Finały, które ratują karierę Wigginsa – albo raczej opinię na jej temat
Pamiętacie jeszcze, jak Kevin Durant zdecydował się odejść z Warriors i podpisac kontrakt z Brooklyn Nets? Stało się to po tych pamiętnych (?), w których GSW bez kontuzjowanych Thompsona i Duranta właśnie, polegli w starciu z Toronto Raptors. Wtedy wydawało się, że dynastia Warriors siłą rzeczy chyli się ku upadkowi. Dziś, z perspektywy czasu, wiemy jednak, że ekipa spod znaku Golden Bridge rozegrała tę sytuację śpiewająco. Za odchodzącego Duranta pidpisano D’Angelo Russella, dla którego nie było już w Nets miejsca, a za Russella pozyskano obwieszczonego w Minnesocie bustem Andrew Wigginsa oraz pick. Był to nota bene wybór, który pozwolił później dodać do składu Jonathana Kumingę. Tak GSW zamienili wielką gwiazdę na trzon defensywy, która być może pozwoli im wrócić na mistrzowski szlak. Uratowali też przy okazji karierę Andrew Wigginsa, który po wielu latach narzekań, dziś w końcu słyszy pod swoim adresem pochwały.
Wróćmy jednak do tej wymiany, bo dziś na światło dzienne wychodzą informacje, wedle których wymiana ta stała pod sporym znakiem zapytania. Wydarzenia z tamtych dni z perspektywy czasu relacjonuje Zach Lowe z ESPN. O tym, że w ramach podwójnego sign’n’trade trafi do Warriors, D’Angelo Russell dowiedział się rzekomo w helikopterze, gdzieś nad Los Angeles, w towarzystwie… Gersona Rosasa, generalnego managera Minnesoty Timberwolves. Klub z Minneapolis już wtedy starał się o pozyskanie rozgrywającego – w dużej mierze ze względu na jego bliską relację z Karl-Anthonym Townsem, którego odejście wydawało się wtedy realną groźbą dla Leśnych Wilków. Nie tylko po kilku rozczarowujących sezonach, ale przede wszystkim po jednym stosunkowo udanym – tym z Jimmym Butlerem, który skończył się na pierwszej rundzie Playoffów i sporych kwasach w szatni.
Przygoda Russella w Warriors nie była długa. Jego jedyny sezon w San Francisco – a właściwie jego połowa – naznaczona została kontuzją Curry’ego już na starcie sezonu. Sezonu, w którym nie było też kontuzjowanego Klay’a Thompsona, nie było przez dużą jego część Draymonda Greena, ani wytransferowanych Kevina Duranta, Andrew Iguodali, czy choćby Shauna Livingstone’a. Nagle ten walczący o tytuł skład przemienił się w tankowca – w mgnieniu oka wręcz. Pojawił się zasadny pomysł, by wykorzystać ten sezon na zmaksymalizowanie szans w drafcie. W przegrywaniu nie pomagał D’Angelo Russell, więc jego wymianę w okienku transferowym za Andrew Wigginsa i pick w drafcie traktowano głównie jako pozyskanie picku w drafcie. Zwłaszcza, że pierwotna oferta Warriors miała zakładać, że Wolves oddadzą im dwa niechronione picki. O to prawie rozbiły się negocjacje. Trener Steve Kerr od początku wiedział jednak, że Wiggins też ma w tym wszystkim niebagatelne znaczenie:
„Najważniejszą sprawą nie była nasza ofensywa – była nią nasza defensywa. Desperacko potrzebowaliśmy wtedy długości i atletyzmu na skrzydle. Dla mnie osobiście nie miało takiego znaczenia to, jak Wiggins wpasuje się w nasz model gry. Stary, potrzebowaliśmy gracza z taką sylwetką.”
– trener Steve Kerr
Dziś 26-letni Andrew Wiggins w Minnesocie Timberwolves spędził prawie 6 sezonów, przepełnionych rozczarowaniem i pretensjami. Oryginalnie wybrany z 1. pickiem draftu przez Cleveland Cavaliers, do Wolves trafił za Kevina Love’a, który z LeBronem i Kyrie Irvingiem miał stworzyć kolejne Big Three w Ohio. Dla Wolves to miało być nowe otwarcie. Kanadyjski LeBron, two-way gracz i lider na lata, utytułowany na szczeblu uniwersyteckim. Rzeczywistość szybko zweryfikowała oczekiwania.
Wiggins nigdy nie stał się wybitnym strzelcem (w zeszłym roku pierwszy raz przekroczył 34% skuteczności z dystansu), nigdy nie stał się wybitnym kozłującym i kreatorem gry (ledwo ponad 2 asysty na mecz), nigdy nie stał się motorem napędowym swojego zespołu. Jego tak chwalony na starcie kariery atletyzm nie został nigdy zamieniony na skuteczną grę pod obręczą. Przez lata zarzucano mu, że jest miękki, że się nie stara, że te kilka rzutów wolnych wymuszanych średnio na mecz to przy jego potencjale fizycznym śmiech na sali.
„Wiggins rozumie niuanse tego, na czym polega wygrywanie, rozumie, że klucz tkwi w detalach. Konsekwencja w defensywnym zaangażowaniu, podejmowanie wyzwań w obronie 1 na 1, agresywna gra po atakowanej stronie, używanie atletyzmu do dostawania się pod obręcz, pewność siebie w rzucaniu z dystansu. Nie chodzi o to, że wychodzi na parkiet i co noc zdobywa po 30 punktów. Robi inne rzeczy, które pomagają ci wygrywać.”
– Steph Curry o Wigginsie
Wolves naprawdę próbowali uwolnić jego potencjał. Doniesienia sugerowały, że trener Ryan Saunders zerwał mięsień klatki piersiowej… Krzycząc na Andrew Wigginsa. W Golden State presja zniknęła. Jego pierwsze kilkanaście meczów dla Warriors były końcówką (wymuszoną przez pandemię) sezonu, w którym gra nie toczyła się już o nic. W kolejnym sezonie – wciąż bez Thompsona, wciąż z opuszczającymi sporą część spotkań Currym i Greenem – powrót do gry o wyższe cele odbywał się stopniowo, a od Wigginsa nikt nie oczekiwał, że będzie grał pierwsze skrzypce. Mimo wszystko był to jednak dla niego sezon przełomowy. Grając najwięcej minut na mecz w zespole (oprócz Curry’ego) oddawał najwięcej rzutów z gry (oprócz Curry’ego), w końcu trafiając bardzo dobre 38% z gry. W systemie Steve’a Kerra odnalazł swoje miejsce – przede wszystkim jednak nie jako zawodnik, na którego punkty liczono, a zawodnik, który spełnia bardzo konkretne defensywne założenia.
W tegorocznych Playoffach Golden State Warriors z Andrew Wigginsem na parkiecie zdobywają o 14,9 punktu więcej od rywali na 100 posiadań. To zdecydowanie najlepszy wskaźnik w całej ekipie – lepszy od Stepha Curry’ego, lepszy od Draymonda Greena, lepszy od Jordana Poole’a. To on był bezpośrednim obrońcą Luki Doncicia w Finałach Konferencji. Teraz to on jest podstawowym obrońcą Jaysona Tatuma w Finałach. To Steph Curry jest liderem tego zespołu i najważniejszym graczem – to jasne. Draymond Green to kapitalny obrońca, serce zespołu, cwaniak. Bez takiego gracza jak Wiggins dotarcie do Finałów mogłoby jednak nie być możliwe.
„To jest ten gość, który był krytykowany za brak zaangażowania. Nikt jednak nie mówi o klubach, w których są zawodnicy, o organizacjach, w których są zawodnicy. Nikt nigdy o tym nie mówi. To zawsze jest wina gracza.”
– Draymond Green o Wigginsie
Czy dziś naprawdę zasadne jest twierdzenie, że Andrew Wiggins okazał się bustem? Jasne, wybór z jedynką w drafcie to za wysoko, ale ilu graczy z dzisiejszej perspektywy na 100% powinno pójść przed nim? Nikola Jokic i Joel Embiid, to na pewno (niesamowite, że ci dwaj poszli w jednym naborze). Najpewniej też Zach LaVine, może też Marcus Smart. Julius Randle? Tu już można dyskutować. Kilka numerów niżej – tego potrzebował wtedy Wiggins, żeby dziś jego dobre występy w Finałach nie musiały wywracać do góry nogami powszechnej opinii na jego temat. Gdybanie.