimi przerażająco długimi witkami? Tu sytuacja w której – co trochę wynikało z ustawienia po zbiórce – Giannis nie wyszedł po piłkę, tylko zajął pozycję w post-up:

Trwa proces wyciągania Antetokounmpo z tego wygodnego dla niego grania, w którym bierze piłkę w ręce, wchodzi bez pardonu pod kosz i jakoś to będzie. Sam przyznaje on, że to proces i nie jest to jeszcze dla niego takie oczywiste:

„Gram po prostu jeszcze trochę na bazie instynktu. Będą momenty, w których będzie tam dwóch zawodników, ale ja i tak będę dobrze się z tym czuł; będę czuł, że będę mógł oddać rzut. Ale będą też momenty, w których będę grał jeden na jeden i nie będę tego czuł; będę czuł, że muszę podać.”

Ta mini-seria z Pistons na starcie sezonu sprzyjała oczywiście eksperymentom, ale nie znaczy to, że pewnych sygnałów nie widać w innych meczach. Tu sytuacja z meczu z Heat, w której Giannis po zasłonie z DiVincenzo jest już pod samym koszem i tam dostaje piłkę – robiąc z tego pożytek skutecznym podaniem:

Tu z kolei dwie akcje z meczu z Warriors, w których Giannis podejmuje próbę gry w post. W jednej z nich po podwojeniu oddaje na obwód z asystą:

A w drugiej znów błysnął wyszkoleniem:

Małymi krokami zmienia się – dzieje się nieco więcej w ofensywie Bucks. Wciąż jednak oglądając ten zespół zobaczymy głównie Antka z piłką wchodzącego pod kosz. W statystykach zaawansowanych zmiany są ledwo zauważalne. Czy fakt, że koledzy zdobywają po zasłonach Giannisa średnio o 1,1 punktu więcej niż rok temu coś już znaczy? Czy fakt, że procent akcji Giannisa granych w post-up podskoczył z 11,7% do 15% jest już znamienny? Nie, jeszcze nie. To się prędko nie zmieni. Kluczowym jest jednak, by w momencie startu Playoffów mieć w talii też inne karty, które będzie można wyłożyć na stół i które pozwolą wygrać partię.

To jak do tej pory wstępna faza – mimo wszystko jednak Bucks z bilansem 5-3 są zdecydowanie najlepszą ofensywą ligi, zdobywając 120,1 punktu na 100 posiadań (drudzy Nuggets 115,7). Są przy tym wciąż na tyle dobrą defensywą, że legitymują się najlepszym net ratingiem w stawce (różnicą punktów zdobywanych i traconych na 100 posiadań) wynoszącym aż +12,9. Oczywiście, ta statystyka jest nieco zawyżona biorąc pod uwagę fakt, że przy małej próbie ośmiu meczów są akurat po dwóch spotkaniach ze słabymi Pistons. Niemniej cieszy, że próby wprowadzenia nowości nie powodują zastojów. Gdyby takie się pojawiły, nieskory do wprowadzania usprawnień trener Budenholzer mógłby się zrazić. A tak proces trwa. Ten sezon regularny dla Bucks w większym stopniu niż walką o jak największą ilość wygranych, będzie przygotowywaniem się do Playoffów. Ciekawe, gdzie z tym zajdą.