Edwards zdobędzie +20,5 pkt z Nową Zelandią?
Postaw za darmowe 20 PLN od LV BET!

1.85
Odbierz
Czy Team USA potrzebuje bohaterów? Anthony Edwards ma na to papiery!

Czy Team USA potrzebuje bohaterów? Anthony Edwards ma na to papiery!

Czy Team USA potrzebuje bohaterów? Anthony Edwards ma na to papiery!
Photo by Stephen Gosling/NBAE via Getty Images

Kadra USA to jest dla amerykańskich fanów koszykarskich specyficzne zjawisko. Będąc amerykańskim kibicem koszykówki masz u siebie na co dzień najlepszą ligę świata. Nie tylko najlepszą – zdecydowanie najlepszą, wyznaczającą standardy. Z perspektywy Amerykanina można nawet nie zauważyć, że są jakieś inne ligi. Nie bez powodu zwycięzca NBA określany jest w Stanach mianem 'World Champion’.

Takim okienkiem na świat dla amerykańskiego fana koszykówki są międzynarodowe turnieje, na których gra reprezentacja USA. Przede wszystkim Igrzyska Olimpijskie (te cieszą się za Oceanem ogromną renomą), ale po części także Mistrzostwa Świata.


Mistrzostwa Świata trwają i trwa nasza Liga Typerów – jeśli jeszcze się nie zalogowałeś, to serdecznie polecam! Prosta, darmowa zabawa z szansa na nagrody od LV BET:


W tym roku Team USA do Mistrzostw ma prawo podejść ambicjonalnie. Cztery lata temu w Chinach zajęli najgorsze w swojej historii 7. miejsce (warto przypomnieć, że 8. zajęła Polska) i teraz… Mają coś do udowodnienia? Pomyślałbym, że tak, ale to w sumie zupełnie nowa kadra, nowy skład osobowy z nowym trenerem.

Nowa, młoda kadra, w której brakuje gwiazd największego formatu. Zawsze jest jednak wykreuje się jakiś bohater. Na takowego – jeszcze przed startem turnieju – wyrasta Anthony Edwards. Na co dzień lider Minnesoty Timberwolves.

Mało brakowało, a USA nie wygrałoby wszystkich meczów spraingowych przed turniejem. W ostatnim meczu przygotowawczym – przeciwko Niemcom – przegrywali oni różnicą 16 punktów. Sprawy w swoje ręce wziął jednak właśnie Edwards. W sumie zdobył 34 punkty, a aż 10 w trakcie runku 18-0 w czwartej kwarcie, odrabiając straty. Wszystko zwieńczył solidną pieczątką nad Danielem Theisem:

„Kiedy złapałem piłkę, uznałem, że mogę spróbować to zapakować. Nie sądziłem, że to zapakuję, będąc szczerym, ale kiedy się oderwałem, byłem dość wysoko i pomyślałem: O, wsadzę to. […] Prawdopodobnie mój ulubiony wsad w karierze. Bo był bez kozła. Po prostu złapałem piłkę i wystrzeliłem… Theis też nie myślał pewnie, że to wsadzę. Nie winię go.”

– Anthony Edwards

W tej amerykańskiej ekipie solidnych, dobrze dopasowanych do siebie elementów (co jest pewną nowością), Edwards pełni rolę iskry – wolnego elektronu, pierwiastka szaleństwa. Gościa, które w poszczególnych posiadaniach weźmie grę na siebie i wykreuje coś samodzielnie.

Brzmi jak idealny gracz z ławki.

Okazuje się, że gra Edwardsem z ławki wchodziła (wchodzi?) w rachubę. Selekcjoner kadry USA, Steve Kerr, poradził się na początku obozu przygotowawczego swoich asystentów, jak powinna wyglądać pierwsza piątka. Według sugestii sztabu (w skład którego wchodzą takie trenerskie umysły jak Erik Spoelstra, czy Tyronn Lue), Anthony Edwards miałby grać z ławki. To miało się nie spodobać ambitnemu zawodnikowi:

„To znaczy, oczywiście, nie podobało mi się to. Jeśli tego wymaga [drużyna], to cóż, mógłbym to zrobić, ale nie, nigdy nie będzie mi się to podobało… Powiedział mi [trener Kerr – przyp. red.], że Dwyane Wade wchodził z ławki, kiedy w kadrze grał Kobe. Mówię mu: no dobra, ale w naszej kadrze nie gra Kobe. No ale dobra.”

– Anthony Edwards

Nie ma tu Kobe Bryanta. Nie ma LeBrona Jamesa, nie ma Michaela Jordana. To nie jest tego rodzaju Team USA. Te wszystkie historyczne ekipy miały swoich bohaterów. Klasyczny Dream team z 1992 roku, nie trzeba przypominać – był tam Michael Jordan, był cały zastęp gwiazd. Potem były olimpijskie ekipy Kobe Bryanta właśnie, w których jego liderowanie uznawać musiały takie osobowości jak wspomniany Wade, LeBron, czy Kevin Durant. Był narodowy bohater, najbardziej utytułowany gracz reprezentacji USA, Carmelo Anthony, który zawsze wchodził na niebotyczny poziom na arenie międzynarodowej. Zawsze był jakiś bohater.

Teraz o bohatera byłoby teoretycznie trudno. Cztery lata temu był chociaż duet gwiazdorów z Bostonu, Jaylen Brown i Jayson Tatum. W obecnym składzie jest co prawda trzech zeszłorocznych All-Starów, ale z drugiego szeregu: defensywna bestia Jaren Jackson Jr., poukładany rozgrywający w osobie Tyrese Haliburtona, no i on, Anthony Edwards.

YT/NBA

Idzie nowe pokolenie reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Nowe rozdanie. Nie ma wątpliwości – Steve Kerr powołał tak młodą kadrę nie przez przypadek. Niedawno objął stanowisko szkoleniowca po Greggu Popovichu i najpewniej tworzy sobie podwaliny pod reprezentację na kolejne lata. Tak, by nie była to na każdym turnieju nowa zbieranina osobistości, tylko sensowny skład o zbliżonym trzonie. Trzonie, którego najjaśniejszym elementem ma szansę zostać Edwards.