Genialna 1. kwarta Curry’ego, Al Horford ukradł mecz!
BOS – GSW – 120:108 [1-0]
O rany – jeśli od meczów finałowych oczekujemy jakichś emocji, to właśnie takich jak od meczu numer 1! Po kosmicznym otwarciu spotkania przez Stepha Curry’ego, wyjściu Warriors na dwucyfrowe prowadzenie w trzeciej kwarcie, Celtics ukradli zwycięstwo runem 21-0 w czwartej kwarcie, kompletnie odwracając (wydawałoby się) przegrany już mecz, zostawiając GSW z ich pierwszą porażką na własnym parkiecie w tych Playoffach.
Na krótko przed meczem dowiedzieliśmy się, że wszyscy zawodnicy uprawnieni do gry mogą pojawić się na parkiecie. Zarówno zmagający się wcześniej z problemami zdrowotnymi Robert Williams III (kolano) i Marcus Smart (kostka) po stronie Celtics, jak i niegrający dotychczas Gary Payton II (łokieć), Otto Porter (stopa) i Andre Iguodala (kark) po stronie Warriors. Trener Ime Udoka od razu zaznaczył jednak, że choć Williams III będzie mógł zagrać tyle minut ile potrzeba, sztab postara się nie trzymać go na boisku dłużej niż 20-kilka minut, by nie pogłębić jego urazu. Tak też się stało, co dało nam większą rolę Ala Hoforda – ale o tym później.
Od początku plany obu zespołów na grę wydawały się jasne. Golden State Warriors szukali punktów w atakach pozycyjnych, w których to Andrew Wiggins (lub inny skrzydłowy, ale często on) stoi z piłką na szczycie, a na skrzydłach strzelcy wychodzą po zasłonach. Tak długo, jak na placu była pierwsza piątka, udawało się to zatrzymać – po wejściu Pritcharda i White’a na chwilę zaczęli to krycie off-ball gubić. To wtedy trzy szybkie trójki Stepha dały Warriors pierwsze w tym meczu wyraźne prowadzenie 23:16:
Trzeba od tego zacząć – pierwsza kwarta Stepha Curry’ego to był majstersztyk. To było 12 minut od jednego gracza tak dobre, jak tylko może być 12 minut od jednego gracza. Podczas gdy Jayson Tatum wszedł w mecz trochę nerwowo pod kątem strzeleckim, Steph palił siatkę rywali, w samej tylko pierwszej kwarcie trafiając 6/8 za trzy, zdobywając 21 punktów:
Celtics od początku szukali pozycji rzutowych, wykorzystując zasłony Marcusa Smarta, tak by to Steph Curry zmienił na niego krycie. Warriors jednak – na czele z Andrew Wigginsem – do krycia go podeszli bardzo agresywnie i dokładnie. Na tyle, że mecz skończył z dorobkiem zaledwie 12 punktów (ale za to aż 13 asyst!), przy skuteczności 3/17 z gry. W grze po dwóch kwartach trzymał ich głównie mocno zaangażowany w grę po obu stronach Jaylen Brown, który mecz skończył z dorobkiem 24 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst:
W trzeciej kwarcie gospodarze zaczęli już trochę odjeżdżać. Runu nie poprowadził o dziwo Steph Curry, który mocno przygasł po pierwszej kwarcie – najwięcej punktów w wygranym 38-24 fragmencie zdobył Adnrew Wiggins, który poza świetną defensywną prezencją, w całym meczu uzbierał 20 punktów:
Wszystko zmieniło się jednak w ostatniej odsłonie. Dosłownie wszystko. Celtics przystępowali do niej z kilkunastopunktową stratą, ale z ogromną motywacją. Od razu zmusili rywali do pięciu z rzędu spudłowanych rzutów i popełnienia dwóch strat – w pierwszych trzech minutach. Chwilę później, po trójce Derricka White’a – prosto w twarz Curry’ego – był już remis:
Derrick White zagrał z ławki bardzo dobry mecz – zanotował 21 punktów, 3 asysty, a dzięki świetnej defensywie także najlepszy w zespole plus/minus na poziomie +25. To jednak nie on był bohaterem. Mecz ukradł (co nie jest prostą sprawą po takiej pierwszej kwarcie Curry’ego) Al Horford. Tylko w przeciągu ostatnich 6 minut zdobył on 11 punktów, nie pudłując żadnego rzutu. To on poprowadził ten niesamowity comeback:
Ostatecznie 36-letni Al Horford, dla którego był to pierwszy mecz w Finałach NBA w karierze, okazał się najlepszym strzelcem i liderem zwycięskich Celtics z dorobkiem 26 punktów, 6 zbiórek i 3 asyst, przy skuteczności 6/8 za trzy. Piękne otwarcie Finałów NBA.