Fantastyczny sezon Damiana Lillarda jest jak krzyk pod wodą

Fantastyczny sezon Damiana Lillarda jest jak krzyk pod wodą

Kiedy tworzymy rano krótkie wideo-relacje z nocnych meczów, zawsze któraś historia musi trafić na nagłówek, zostać podana jako pierwsza. Najczęściej jest to jakiś imponujący, indywidualny popis; nierzadko występ bezpośrednio wygrywający mecz. Damian Lillard pojawia się w tych nagłówkach tak często, że zaczynam być tym rano znużony. Ale co zrobić – Damian Lillard robi wszystko, żeby jego Blazers wygrywali jak najczęściej i bardzo często mu się to udaje. Z bilansem 23-16 zespół z Oregonu zajmuje 6. miejsce. Trochę zbyt odległe, żeby zacząć włączać Lillarda do rozmowy o MVP. Można jednak – i myślę, że warto to zrobić – pochylić się nad jego sezonem i odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie – czy Blazers z Lillardem mają szansę coś osiągnąć? Albo inaczej – czy Lillard w Blazers ma szansę coś osiągnąć?

Ostatni swój mecz Blazers wygrali z Pelicans 125:124. Bliski wynik – zacięta końcówka? Na nieco ponad 5 minut przed końcem Portland przegrywało różnicą 17 punktów. W samej tylko czwartej kwarcie Damian Lillard zdobył 20 punktów. 10 z ostatnich 12 punktów zespołu zdobył właśnie on. Cały występ okrasił linijką 50 oczek i 10 asyst. To są takie momenty, które zawodnik zapamiętuje do końca kariery – występy pomniki. W przypadku Lillarda jest już trochę inaczej. Przez to, jak często ratował on swój klub w tarapatach, te wszystkie końcówki – jak sam przyznaje – zaczęły mu się zacierać w pamięci:

„Teraz, kiedy widzę powtórki niektórych z tych momentów, okazuje się, że o nich pozapominałem. Widzę niektóre z nich i nie pamiętałem o nich, zanim nie obejrzałem powtórki.”

YT/Portland Trail Blazers

Dość powszechna jest już opinia, że w hipotetycznej sytuacji, w której możesz wybrać dowolnego koszykarza, by trafił rzut w końcówce na zwycięstwo, najlepszym wyborem jest Lillard. Świetnie jest mieć w składzie lidera, który sam odwróci losy meczu. Pytanie tylko, czy nie lepiej byłoby nie dopuszczać do sytuacji, w której trzeba odwracać losy meczu.

Odklejając więc wierzchnią warstwę, jaką jest czwarta kwarta Lillarda w meczu z Pelicans, zajrzyjmy głębiej i zobaczmy co się stało, że na 5 minut przed końcem Blazers byli -17.

Problem Blazers znajduje się – przede wszystkim – po jednej stronie parkietu. Jest to strona broniona, która naprawdę nie wygląda najlepiej. Statystyka mówi, że to dopiero 29. obrona ligi – obiecałem sobie jednak, że będę ograniczał rzucanie statystykami na rzecz patrzenia bardziej… Praktycznego. Wytknijmy więc kilka problemów, które widoczne były jak w soczewce w tym jednym meczu.

Przede wszystkim Blazers są mali. Nie chodzi tu o żadną obelgę – dosłownie, brakuje im dużych zawodników. W tym momencie Enes Kanter jest ich jedynym graczem, którego można nazwać centrem. Kiedy schodzi on na ławkę, nie ma nominalnej piątki: dwóch silnych skrzydłowych gra duet Covington-Melo. Zion Williamson wielokrotnie dostawał się pod obręcz, gdzie nie napotykał oporu:

Problem ten nie tyczy się tylko pozycji stricte podkoszowych. Lillard i McCollum to zawodnicy niewysocy, którzy bronić mogą raczej rozgrywających, czy generalnie niższych guardów. Na trójce przydałby się więc ktoś wyższy – wyżsi skrzydłowi łatają jednak dziurę pod koszem. Dzięki temu taki długoręki Brandon Ingram może bez większych problemów rzucać nad obrońcami:

Dobrze byłoby do obrony na Ingramie i jemu podobnym wystawić kogoś większego, dłuższego. W praktyce jednak nie zawsze jest jak:

Problemy z defensywą to nie jest nowa rzecz w Portland. Już na początku sezonu wskazywaliśmy na to, że coś jest nie tak:

To chyba nie przypadek, że podstawową piątką Blazers (272 minuty gry i +14,8 na sto posiadań), jest ta, gdzie obok Lillarda (najlepszego gracza) i Kantera (jedynego obecnie centra), gra trzech defensorów: Derrick Jones, Gary Trent i Robert Covington. Plusowa była też pierwsza piątka, która wychodziła na parkiet przed wypadnięciem z gry Jusufa Nurkicia. Oprócz bośniackiego środkowego, zamiast Trenta był tam też CJ McCollum. Ten ostatni wrócił ostatnio do gry po 25 meczach nieobecności i można by chyba założyć, że z nim Blazers będą lepsi. Przez te 25 spotkań Portland zaliczyli bilans 14-11. Nie najgorzej, jak na nieobecność drugiego (i trzeciego w osobie Nurkicia) najlepszego zawodnika. Oni wiele z tych spotkań wygrali jednak nie dlatego, że grali bardzo dobrze, tylko dlatego, że Damian Lillard brał w końcówce mecz w swoje ręce. Oczywiście – to świetnie i koniec końców liczą się właśnie zwycięstwa. Z drugiej jednak strony, w perspektywie jakiejś Playoffowej serii trudno sobie wyobrazić, że rywal nie będzie taktycznie dokładnie przygotowany do zatrzymania, czy chociaż wyhamowania Lillarda. To, co odrobi on przeciwko grającym na autopilocie rywalom w sezonie regularnym, może nie wystarczyć w meczach o wyższą stawkę.

W lidze jest kilku zawodników, którzy potrafią samodzielnie odwrócić losy meczów. Istnieje wskaźnik taki jak „win shares”, który za pomocą algorytmu określa ile meczów dany zawodnik osobiście zapewnił swojej ekipie:

Zawodnikwin-sharesofensywny win-sharesdefensywny win-shares
1. Nikola Jokic9.27.12.1
2. Giannis Antetokounmpo6.94.52.4
3. Damian Lillard6.36.00.3
4. Joel Embiid6.24.12.1
5. James Harden6.14.71.4

Nikola Jokic, jak widać, gra w innej lidze. Schodząc niżej, nie ma jednak drugiego takiego zawodnika, który wygrywałby swojemu zespołowi tyle meczów właściwie wyłącznie ofensywą. Mając w składzie takiego zawodnika, należałoby zrobić wszystko, żeby otoczyć go dobrymi obrońcami i wyposażyć go w dobrych partnerów podkoszowych. Tego Blazers obecnie nie mają – albo mają zbyt mało. Jeśli wierzyć wskaźnikowi win-shares, bez Lillarda Blazers spadają z 6. miejsca w konferencji na co najwyżej 10. miejsce.

Trzeba zaadresować ważny fakt. Portland Trail Blazers zmagają się w tym sezonie z wieloma problemami kadrowymi. CJ McCollum opuścił 25 meczów. Jusuf Nurkic 27 meczów. Zach Collins nie zagrał jeszcze ani razu. Ciężko oceniać zespół przez pryzmat sezonu, w którym ponad połowę gier opuściło 2 z 3 najlepszych graczy. Pytanie, czy będą oni w stanie wrócić i efektywnie wspomóc Lillarda, uczynić ten zespół lepszym. McCollum zagrał już swój pierwszy mecz (26 minut, 10 punktów), a powrotu Nurkicia PTB spodziewają się 29 marca. Dobre Playoffy w tym roku mogą być dla Blazers absolutnie kluczowe.

W sezonie 2018/19 Portland w podobnym składzie (8 zawodników z obecnego składu grało i wtedy) nieoczekiwanie doszli do Finałów Konferencji, dopiero tam ulegając Golden State Warriors. To był największy sukces klubu od sezonu 1999/2000 i składu z Rasheedem Wallacem, Scottiem Pippenem i Arvydasem Sabonisem. Tamten sezon miał udowodnić, że na duecie Lillard-McCollum można jednak budować zwycięski skład. Późniejszy sezon był krokiem w tył, ale był to jednak nietypowy, pandemiczny sezon, w którym Nurkic też opuścił większość gier. Jeśli Blazers znów zatrzymają się na pierwszej rundzie, ktoś w klubie może uznać, że sufit tego projektu został już osiągnięty. Władze klubu powinny trzymać kciuki za to, by tym kimś nie był Damian Lillard.

Wydaje się, że cierpliwość Damiana Lillarda będzie nieskończona. Wielokrotnie zapewniał on, że zamierza rozegrać w Oregonie całą swoją karierę, a w 2019 podpisał maksymalne przedłużenie kontraktu, które wiąże go z klubem aż do 2025 roku. Podpisał przedłużenie po sezonie w którym udało się zajść aż do Finałów Konferencji. Czy po kolejnym słabszym sezonie może się zniechęcić? Nie zanosi się na to – choć mimo zapewnień samego zainteresowanego, nie można tego w 100% wykluczyć. W trudnej sytuacji znajduje się jednak zarząd klubu. Do 2025 roku mają na dużej umowie Lillarda – oś drużyny. Wokół niej muszą dalej budować, dalej ulepszać, co nie jest takie proste. W końcu kilka ruchów poczyniono już w czasie ostatniego offseason. Dodano kilku zadaniowców, którzy zdawali się dobrze uzupełniać duet liderów – bardzo chwaliliśmy te ruchy. Dziś wygląda to jednak tak – a po potencjalnie przeciętnym sezonie będzie to już wyraźnie widoczne – jakby trzeba było dodać obok Lillarda drugą gwiazdę. Bez urazy dla CJ McColluma, ale nie wydaje się, by był to zawodnik z potencjałem na drugą opcję mistrzowskiego zespołu. Trzecią – tak. Druga to za wysokie progi w lidze, w której gwiazdy mają swoją grawitację i ściągają się wzajemnie do tych samych klubów.

Kolejne pytanie, które się samo nasuwa: Czy Blazers są w stanie pozyskać gwiazdę? W wolnej agenturze może być o to ciężko. Oregon to piękne tereny, ale nie jest to kuszący rynek dla najlepszych tej ligi. W drodze transferu Portland skazane jest na to, co mogą otrzymać za długi kontrakt CJ’a McColluma.

Damian Lillard gra kosmiczny sezon. Notuje średnio 30,5 punktu, 4,5 zbiórki, 8 asyst, trafia na niezłym jak na ten usage poziomie 45,1% z gry i 38,8% za trzy. Wygrywa mecze jeden za drugim – trafia trudne rzuty, przejmuje całe kwarty. Jego tragedia polega jednak na tym, że nie gra ani w drużynie z czołówki, która da mu powalczyć o tytuł, ani w drużynie z dużego rynku, która stawiałaby go chociaż w zasłużonym świetle reflektorów i dawała szansę na dodanie drugiej gwiazdy. Jeśli w Portland nie wydarzy się nic zaskakującego, za kilka lat może się okazać, że te fantastyczne występy Lillarda koniec końców nie miały większego znaczenia.

YT/MaxaMilion711