Farewell Gar Forman – podsumowanie przygody z Chicago Bulls

Farewell Gar Forman – podsumowanie przygody z Chicago Bulls

Wstrzymanie sezonu NBA okazało się być dobrym czasem do przeprowadzenia zmian w organizacji Chicago Bulls. Od 2009 roku generalnym menadżerem był tam Gar Forman, który przedtem od 1998 roku pełnił rolę głównego skauta klubu. Teraz po blisko 11 latach wróci do swojej poprzedniej roli.

Od kilku lat wokół fanów Chicago Bulls, zaczęła rodzić się inicjatywa, aby przeprowadzić zdecydowane zmiany wewnątrz klubu. Zmiany te dotyczyć miały głównie osób odpowiedzialnych za politykę transferową. Powstała nawet strona internetowa Firegarpax i specjalne koszulki z tym hasłem, jasno ukazujące chęć zwolnienia nie tylko GM’a Gara Formana, ale także wiceprezesa ds. koszykarskich i byłego zawodnika Byków, Johna Paxsona. Niniejsza witryna istnieje do dziś, a widnieją na niej główne porażki i wpadki obu panów.

Kluczowym obrazkiem jaki obiegł świat NBA był ten, który pojawił się podczas tegorocznego Weekendu Gwiazd – na jednej z ulic był umieszczony billboard, a w jego dolnej części ktoś wyświetlił znany tak dobrze w tym mieście hashtag #FireGarPax, który wymieniał się wraz z powitalnym zwrotem Witajcie w Chicago!

Ostatecznie jeszcze przed zawieszeniem sezonu pewnym była degradacja Formana, a o poszukiwaniach nowego generalnego menadżera poinformował m.in. K.C. Johnson. Reszta zarządu wraz z trenerem Boylenem pozostała na stanowiskach. Rozpoczęło się polowanie na GM-a, które na dzień dzisiejszy nie zakończyło się jeszcze sukcesem. Ambicje są wysokie – jednym z pierwszych nazwisk łączonych z klubem był Sam Presti z OKC Thunder.

Co by nie mówić – blisko 11 lat spędzonych na stanowisku GM’a przez Gara Formana to kawał historii. Historii pełnej wzlotów i upadków, wielkich pojedynków i tankowania, transferów z których klub Byków mógł się cieszyć, a także takich po których fani wyrywali sobie włosy z głowy. Przyjrzyjmy się zatem pracy chyba najbardziej znienawidzonego generalnego menadżera w NBA ostatnich lat.

WZLOTY

Nasz duet GarPax zastał bardzo obiecującą sytuację w Chicago. Bulls bowiem w drafcie 2008 wylosowali numer 1 (mając zaledwie 1,7% szans) i nie zaprzepaścili swego picku, przeznaczając go na Derricka Rose’a, który w świetnym stylu zdobył tytuł Debiutanta Roku. Następne sezony to regularny progres drużyny, której szczytowym momentem było najlepszy bilans sezonu regularnego, MVP dla Derricka Rose’a i finały konferencji wschodniej w 2011 roku. Swój duży udział w tym miał właśnie Gar Forman, najpierw zatrudniając w 2010 roku Toma Thibodeau (Trener Roku w pierwszym sezonie w Chicago), a także dodając do składu solidnych zadaniowców (Kyle Korver, Ronnie Brewer, Brian Scalabrine!). Za tamten sezon były już GM Byków dostał nagrodę NBA Executive of the Year Award ( do spółki z Patem Rileyem, który ówczesnego lata zmontował słynną Wielką Trójkę). Sukcesu tego nie udało mu się już niestety powtórzyć.

https://www.youtube.com/watch?v=JMY2DfdHKt4

Źródło: Youtube.com/Chicago Bulls

Do zasług Formana w organizacji Bulls na pewno trzeba dopisać udane wybory w części (z pewnością nie w każdym!) draftów. Co prawda nie zawsze były one najlepsze z możliwych, ale na skauting Byków zazwyczaj można było liczyć. W 2009 z 16-tką Bulls wybrali karatekę Jamesa Johnsona (1.5 sezonu u Byków).  Nr 17 przypadł Jrue Holiday’owi, a nr 19  Jeffowi Teague, lecz pamiętajmy, że Chicago miało wtedy na obwodzie Derricka Rose’a i Kirk Hinricha. O tym, że rok później z siedemnastką poszedł Kevin Seraphin, podczas gdy za nim byli tacy graczy jak np. Eric Bledsoe, Avery Bradley, Hassan Whiteside, czy Lance Stephenson dziś już nikt nie pamięta. Z drugiej strony jednak w tym samym roku z 26 numerem wybrano Taja Gibsona – podkoszowego, który aż 8 sezonów zagrał w barwach Bulls, stając się jednym z kluczowych graczy. Taj zawsze znany był ze swojej fizyczności i waleczności na tablicach.

Jednym z największych sukcesów Formana i organizacji Bulls było wybranie w drafcie 2011 z 30 numerem obrońcy z Marquette Jimmy’ego Butlera. To on w obliczu kolejnych urazów Rose’a zastąpił go na pozycji lidera drużyny. W sezonie 2014-15, kiedy drużyna po raz ostatni zagrała w 2 rundzie playoffs Jimmy otrzymał nagrodę Most Improved Player. Natomiast 3 stycznia 2016 pobił klubowy rekord Chicago Bulls, notując 40 z 42 zdobytych punktów w drugiej połowie wygranego spotkania z Toronto Raptors. W szybkim czasie z pozycji rezerwowego stał się pełnoprawną pierwszą opcją w ataku i gwiazdą Byków.

W tym samym drafcie Chicago pozyskało prawa do Nikoli Miroticia, gwiazdy Realu Madryt, wybranej przez Houston Rockets. Czarnogórzec z hiszpańskim paszportem przyszedł do Bulls przed sezonem 2014-15, wcześniej chcąc pograć jeszcze w Europie. Przez 3.5 sezonu reprezentował barwy Byków, będąc coraz istotną postacią drużyny.  W kampanii 2017-18 rozegrał najlepsze 25 spotkań w karierze, trafiając z dystansu na blisko 43%, po czym przeszedł do Pelicans. Draft 2015 to jeden pick Byków, którego nie zmarnowali. Z 22 numerem wybrali podkoszowego Arkansas Bobby’ego Portisa. Waleczny (o czym przekonał się także sam Niko Mirotić) silny skrzydłowy z umiejętnością rzutu z dystansu przez blisko 4 sezony był istotną opcją z ławki, cały czas czyniąc postępy.

Latem 2017 roku drużyna poszła w przebudowę po nieudanym eksperymencie z trio Butler-Rondo-Wade. Zwolniony został Rajon Rondo, lecz to podczas loterii draftu gruchnęła niespodziewana wiadomość. Jimmy Butler, który nie zawsze zgadzał się z decyzjami ówczesnego trenera Freda Hoiberga został oddany do Minnesoty Timberwolves. W zamian do Windy City powędrowali dwukrotny mistrz konkursu wsadów Zach LaVine, rozgrywający Kris Dunn i  7 wybór draftu, obiecujący Fin Lauri Markkanen. Wielu fanów zaczęło zgrzytać zębami i zastanawiać się w jakim kierunku podąża ta przebudowa. Jimmy Butler, który był już gwiazdą Chicago Bulls i pierwszą opcją w ataku drużyny od początku kariery piął się w górę, od ławki rezerwowych Bulls, aż po występy w pierwszym składzie. Wydawało się, że pozostanie twarzą drużyny na lata, niestety swoim charakterem nie zaskarbił sobie sympatii zarządu. Za Butlera, Byki dostały naprawdę sensowny pakiet. Wszyscy gracze do dzisiaj są w kadrze. LaVine stał się z miejsca liderem drużyny, Markkanen był świetny, szczególnie w swoim drugim sezonie(18.7 pkt, 9.0 zb w 32 minuty). Ostatnio nieco spuścił z tonu przez kontuzje, lecz to do niego powinna należeć przyszłość w Chi-Town. Patrząc z perspektywy czasu to Byki wygrały tę wymianę, tym bardziej mając w pamięci jak zakończyła się przygoda Jimmy’ego w Wolves.

Na plus organizacji trzeba zdecydowanie wpisać wybory w dwóch ostatnich latach. Najpierw w 2018 roku z siódemką wybrany został center Wendell Carter Jr. – wszechstronny podkoszowy, z timingiem do blokowania, któremu talentu z pewnością nie można odmówić, niestety jednak ostatnie dwa sezony mocno ograniczyły kontuzje. Z 22 numerem Bulls wybrali Chandlera Hutchinsona, który gdy jest zdrowy, przydaje się z ławki, rozciągając grę na pozycji numer 3.

Ubiegłoroczny draft był jeszcze bardziej udany. Rozgrywający Coby White (7 pick 2019  już teraz spłaca swój kredyt zaufania, będąc pierwszym rookie z serią 3 spotkań, w których rzucał 30 punktów z ławki. Dzięki swojej świetnej postawie w lutym był debiutantem miesiąca i zadebiutował w pierwszej piątce. Z kolei center Daniel Gafford z Arkansas (38 pick 2019) jeszcze popełnia błędy, ale jak na tak odległy wybór potrafi być bardzo przydatny.

Źródło: Youtube.com/Chicago Bulls

UPADKI

Gar Forman jest powszechnie znany z trudnego charakteru. Były GM Bulls szybko zyskał opinię człowieka przewrażliwionego, który zdecydowanie bardziej skupia się na utrzymaniu swojego posady, niż na wykonywaniu swej pracy. Miał podobno w zwyczaju konfiskować telefony i komputery swoich pracowników, szukając przecieków informacji lub nawet negatywnych komentarzy na swój temat. Wielokrotnie podważał kompetencje innych pracowników, potrafił grać na dwa fronty – obiecując jedną rzecz trenerowi Thibodeau, tylko po to by przeciwne rzeczy opowiadać zawodnikom za jego plecami. Niejednokrotnie również zdarzało mu się zrzucać winę za pomyłki organizacji na najbliższego współpracownika, Johna Paxsona.

Niestety draft nie zawsze oznaczał coś dobrego dla fanów Chicago. Tak było, kiedy w 2012 roku Bulls z 29 numerem wybrali  Marquisa Teague’a, który w drużynie Byków rozegrał zaledwie 2 sezony i tylko 67 spotkań – cała jego kariera w NBA to 91 meczów dla łącznie 3 zespołów. Jak się okazało w 2015 roku, ówczesny asystent trenera Toma Thibodeau – Ron Adams naciskał na zespół by wybrać Draymonda Greena zamiast Teague’a, który ostatecznie z 35 numerem został wybrany przez Warriors. Podobnego zdania był ponoć sam Thibs, ale został zawetowany.

„Jako sztab trenerski byliśmy bardzo rozczarowani, że go nie wybraliśmy. On zdecydowanie jest typem gracza, który pasuje Chicago. Każdy zespół chce swojego Draymonda Greena. On łączy części gry, które są zwycięskie – przepychanie się, odwaga, defensywa, tworzenie gry w odpowiednim czasie” – mówił Adams już jako asystent w Golden State.

W drafcie 2013 Bulls mieli 2 picki, po jednym w każdej rundzie. Z numerem 20 wybrali Tony’ego Snella z New Mexico, klubu NCAA, w którym kiedyś asystentem (dwukrotnie) był Forman. Obrońca rozegrał ponad 200 spotkań dla Byków i grał w ich barwach 3 sezony. Również 3 lata spędził w Millwaukee, by w minionym sezonie być ważną postacią pierwszej piątki Detroit Pistons. Chociaż nie był to tragiczny ruch to Byki mogły wybrać znacznie lepiej. Na kolejnych miejscach poszli tacy obrońcy jak Tim Hardaway Jr, Reggie Bullock czy Allen Crabbe. Z dalszym numerem wybrano jeszcze Rudy’ego Goberta, Andre Robersona, Solomona Hilla i Masona Plumlee. Jednak sentyment do uczelni zwyciężył. Z kolei wybrany w drugiej rundzie (49 pick) Erik Murphy rozegrał u Bulls zaledwie 24 spotkania, grając średnio 3 minuty na mecz, po czym nie znalazł już zatrudnienia w lidze. Ciekawostka – z 50-tką wybrany został James Ennis.

Miesiąc po tym drafcie Gar Forman postanowił zwolnić czołowego asystenta Thibodeau, Rona Adamsa, jednocześnie zaprzeczając, że były jakiekolwiek tarcia pomiędzy sztabem trenerskim, a zarządem klubu. Zwolniony po 3 latach pracy Adams spędził sezon w Boston Celtics, by w czerwcu 2014 roku dołączyć do Golden State Warriors. Po dziś dzień wspiera trenera Steve’a Kerra i znany jest w środowisku jako specjalista od gry defensywnej, bez wątpienia będąc jednym z kluczowych elementów dynastii GSW.

Draft w 2014 roku to chyba jedna z największych porażek całej organizacji.  Bulls mieli dwa picki w pierwszej rundzie i teoretycznie wybrali fantastycznie. Z numerem 16 zdecydowali się na Jusufa Nurkicia, a z 19 na Gary’ego Harrisa. Na pierwszy rzut oka można zrobić wielkie WOW, ale tę dwójkę Bulls oddali jeszcze tej samej nocy. Dziś bośniacki center powraca pomału po złamaniu nogi, będąc podstawowym graczem Blazers, a Harris jest świetnym obrońcą Denver Nuggets. Tymczasem ekipa Byków zaczaiła się na Douga McDermotta. Uczciwie trzeba dodać, że miał on za sobą świetną karierę na uczelni (najlepszy zawodnik rozgrywek uczelnianych 2014 roku). Na koniec swojej kariery w college’u był piątym graczem w historii NCAA Division I z 3150 punktami, pokonując nawet samego Larry’ego Birda. Jednocześnie pobił rekord NCAA osiągając podwójną liczbę punktów w 135 meczach.

Niestety nie był w stanie przekuć tego na sukcesy w NBA. Nuggets wybrali McDermotta z numerem 11. Tej samej nocy drużyna ze stanu Kolorado oddała go wraz z Anthonym Randolphem za dwa pierwszorundowe picki Bulls szesnasty i dziewiętnasty oraz przyszły drugorundowy pick draftu.  McDermott dziś gra dla Indiany Pacers, dla Byków grał 2.5 sezonu, w lutym 2017 roku został wytransferowany do Oklahomy City Thunder. Dziś z tej wspaniałej wymiany Byki nie mają już nic…

Forman był wielokrotnie krytykowany za zaprzepaszczenie szansy na wybranie w drafcie kilku znaczących zawodników. Lista jest doprawdy imponująca: Draymond Green, Jae Crowder, Isaiah Thomas, Caris LeVert, Malcolm Brogdon, Tim Hardaway Jr., Chandler Parsons, Mason Plumlee, Seth Curry czy Rudy Gobert. Niemal każdy z nich byłby lepszym wyborem, niż te dokonane przez Byki.

Po porażce w półfinale konferencji wschodniej w maju 2015 roku zarząd Bulls zwolnił trenera Thibodeau po 5 latach współpracy. Zmiana ogłaszana jako potrzebna, wręcz niezbędna, mimo że drużyna w każdym z sezonów lądowała w playoffs. Wygrał blisko 65% spotkań na ławce Byków w sezonie regularnym (bilans 255-139) i to pomimo ciężkich kontuzji swojego lidera na parkiecie, Derricka Rose’a, który zagrał w zaledwie 181 spotkaniach z 394 z powodu urazów. Zespół był znany ze świetnej defensywy – Bulls byli pod tym względem liderami jeżeli weźmiemy pod uwagę tracone punkty na mecz (92.6) i skuteczność przeciwników (43.2%), odkąd Tom objął zespół przed sezonem 2010-11. Zarząd był jednak niezadowolony z pracy trenera, co było w dużej mierze skutkiem coraz bardziej napiętych stosunków pomiędzy nim a duetem GarPax.

„Głęboko wierzymy w kulturę komunikacji, która zbuduje przez zaufanie w naszej organizacji. Od zawodników, trenerów po zarządzie skończywszy, kultura kiedy każdy podąża w tym samym kierunku. Kiedy z kultury zrezygnowano jest ekstremalnie ciężko rozwijać się i rosnąć. Dzisiejsza decyzja została podjęta po to, by zespół mógł rozwijać się na przyszłość” – mówił Forman.

Thibs jako trener był bardzo wymagający dla swoich podopiecznych. Przeprowadzał mordercze treningi, po których grał duże minuty swoimi starterami. Po operacjach Derricka Rose i Joakima Noah zarząd chciał ograniczenia ich minut, lecz trener Byków nie zgadzał się z tą polityką. Forman nie mógł znieść lekceważenia przez szkoleniowca restrykcji dla wcześniej kontuzjowanych graczy, którzy mieli według zarządu grać co najwyżej 32 minuty. A jednak za sprawą swoich wymagań coach Thibodeau przywrócił zespół do poważnej gry. Dwa razy z rzędu najlepszy bilans na Wschodzie, Finały Konferencji, wygrania dywizji centralnej, co poprzednio stało się jeszcze za czasów Michaela Jordana. Z jego odejściem nie do końca zgadzali się sami zawodnicy, a nawet prezydent Barack Obama, prywatnie wielki fan Chicago Bulls. Tymczasem nikt z zarządu nie podziękował osobiście trenerowi za te 5 lat wspólnej pracy.

W czerwcu 2015 roku klub zatrudnił jako trenera Freda Hoiberga – dawniej gracza Chicago Bulls, który jako szkoleniowiec nie miał żadnego doświadczenia z ligą NBA, było to więc zatrudnienie trochę na wyrost z nadzieją, że to właśnie on odmieni oblicze gry Byków.  Przez pięć lat prowadził wyłącznie drużynę uniwersytecką Iowa State. Zagrzał miejsce na ławce trenerskiej przez 3 kolejne lata. Przyjście Hoiberga do Chicago nie było niespodzianką. Od dłuższego czasu był faworytem zarządu Bulls a jednocześnie był bliskim przyjacielem generalnego menadżera Gara Formana przez ostatnie dwie dekady.

Kiedy wydawać się mogło, że raczej nic nas w Windy City nie zaskoczy nastąpiło lato 2016 roku. Z draftu Bulls wybrali z 14-tką Denzela Valentine’a, który dziś gra niewielkie minuty. Za nim poszli m.in. Malik Beasley, Caris LeVert, Siakam, Zubac czy aż z 36 numerem Malcolm Brogdon, późniejszy Rookie of The Year.

W czerwcu 2016 roku Bulls zaszokowali kibiców, żegnając się ze swoim byłym MVP Derrickiem Rose’em, którego wraz z Justinem Holidayem oddali do New York Knicks. W zamian otrzymali Jose Calderona, Jeriana Granta i Robina Lopeza. Od tego momentu zespół należał w pełni do Jimmy’ego Butlera. W lipcu tego samego roku zaczęto obudowywać młodego lidera weteranami. Sprowadzono Dwyane’a Wade’a i Rajona Rondo, którzy mieli rozpocząć nowy etap w Chicago. Pomysł już od początku był jednak szalony i niezrozumiały. Co prawda nazwiska może i świetne, ale od razu rodziły się pytania, kto będzie odpowiedzialny za tworzenie i prowadzenie gry, kto zapewni spacing i jak w ogóle tę trójkę połączyć. Efektem były co prawda playoffs z 8 miejsca i starcie z najlepszymi na wschodzie Boston Celtics. Dwie wygrane na wyjeździe Byków zaskoczyły chyba wszystkich obserwujących NBA, dając chyba jedyny przebłysk nadziei Formanowi, że to jednak był dobry pomysł, ale potem Celtowie wygrali 4 kolejne mecze i wyeliminowali Bulls, dla których były to ostatnie playoffs aż po dzień dzisiejszy.  Eksperyment z weteranami nie wypalił. Szczególnie błędem było dobranie takich zawodników pod trenera takiego jak Hoiberg, który nie miał w NBA żadnego doświadczenia. Zarząd dostarczył mu graczy kompletnie nie pasujących do jego szybkiego stylu, którzy dodatkowo nie raz potrafili wystąpić przeciwko niemu, co zrobił chociażby Jimmy Butler.

„Znów wrócimy razem na swoje miejsce, będąc młodsi i bardziej atletyczni” – mówił przed sezonem 2016-17 Gar Forman.

Następnie podpisał Rajona Rondo i Dwyane’a Wade’a. Ten eksperyment nawet na papierze nie miał szans powodzenia.

Upadkiem Gara Formana był w szczególności 2017 rok. Najpierw podczas trade deadline do Oklahomy City Thunder został oddany walczący pod tablicami Taj Gibson i mimo wszystko solidny Doug McDermott, a do Chicago przybyli gracze, którzy kojarzeni byli głównie z kontuzjami. Joffrey Lauvergne, Anthony Morrow i Cameron Payne nie zaistnieli w nowym miejscu. Więcej niż sezon rozegrał w barwach Bulls tylko Payne, który na przełomie 3 sezonów zagrał w 67 spotkaniach głównie będąc rezerwowym rozgrywającym. Latem tego samego roku z  draftu w drugiej rundzie z 38 pickiem Byki wybrały Jordana Bella – dziś mieliby młodego podkoszowego u siebie, lecz z niewiadomych przyczyn zdecydowali się odsprzedać ten pick za 3.5 miliona dla Golden State Warriors.

Lato 2018 było dość zaskakujące w wykonaniu Gara Formana. Zach LaVine stał się zastrzeżonym wolnym agentem. Po urazie kolana, wrócił po prawie roku przerwy w styczniu 2018 i w debiutanckim sezonie dla Bulls rozegrał zaledwie 24 spotkania. Jednak ta liczba rozegranych meczów wystarczyła, by zarząd zdecydował się na wyrównanie oferty, jaką Zach otrzymał od Sacramento Kings w wysokości 80 milionów na 4 lata. Ostatecznie Zach udowodnił swoją wartość i z perspektywy czasu inaczej patrzy się na ten ruch, ale wtedy był to faworyt do najgorszej decyzji offseason.

Koniec Formana w Bulls najlepiej powinien być kojarzony z piątką, którą Byki wystawiły jeszcze dwa lata temu, a która była dosłownie absurdalna…

W grudniu 2018 roku po zwolnieniu trenera Freda Hoiberga, jego posadę objął asystent Jim Boylen. Jak się z czasem okazało jego popularność w szatni szybko spadła. Nastąpił nawet lekki bunt w drużynie, po tym jak po meczach back-to-back coach zwołał trening. Ostatecznie spór (w którym w głównej roli wystąpił Zach LaVine) został zażegnany, ale trener nie jest szczególnie lubiany w oczach fanów drużyny. I tak w Chicago szukają obecnie nowego GM’a, lecz nikt za Garem Formanem raczej płakać nie będzie. Przebudowa trwa w najlepsze, bo drużyna kolejny sezon jest poza ósemką. Kogoś w tym składzie brakuje, najlepiej większej gwiazdy niż Zach LaVine. Jeśli tylko zaczną wybierać mądrzej, nie powinno być z tym problemu. Tak czy inaczej gorzej niż w ostatnich latach już chyba nie powinno być.

A Wy za co zapamiętaliście Gara Formana? Raczej ze złych decyzji czy gdzieś jednak widzicie jakiekolwiek pozytywy?