Filip Brylski, team manager Anwilu: Liga węgierska i telefony o 3 nad ranem [WYWIAD]
– Ledo i Wroten dostarczyli wielu historii. Na początku mojej pracy gracze operowali znacznie częściej w tych niestandardowych porach. Teraz jest inaczej. Przez lata nauczyłem się większej asertywności, ale telefon zawsze odbieram. Nigdy nie wychodzę na pierwszy plan – mówi Filip Brylski, team manager Anwilu Włocławek.
Karol Wasiek: Jak trafiłeś do Anwilu Włocławek na stanowisko kierownika zespołu?
Filip Brylski, team manager Anwilu Włocławek: Było to w 2019 roku, po trzecim zdobytym mistrzostwie Polski przez włocławski zespół. Kończyłem wtedy studia w Trójmieście. Dotarła do mnie informacja, że klub rozpoczął poszukiwania nowego kierownika, by Hubert Śledziński mógł w pełni skupić się na pracy trenerskiej.
Odezwałem się do dyrektora Huberta Hejmana. Przez telefon rozmawialiśmy o tym, jak ta praca wygląda na co dzień. To były 2-3 rozmowy telefoniczne. Później przyjechałem do Włocławka na konkretną rozmowę z prezesem Lewandowskim. Widocznie wypadłem na tyle dobrze, że klub zaproponował mi propozycję na stanowisko kierownika zespołu. Spróbowałem i tak od tego upłynęło ponad pięć lat…
Trafiłeś wtedy pod skrzydła trenera Igora Milicicia. Mocny początek.
I uważam, że to było – dla mnie – bardzo dobre. Trener był wymagający, ale zarazem bardzo konkretny. W takich warunkach pracuje się najlepiej, gdy znane są oczekiwania i jest porządek w zespole i w organizacji. Wszystko działało względnie dobrze. Wystarczyło się w tym odnaleźć i z czasem odcisnąć również swoje piętno na organizacji.
W zespole byli wtedy Ledo, Wroten czy Dowe. Bardzo mocne postaci. Usłyszałem, że często radziłeś się doświadczonych Polaków. To prawda?
Tak. Śledziłem wcześniej różne dyscypliny i miałem świadomość, jak funkcjonuje szatnia na wysokim poziomie. Trafiłem faktycznie na zespół z bardzo mocnymi nazwiskami i charakterami. Korzystałem wtedy z doświadczenia różnych koszykarzy, którzy bardzo chętnie dzielili się wiedzą i spostrzeżeniami. Dużo też rozmawiałem z Rolandsem Freimainsem. Chciałem z nimi rozmawiać, bo w zespole to ja jestem dla nich, a nie oni dla mnie. Duża część mojej pracy polega na współpracy z nimi. Chciałem się w ten sposób dopasować do ich oczekiwań, by wszystko było w jak najlepszym porządku, oczywiście z zachowaniem odpowiednich relacji.
Takim moim małym celem jest to, by zawodnik, który nas opuścił, mówił dobrze o Anwilu jako klubie zorganizowanym, w którym wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Z Ledo i Wrotenem było kilka ciekawych historii?
Było, ale nie wiem, czy nadają się do publikacji (śmiech) Mogę powiedzieć, że kiedy obaj odnaleźli się w naszej, polskiej rzeczywistości, to sprawiali coraz mniej kłopotów i byli coraz bardziej samodzielni. Na pewno nie było tak, że te problemy z ich udziałem były codziennością.
Filip Brylski / foto: Piotr Kieplin / KK Włocławek
W 2020 roku w wywiadzie u Krzysztofa Szaradowskiego powiedziałeś, że w kolejnych latach chciałbyś nauczyć się nieco większej asertywności. Czy faktycznie to udało się osiągnąć?
Na pewno. Rozwinąłem się jako osoba w tych umiejętnościach interpersonalnych. To już jest mój szósty sezon i umiem poruszać się w tych realiach. Bardzo dużo zawodników przewinęło się w tym czasie i każdy z nich to jest dla mnie – jako kierownika – małe wyzwanie. Nauczyłem się na tyle usprawnić swoją pracę, by nie wyręczać koszykarzy w każdej najmniejszej kwestii.
Zdaje sprawę, jaka jest moja rola w organizacji. Nigdy nie wychodzę na pierwszy plan. Moim celem jest zapewnienie zawodnikom oraz trenerom jak najlepszych warunków do pracy, by byli w 100 procentach skupieni na koszykówce.
Często jeszcze zdarzają się telefony w środku nocy?
Zdarzają się, ale coraz rzadziej. Ale też mówię zawodnikom: jeśli dzieje się coś poważnego, zawsze jestem do dyspozycji. Nawet o 3 nad ranem.
Ostatnio była ciekawa sytuacja…
Zamieniam się w słuch.
To była nagła sytuacja – tuż po powrocie z wyjazdu zagranicznego. Godzina 2 w nocy, kładę się w końcu spać po trzydniowym „tournée”, gdzie właściwie cały czas jestem w pracy. Tymczasem telefon. Jednemu z zawodników wpadły klucze do szybu windy. Zadzwonił z pytaniem: “jak możemy tę sprawę rozwiązać”? Pojechałem z interwencją. Kluczy nie udało się wydobyć, zapasowych także nie zdobyłem. Musiałem zabrać go do hotelu, zakwaterować i dopiero rano udało się sprawę załatwić do końca. Takie telefony się zdarzają, choć zawodnicy na przestrzeni ostatnich lat mają dużo większą świadomość.
Na początku mojej pracy gracze operowali znacznie częściej w tych niestandardowych porach. Teraz jest inaczej. Telefony są zwykle w bardzo poważnych sprawach.
Telefony z prośbą o zabicie pająka jeszcze się zdarzają?
Nie, nie (śmiech). To była jedna historia, która nieco obrosła legendą.
Czy to prawda, że posługujesz się także językiem francuskim?
Troszeczkę. W czasach gimnazjum sporo się uczyłem tego języka. Byłem nawet całkiem niezły, ale z biegiem czasu przestałem go używać i teraz trochę “zardzewiał”. Choć na potrzeby pewnych sytuacji potrafię ten język “odkurzyć” i go wykorzystać.
Możemy tu wrócić do sytuacji ze stycznia 2021 roku kiedy do naszego zespołu dołączał Kyndall Dykes. Kontrakt został podpisany przed ważnym meczem z GTK Gliwice, jednym z niezbędnych załączników do zgłoszenia zawodnika do rozgrywek jest List Czystości, tzn. potwierdzenie z ostatniego klubu zawodnika oraz właściwej dla tego klubu federacji narodowej, że ów zawodnik nie posiada już zobowiązań wobec klubu. Na dopięcie formalności czasu było niezwykle mało, więc nie można było spokojnie czekać a wręcz przeciwnie, szybko zdobyć i wykorzystać kontakty w innych Klubach, tym samym los połączył mnie z Prezesem klubu, który komunikował się tylko w języku francuskim… efektem tej rozmowy był występ Dykesa w wygranym meczu.
Wiem, że Nick Ongenda bardzo dobrze porozumiewa się po francusku, bo dla niego jest to pierwszy język urzędowy. Ale nie próbowaliśmy jeszcze rozmowy w tym języku. Może taka okazja się nadarzy i wtedy podszkolę swoje umiejętności.
Czy pasją Filipa Brylskiego jest fotografia?
Tak. To jest jedno z takich moich pobocznych zajęć, któremu lubię oddawać się wolnym czasie. Cieszę się, udało mi się to połączyć z zarobkowaniem w letnim off-season. Przy okazji mogę też wesprzeć nasz klub w trakcie wyjazdów zagranicznych. Wtedy nie zasiadam na ławce rezerwowych, a szukam jak najlepszych okazji do zrobienia zdjęć.
Czy trzeba było zapytać o zgodę danych trenerów?
Tak. Trener Frasunkiewicz nie miał z tym żadnego problemu. Trener Ernak wyraził swoje zdanie, że wolałby mieć mnie na ławce rezerwowych. Finalnie zrozumiał całą sytuację i wyraził zgodę na robienie przeze mnie zdjęć na użytek klubu.
Jakie masz obowiązki w trakcie spotkania?
Do moich głównych zadań należy monitorowanie sytuacji z przewinieniami. Jeśli ktoś złapie dwa faule w pierwszej kwarcie, to momentalnie z mojej strony musi pójść komunikat do sztabu szkoleniowego. Czasami też dochodzi do tego policzenie “negatywnych serii punktowych” naszego zespołu. Przekazuję taką informację asystentom i trener podejmuje decyzję, czy brać przerwę czy też nie. To są drobne sytuacje.
Usłyszałem, że lubisz też – poza pracą – sporo biegać.
Tak. To kolejna moja aktywność w wolnym czasie. Nie ukrywam, że lubię aktywnie spędzać czas, a bieganie jest idealne dla zdrowia pod względem fizycznym i mentalnym, a do tego dobra kondycja przydaje się nie tylko zawodnikom, ale również kierownikowi zespołu. To jest czas, gdy nikt i nic mi nie przeszkadza. Staram się odbyć kilka takich treningów biegowych w tygodniu.
Czasami bywało tak, że podczas biegania po parku – po meczach – spotykałem trenera Frasunkiewicza, który mieszkał tam nieopodal. Trener wtedy wyprowadzał swojego psa na spacer, zawsze miło wspominam tamte sytuacje.
Warto powiedzieć o tym, że bardzo aktywnym biegaczem jest także prezes Łukasz Pszczółkowski, który ma za sobą kilka przebiegniętych maratonów. Pasją do biegania udało nam się również zarazić Michała Fałkowskiego, który ma na swoim koncie kilka półmaratonów.
Wiem, że lubisz też psy.
Tak. Mam dwa psy rasy chart angielski whippet. Razem z żoną się nimi zajmujemy. To młode psy, które uwielbiają bieganie. Więc dobrze się rozumiemy (śmiech). Każdego tygodnia wspólnie wyczekujemy na dłuższy spacer po lesie.
Foto: Artur Czachowski / KK Włocławek
Jakim człowiekiem jest trener Selcuk Ernak?
To człowiek bardzo doświadczony, który lubi dzielić się nabytą wcześniej wiedzą. Chętnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami na różne tematy, co sprzyja rozwojowi mojej pracy. Na pewno Selcuk Ernak to trener wymagający, który ma jasno określone zasady. One różnią się nieco od tych, które forsowali jego poprzednicy: Przemysław Frasunkiewicz czy Igor Milicić. Każdy jest inny i każde ma swoje podejście.
Mogę zdradzić taką ciekawostkę. U trenera Frasunkiewicza – podczas śniadań – było więcej luzu. Jako były zawodnik, trener Frasunkiewicz uznawał, że gracze mogą zejść na śniadanie w dowolnym i – komfortowym dla siebie – terminie i mogą, na przykład, używać telefonów, choćby po to, aby rozmawiać z rodzinami, które są daleko. Trener Ernak większą uwagę zwraca na aktywności zespołowe. Wszyscy muszą być tak samo ubrani. Ja taką informację zawodnikom przekazuję. Trener tego bardzo pilnuje. Nie można przyjść w klapkach. Muszą być normalne buty. Wszyscy o tej samej godzinie muszą stawić się na śniadaniu.
Jeśli ktoś się spóźni to…?
Jeśli komuś zdarzy się drobne spóźnienie to formą kary jest zamówienie pizzy dla zespołu. Najczęściej na kolejny trening. Mogę powiedzieć, że taka sytuacja już była. Kilkukrotnie w tym sezonie.
Telefony?
Nie mogą z nich korzystać. Trzy osoby ze sztabu mogą mieć telefony aktywne: trener Hubert Śledziński, fizjoterapeuta Wojciech Krawczak i ja.
Bardzo spodobało mi się stwierdzenie trenera, że wymaga 100% dyscypliny, nie 90%, nie 70%, bo uważa, że albo mamy 100% dyscypliny i zrozumienia zasad albo 0%. Nie ma nic pomiędzy. To dobrze oddaje jakim jest trenerem i człowiekiem.
Chciałbym jednak podkreślić, że nie jest tak, że poprzedni trenerzy, którzy pracowali we Włocławku podchodzili do dyscypliny w zespole lekką ręką. Każdy po prostu jest inny i każdy rozumie dyscyplinę inaczej.
Czy to prawda, że Filip Brylski ma całkiem sporą wiedzę na temat zawodników grających w innych ligach?
Na początku swojej przygody w klubie mocno śledziłem rozgrywki zagraniczne. Moją ulubioną ligą do obserwacji jest… liga węgierska. Z tamtej ligi często do Polski trafili ciekawi zawodnicy, którzy pasowali mi profilem i dlatego zacząłem ją mocniej obserwować.
Mogę się pochwalić, że nawet ukończyłem kurs na licencję trenerską – typu “C”. Fajnie było poznać – pod względem teoretycznym – ten zawód. Na tym samym kursie był chociażby Maciej Majcherek z Kinga Szczecin.
Mogę zdradzić, że gdy trener Frasunkiewicz przyszedł do Anwilu, to dostrzegł, że na klubowym koncie na portalu “EuroBasket” było dodanych kilka nazwisk graczy do obserwacji. Zapytał wtedy: “kto ich tam dodał?”. Odpowiedziałem, że to ja i od tamtej pory często rozmawialiśmy na temat obserwacji innych lig i zawodników tam występujących. Wymienialiśmy się nawet różnymi nazwiskami.
Na tej liście znajdowali się np. Liam O’Reilly, Phil Fayne czy Aigars Skele, oczywiście zanim trafili do Polski.
Filip Brylski i Przemysław Frasunkiewicz / foto: Piotr Kieplin / KK Włocławek
Udało wam się zbudować dobrą relację przez lata?
Tak. To był trener, z którym pracowałem najdłużej. Nie mogę o tej współpracy powiedzieć złego słowa. Dobrze się rozumieliśmy. Obie strony wiedziały, czego mogą się po sobie spodziewać. Bazowaliśmy na automatyzmach i było to z pewnością komfortowe dla obu stron.
Czy rok temu byłeś blisko odejścia z Anwilu Włocławek?
Zależy jak określać „bliskość”. To była dla mnie bardzo trudna sytuacja, bo z jednej strony na wadze były wszystkie zawodowe aspekty, a z drugiej… Jestem włocławianinem, od zawsze kibicem Anwilu. Oferta na pewno była bardzo konkretna i dała mi dużo do myślenia. Bardzo też doceniłem fakt, że takowa się pojawiła, bo to oznacza, że ktoś mnie zarekomendował, a to z kolei konsekwencja jakości mojej pracy.
Słyszałem, że oferta była z topowego klubu w ORLEN Basket Lidze.
Nie mogę i nie chcę mówić o szczegółach. Oferta – a właściwie na przestrzeni ostatnich lat, to „kilka ofert” – była, rozważałem ją, ale po rozmowach z trenerem Przemysławem Frasunkiewiczem, który podjał konkretne i szybkie działania oraz Prezesem Łukaszem Pszczółkowskim, który przedstawił mi plan na rozwój mojej osoby w strukturach naszej organizacji, zostałem we Włocławku i nie żałuję. Jako że uwielbiam pracę w sporcie, rozwijam i edukuję się w kwestiach, które wiążą się z funkcjonowaniem klubów sportowych, ważne było dla mnie to, że te rozmowy odbywały się w kontekście rozwoju na przyszłość.
Samo zainteresowanie swoją osobą traktuję jako wyróżnienie, bo wygląda na to, że inni doceniają moją pracę, która często wymaga poświęcenia, np. kosztem rodziny, więc jest to o tyle motywujące, że moje starania nie są bezcelowe.
-
Tak
-
Nie
-
Tak295 głosów
-
Nie107 głosów