Cztery dogrywki w Portland, Rodney Hood bohaterem, Bucks wygrywają 2-1

Cztery dogrywki w Portland, Rodney Hood bohaterem, Bucks wygrywają 2-1

Co za noc – to był pierwszy od ponad 60 lat mecz z czterema dogrywkami w Playoffach. Ostatecznie jednak Rodney Hood trafił kilka rzutów, dając Blazers prowadzenie w serii. W drugim meczu Giannis i spółka pokonali Celtics na wyjeździe, również obejmując prowadzenie.


Bucks – Celtic – 123:116 (2-1)
Nuggets – Blazers – 127:140 (4OT) (1-2)


To dopiero drugi taki przypadek w historii, kiedy playoffowy mecz skończył się dopiero po czterech dogrywkach. Ostatni taki przypadek miał miejsce w… 1953 roku. Sytuacja jest więc wyjątkowa. Cały mecz – jak można się domyślić – należał do bardzo wyrównanych. prowadzenie żadnej z ekip przez te 68 minut gry nie przekroczyło 10 punktów przewagi. Prowadzenie – w samym tylko regulaminowym czasie gry – zmieniało się 15 razy. W końcówce czwartej kwarty, na około 30 sekund przed końcem, Lillard trafił floater dający prowadzenie 102:100. W następnej akcji po wznowieniu z boku, Jokic szybko zagrał do ścinającego Willa Bartona, który doprowadził do wyrównania. Blazers dostali jeszcze szansę na zwycięstwo, ale Aminu nie trafił trójki i musiało dojść do dogrywki.

W pierwszej dogrywce oba zespoły nie były zbyt skuteczne – ten stan rzeczy utrzymywał się już do końca. Wynik na 109:109 ustalił na 8 sekund przed syreną CJ McCollum, zdobywając swój 30 punkt. Nuggets zdążyli rozegrać jeszcze akcję, która zakończyła się niecelną trójką Jokicia.

W drugiej dogrywce remis widniał na zegarze już na minutę przed końcem, kiedy to Gary Harris trafił layup. Następnie zobaczyliśmy festiwal pudeł, zwłaszcza ze strony Blazers. McCollum spudłował floatera, po zbiórce Harklessa spudłował też trójkę, a Kanter nie trafił dobitki. Piłkę finalnie zebrał Jokic, który za chwilę spudłował trójkę. Piłkę zdołał zebrać jeszcze Jamal Murray, ale szybko ją stracił. Lillard zdążył oddać jeszcze trójkę równo z syreną, ale oczywiście nie wpadła ona do kosza.

Na tym etapie był to już festiwal zmęczenia. W trzeciej dogrywce wszystko wskazywało już na to, że Nuggets dostaną to zwycięstwo. Na 30 sekund przed końcem Paul Millsap trafił fadeaway na 129:125 i trudno było oczekiwać, że Blazers jeszcze to sobie wydrą. A jednak – po wznowieniu gry z boku Lillard szybko dostał się pod kosz, trafiając layyup. W następnej akcji Jamal Murray stracił piłkę, więc znów trafiła ona w ręce Lillarda:

 

Dobrze, że NBA zrezygnowała z koszulek z rękawkami, bo na tym etapie część z zawodników musiałaby już oddychać tymi właśnie rękawkami. Czwarta dogrywka okazała się jednak na szczęście ostatnią – wszystko to zasługa Rodney’a Hooda, który trafił trzy ostatnie rzuty z gry dla Blazers i stał się bohaterem. Wynik na dobre ustaliły trafione rzuty wolne Setha Curry’ego, ale to Hood de facto wywalczył to zwycięstwo po ponad godzinie katorgi:

Na przestrzeni całego meczu (a była to przestrzeń spora), Hood zdobył 19 punktów, trafiając 6/8 oddanych rzutów. Jak na ponad godzinny mecz całkiem skromnie. Punktowym liderem Blazers był jednak CJ McCollum, który spędził na parkiecie 60 minut i 1 sekundę, zdobywając w międzyczasie 41 punktów, 8 zbiórek, 4 asysty i 4 przechwyty, trafiając 16/39 rzutów z gry, w tym  4/11 zza łuku. Jak to bywa w meczach z wieloma dogrywkami, cyferki mocno napakowane. Co ciekawe, popełnił przy tym wszystkim tylko jedną stratę.

źródło:YouTube/House of Highlights

Kolejnym z liderów był oczywiście Damian Lillard, który również na parkiecie spędził prawie 60 minut. Zakończył jednak z całkiem zwyczajną linijką 28 punktów, 6 zbiórek i 8 asyst, przy skuteczności 10/24 z gry. Enes Kanter w 56 minut zdobył 18 punktów i 15 zbiórek, z czego aż 6 w ofensywie. Kolejne 15 oczek dołożył od siebie Mo Harkless.

Nuggets byli w tym meczu skuteczniejsi – zarówno w rzutach z gry (45% – 42%), jak i w rzutach z dystansu (35% – 28%). Nie przegrali też na deskach – obie drużyny zebrały ponad 60 piłek, obie też aż 24 w ofensywie. Tym, co sprawiło, że tak długo nie mogli tego meczu wygrać (i w końcu nie wygrali), były straty. Nuggets popełnili ich aż 20, co Blazers przekuli w 29 punktów. Niechlubne miano lidera, jeśli chodzi o straty, może nosić Nikola Jokic, który popełnił ich aż 8. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że przy meczu o tej intensywności nie trudno o popełnianie błędów. Jokic spędził na parkiecie aż 65 minut, zdobywając w międzyczasie 33 punkty, 18 zbiórek i 14 asyst. Trafił przy tym całkiem niezłe 13/25 z gry i 4/7 za trzy.

źródło:YouTube/NBA

Kolejne 34 punkty zdobył Jamal Murray, dokładając 9 zbiórek, 5 asyst i niestety 4 straty. Trafił 4/12 za trzy i skończył z najlepszym w drużynie wskaźnikiem plus/minus na poziomie +6. Z ławki 22 punkty dorzucił Will Barton,  a 17 punktów i 13 zbiórek dodał od siebie Paul Millsap. Było to jednak za mało i seria przechyliła się na korzyść Blazers. Jest to dla Nuggets o tyle problematyczne, że następny mecz też ma miejsce w Portland i to już w niedzielę. Jeden dzień wolnego po takim maratonie może nie wystarczyć, żeby w pełni się zregenerować i przygotować do meczu.


Seria przeniosła się do Bostonu, ale to Bucks wyszli na prowadzenie po meczu numer 3. Przesądziło o tym dopiero ostatnie kilkanaście minut – wcześniej to Celtics wydawali się zespołem lepszym. W drugiej kwarcie gospodarze wyszli nawet na prowadzenie różnicą ponad 10 punktów, jednak mecz szybko wrócił do wyrównanego stanu. W samej tylko trzeciej kwarcie prowadzenie zmieniało się aż 12 razy. Wszystko jednak skończyło się na 3 minuty przed końcem tej części gry, kiedy Bucks zaliczyli run 12-0, wychodząc na kilkunastu-punktowe  prowadzenie, którego do końca już nie oddali.

Bucks skutecznie dostawali się do strefy podkoszowej, skąd byli skuteczniejsi niż swoi rywale. Mecz wygrali przede wszystkim na poziomie skuteczności rzutów z gry (50% – 43%), oraz szybkości i organizacji gry. Mimo niewielkiej różnicy w ilości popełnionych strat (15 Bucks, 17 Celtics), to Bucks przekuli straty rywali w aż 28 punktów, podczas gry Celtics zdobyli z analogicznych sytuacji tylko 12.

źródło:YouTube/NBA

Liderem Milwaukee był oczywiście Giannis Antetokounmpo, który tym razem nie dał się zatrzymać w penetracjach. Zdobył 32 punkty, 13 zbiórek, 8 asyst i 3 bloki, trafiając aż 8/13 rzutów z gry i wymuszając 22 rzuty wolne. Trzeba też uczciwie zauważyć niedociągnięcia – z 22 wolnych trafił tylko 16, popełnił 5 strat i miał problemy z faulami. Koniec końców poradził sobie jednak ze zorientowaną w jego stronę defensywą Celtics.

Świetną serię gra George Hill, co udowodnił w tym meczu. Wchodząc z ławki na 29 minut, zdobył 21 punktów, 4 zbiórki i 3 asysty, trafiając 9/12 rzutów z gry i spisując się znacznie lepiej niż nieskuteczny dziś Eric Bledsoe (9 punktów, 4/15 z gry, 1/6 za trzy). Kolejne 20 punktów, 4 zbiórki, 5 asyst i 3 przechwyty zdobył Khris Middleton. Trener Budenholzer znów wyszedł ustawieniem z Mirotociem, który groził zza łuku i zdobył 13 punktów.

Liderem Celtics był oczywiście Kyrie Irving, który zdobył 29 punktów, 6 asyst i 3 przechwyty. Jego skuteczność na poziomie 8/22 z gry i 2/8 za trzy pozostawiała jednak trochę do życzenia. 20 punktów i 11 zbiórek zdobył Jayson Tatum i można by powiedzieć, że w końcu zagrał dobry mecz, gdyby nie jego 0/5 za trzy i plus/minus na poziomie -15, wynikający z gry w defensywie. Dobry mecz rozegrał za to Al Horford, kończąc z dorobkiem 17 punktów, 8 zbiórek i 5 asyst. Kolejne 18 punktów zdobył Jaylen Brown, który może się pochwalić pięknym wsadem nad Gianisem.

Efektywne 16 dorzucił też Marcus Morris, a z ławki 10 oczek dostarczył Gordon Hayward. Zawodnicy Celtics punktowali więc dosyć równomiernie, ale przegrali, jeśli chodzi o szerokość rotacji. Ławka Bostonu zdobyła 16 punktów, podczas gdy ławka Bucks dostarczyła aż 42 oczek.