Gdzie jest defensywa Portland Trail Blazers?
Minionej nocy Portland Trail Blazers przegrali z Chicago Bulls 108:111 i na tym etapie rozgrywek legitymują się bilansem 3-4. Co czyni tę porażkę bolesną, to nawet nie fakt, że Bulls są na papierze słabszym zespołem. Blazers przez zdecydowaną większość meczu prowadzili, a na początku drugiej kwarty nawet różnicą 20 punktów. Wypuszczenie tak wysokiego prowadzenia jest alarmujące.
Trener Terry Stotts nie krył rozczarowania po porażce:
„Przegraliśmy to w drugiej połowie – Chicago nas ograło. Grali od nas twardziej. Opuściliśmy gardę i oddaliśmy 66 punktów w drugiej połowie po tym, jak zagraliśmy naprawdę dobrą defensywnie pierwszą połówkę. Chicago grało twardziej, z werwą, z pewnością siebie. Trafiali swoje rzuty, a my mieliśmy z tym trochę kłopot. To frustrujące – ta świadomość, że to taki mecz, który powinno się wygrać. Ale Chicago zasłużyło na wygraną, bo grali do końca.”
„To był właśnie mecz, w którym pokazaliśmy w pierwszej połowie jak powinniśmy grać, ale nie graliśmy tak przez cały mecz. W zeszłym roku… nie lubię się powoływać na zeszły rok, bo wielu graczy… To dwa różne zespoły, ale mieliśmy tendencje do odpuszczania w trzecich kwartach i dziś zrobiliśmy to znowu. Miałem nadzieję, że pozbyliśmy się tego problemu.”
Nietrudno zdiagnozować kilka podstawowych problemów w grze Blazers na starcie sezonu. Przede wszystkim stanowią oni dopiero 29. defensywę ligi, oddając aż 114,9 punktów na 100 posiadań. Gorsi są tylko Minnesota Timberwolves (116,8). Niestety, trener Stotts przykłąda do tego swoją rękę jednym, trudnym do zrozumienia faktem. A mianowicie grą duetu Carmelo Anthony & Enes Kanter. Obaj mają etykietę raczej defensywnego balastu niż przydatnych w tym elemencie koszykarzy. Nie odbierając im ich zalet – nie są dobrzy w obronie, a przynajmniej w jej najważniejszych aspektach związanych ze zmianą tempa i nadążaniem w rotacjach i podążaniem za rywalami. Dlatego zdumiewający jest fakt, że jak do tej pory zawodnicy ci rozegrali wspólnie ponad 98 minut – jest to niemal 30% wszystkich minut rozegranych przez Blazers w tym sezonie. Wielkim zaskoczeniem nie jest fakt, że kiedy ta dwójka przebywa razem na boisku, Blazers są od rywali gorsi o 17,3 punktu!
Tutaj próbka defensywy tego duo. Atak Bulls zdając sobie chyba sprawę przeciwko komu gra, zaserwował podwójną zasłonę, po której Kanter został na dole, a Melo się trochę zgubił:
Anthony niestety nie jest najmocniejszym punktem defensywy Blazers – właściwie to ten eufemizm był mocniejszy, niż Melo w defensywie. Tutaj próbka jego orientacji przestrzennej w transition defense – ma na radarze trzech zawodników, nie wiedząc do samego końca do którego z nich doskoczyć:
Tu z kolei moment zawahania w obronie pick’n’rolla:
Co tu dużo mówić – Melo jest powolny w poruszaniu się, niespecjalnie zrywny, a nie pomaga mu w tym trochę wolny procesor. Spóźnione decyzje są tu więc potęgowane wolnym doskokiem.
Najczęściej słabszy element defensywny da się jakoś – w mniejszym lub większym stopniu – zamaskować. Nie jest to jednak proste w systemie defensywnym, w którym pick’n’rolle są najczęściej zatrzymywane głębokim dropem. Jest to podyktowane faktem, że takimi a nie innymi centrami dysponuje trener Stotts. Mowa tu przede wszystkim o Kanterze, który nie wyjdzie wysoko do obrony na zasłonie, bo zostanie minięty. Zostaje więc głęboko i żeby nie dopuścić do czystej pozycji rzutowej, należałoby zastosować pomoc ze skrzydeł. Pomoc ze strony Melo mogłaby się jednak okazać niedźwiedzią przysługą. Zadziwiające jest jednak, że nie widzimy za bardzo defensywnego wkładu Jusufa Nurkicia, który wracając po kontuzji w końcówce minionego sezonu wyglądał świetnie – także w obronie. Przy swojej ograniczonej zwrotności nigdy nie będzie przejmował regularnie krycia na zasłonach, ale potrafił wyjść dwa kroki wyżej, zabrać nieco przestrzeni i 'odprowadzić’ wchodzącego pod kosz kozłującego. W bańce w Orlando notował średnio 17,6 punktu, 10,3 zbiórki, 2 bloki i 1,4 przechwytu, będąc ważnym elementem po obu stronach boiska.
o ile jednak po tym strasznym złamaniu wrócił w doskonałej dyspozycji, tak teraz, po kilku miesiącach przerwy jest zupełnie inaczej. 9,4 punktu, 7,9 asysty i stosunkowo powolne ruchy – w porównaniu z tym, co widzieliśmy w Orlando. Mało w nim życia – może to słabe przygotowanie fizyczne, może rozkojarzenie, a może jedno i drugie. Tutaj akcja w której Derrick Jones Jr. zagapia się w obronie, ale Nurkicia nie ma pod koszem, nie wchodzi z pomocy – nawet nie próbuje:
Niestety, ich defensywne problemy nie są zniwelowane ofensywą. Są co prawda na 10. miejscu w lidze pod względem punktów zdobywanych na 100 posiadań (111,3), ale ich net rating to wciąż ujemne -3,6. Póki co nadzieję daje forma CJ’a McColluma. Zdobywa on średnio najlepsze w zespole 27,7 punktu, 4,1 zbiórki i 5,4 asysty, trafiając bardzo dobre 43% za trzy przy ponad 11 próbach. Zbliżone statystyki prezentuje Lillard, jednak przy skuteczności na poziomie niecałych 42% z gry i 35% za trzy. Kiedy jest na parkiecie, Blazers owszem, zdobywają o 16,2 punktu na 100 posiadań więcej, ale tracą też o 15,4 punktu więcej. W ogólnym rozrachunku jest więc wciąż plusowym zawodnikiem (0,8 punktu), ale nie takim, który zmienia oblicze zespołu. To z McCollumem Blazers zdobywają o 13,3 więcej, a tracą o 1,4 mniej.
Rozdzielenie minut Melo i Kantera, powrót do formy Lillarda i Nurkicia. Czy recepta na rozczarowującą jak do tej pory grę Blazers jest aż tak prosta? Najpewniej nie. Mimo usprawniń dokonanych w czasie offseason, to wciąż dość wąska rotacja, w której dużo zależy od grających duże minuty liderów. Potrzebują trochę więcej od Covingtona, który trafia tylko 32% trójek; potrzebują trochę więcej od Derricka Jonesa Jr., który trafia słabiutkie 32% rzutów z gry.