Z podręcznika pozytywnego myślenia: dajmy Clippers ostatnią szansę
Przed sezonem 2020/21 mieliśmy Los Angeles Clippers na 3. miejscu w naszym corocznym Power Rankingu. Typ ten okazał się całkiem sensowny – ostatecznie zajęli oni 4. miejsce na zachodzie, wchodząc aż do Finałów Konferencji. Rok później nasz Power Rankig umieścił Clippers już na 9. pozycji. Było to podyktowane przede wszystkim kontuzją, jakiej nabawił się Kawhi pod koniec poprzednich rozgrywek. Ostatecznie Kawhi nie wyszedł na parkiet przez cały rok, Paul George też miał swoje problemy zdrowotne (zagrał zaledwie 31 meczów) i tak oczekiwania wobec Clippers, spadają, spadają i spadają…
Dziś mało kto wierzy w Clippers. Myślę, że trochę – posługując się kalką z języka angielskiego – śpimy na potencjale tego zespołu. Tym samym chciałbym oświadczyć: wierzę w dobry sezon Clippers. Daję im tę jedną, ostatnią szansę.
Nie wiem, czy są tu ludzie, którzy na tyle liczą się z tym co piszę, by o tym pamiętać, ale ja naprawdę byłem zajarany wizją Clippers zbudowanych wokół dwóch wysokich, wszechstronnych skrzydłowych. Zwłaszcza o takich profilach – Kawhi, defensywna bestia, potrafiąca wziąć piłkę w ręce i ze środkowej osi boiska, czy to tyłem, czy przodem, znaleźć kończące podanie (Zwycięskie Finały Raptors, pamiętacie jeszcze?), w połączeniu z Georgem, który kiedy dostaje piłkę, prędzej czy później znajdzie sobie pozycję do rzutu. Obaj wyraźnie ponad 2 metry, obaj dobrzy strzelcy, obaj dobrzy obrońcy, obaj umieją coś niecoś na koźle.
Dalej uważam, że to dobry pomysł – licząc jednocześnie na to, że w końcu zobaczymy ich we względnym zdrowiu. Ten skład ma potencjał na powtórzenie awansu do Finału Konferencji i walkę o coś więcej. Wcale nie schodzi to łatwo z klawiatury, mając w pamięci te zawalone fatalnymi końcówkami serie playoffowe, te nieustające urazy i momentami średnią atmosferę w szatni. Trudno wierzyć w ten projekt, kiedy jego lider cierpi na chroniczną tendinopatię kolan – schorzenie, którego nie da się wyleczyć, a co najwyżej maskować jego skutki, co siłą rzeczy wyklucza go z wzięcia udziału w liczbie meczów choćby zbliżonej do maksymalnej. A jednak – dziwi mnie nieco fakt, że o Clippers nie mówi się w zasadzie nic. Cóż, do teraz sam się do tego przyczyniałem.
Zespół wraca do gry w praktycznie niezmienionym składzie. Udało się zatrzymać Zubaca, Coffey’a, Batuma, Covingtona; nie udało się zatrzymać Isaiah Hartensteina (szkoda, pisałem o niedostrzeganym potencjale tego chłopaka tutaj), ale za to dodano Johna Walla – o nim później. Mamy więc ten sam skład: Reggie Jackson, Terance Mann, Luke Kennard, Ivica Zubac, Amir Coffey, Marcus Morris, Nic Batum – zawodnicy grający najwięcej minut w rotacji trenera Lue w poprzednim sezonie. Udało im się wygrać 42 mecze – to tylko o 5 mniej, niż Clippers sprzed roku, którzy weszli do Finału Konferencji. Ile zwycięstw więcej mieliby z duetem Kawgi&George? Choćby na te 40-50 meczów? Nie da się tego oszacować, ale moja teza brzmi: więcej.
No i doszedł John Wall. Podobnie jak wspomniani Kawhi i George, miał on w ostatnich latach spore problemy ze zdrowiem. Przez pięć lat rozegrał łącznie 113 spotkań. Liczyć na to, że w tym roku będzie zdrowy, to myślenie mocno życzeniowe. Niemniej! Kiedy już grał w przeciągu tych ostatnich 5 lat, średnio notował 20,2 punktu, 3,5 zbiórki i 8,4 asysty. Wall najpewniej nie rozegra więcej, niż 45-50 meczów. Warto mieć jednak w pamięci, że kiedy już gra, wciąż jest naprawdę solidnym graczem. Koniec końców ostatni sezon przesiedział na ławce nie z powodu urazu, a z powodu… rozbieżności interesów z klubem. Kiedy grał dla Houston, wyglądał obiecująco. Zbyt obiecująco na tankujące Rakiety:
John Wall będzie – podejrzewam – solidnym wzmocnieniem, z którego trzeba będzie jednak mądrze korzystać. Podobnie jak z usług liderów. Trener Ty Lue będzie zmuszony do mocnego rotowania składem, do sadzania najlepszych graczy na ławkę w meczach back-to-back, do grania nimi w granicach 30 minut. My będziemy się na to irytować – chcemy sobie pooglądać najlepszą ligę świata, kiedy raz w tygodniu jest mecz o ludzkiej godzinie, a gwiazdy siedzą z ławki i oglądają z nami. Wszystko po to, by móc skorzystać z optymalnego składu w Playoffach. To oznaczać musi ubytek w liczbie zwycięstw w sezonie regularnym, prawda?
Tu może zaprocentować to, co udało się zbudować w zeszłym roku. Amir Coffey, chłopak trochę znikąd, w pewnym momencie sezonu wszedł na poziom, na którym regularnie rzucał ponad 20 punktów na mecz. Luke Kennard trafiał prawie 45% za trzy. Zubac to kapitalny obrońca, Marcus Morris zdobywał punkty, a Reggie Jackson solidnie tym kierował z pozycji rozgrywającego. To nie jest zespół, który będzie notorycznie przegrywał, kiedy liderzy będą odpoczywać. Jeszcze dwa lata temu, nawet rok temu, mogliśmy mieć co do tego duże wątpliwości. Podstawą wydawało się rotowanie minutami liderów tak, by zawsze jeden był na parkiecie. To, jak dobrze zaprezentował się ten skład w zeszłym sezonie, da trenerowi Lue sporo komfortu i świadomość, że można ich zostawić 'samym sobie’.