Co się dzieje z Lauri Markkanenem?
Lauri Markkanen, nadzieja Bulls na lepszą przyszłość, jak do tej pory mocno zawodzi w tym sezonie. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?
Bulls są w tym sezonie słabi – przegrali ostatnio zarówno z G-League’owym składem Warriors, jak i z okropnie niepoukładanymi Knicks. Z bilansem 6-14 okupują obecnie 12. miejsce konferencji wschodniej, do pierwszej ósemki tracąc zaledwie dwa mecze. To nie oznacza jednak, że Bulls w obecnej formie walczyć mogą o Playoffy – ta bliskość pierwszej ósemki wynika raczej ze słabości reszty stawki, niż z jakości Byków. Tej jakości bowiem bardzo, bardzo brakuje. Oprócz zdobywającego hurtem punkty Zacha LaVine’a, trudno znaleźć w ekipie z Chicago jakieś pozytywy. A przecież przed sezonem zakładaliśmy, że trochę może ich być.
Jednym z nich miał być Lauri Markkanen. To właśnie 22-letni Fin traktowany był jako potencjalny lider tego zespołu i fundament pod przyszłe sukcesy. Jak do tej pory jednak jest w tym sezonie absolutnie niewidoczny. Z poziomu 18,7 punktu i 9 zbiórek w poprzednim sezonie, spadł do 13,3 punktu i 7 zbiórek. Lauri trafia zaledwie 35% rzutów z gry i 28% rzutów z dystansu. Gdyby nie pierwszy mecz sezonu na 35 punktów i 17 zbiórek przeciwko Hornets, te liczby mogłyby wyglądać jeszcze gorzej. Od tamtego czasu tylko raz przekroczył granicę 20 punktów w meczu. Co się dzieje?
Sam zainteresowany mówi o niemocy strzeleckiej. Po jednym z ostatnich meczów powiedział wprost, że to jest strzelecka niemoc, którą musi po prostu przełamać:
„Tak to jest ze strzelcami – wszyscy gracze przechodzą czasem przez dołki strzeleckie. Każdy zawodnik też jest w stanie się w pewnym momencie przełamać. Jeśli pozostanę pewny siebie, będę wierzył, że każdy kolejny rzut może wpaść do kosza, to wiem, że sytuacja się w końcu odmieni.”
Taka prosta odpowiedź może być najbardziej sensowna – Lauri Markkanen rzeczywiście nie trafia rzutów z czystych pozycji. Czyste pozycje jednak ma, a więc można założyć, że wystarczy zacząć trafiać rzuty. Cóż, w teorii rozwiąże to problem. Wydaje się jednak, że kłopot leży jeszcze trochę głębiej – trener Jim Boylen wydaje się nie do końca wykorzystywać potencjał, jaki drzemie w fińskim podkoszowym.
Spójrzmy na highlighty z ostatniego meczu Bulls z Blazers. Markkanen zdobył w nim skromne 10 punktów i 1 zbiórkę:
źródło:YouTube/ Smart Highlights
Widzimy tutaj osiem posiadań Markkanena w ofensywie. Tylko w dwóch z tych sytuacji, Lauri nie dostaje podania na pozycję strzelecką – jedną z tych akcji jest rozpoczęty przez niego kontratak, a drugą zasłona z koszyczkiem którą stawia. W pozostałych sytuacjach czeka on za linią za trzy, gdzie dostaje piłkę i najczęściej po prostu oddaje rzut. Oczywiście, co do zasady to dobrze, jeśli jeden z podkoszowych rozciąga grę. Nie można jednak sprowadzać takiego zawodnika jak Lauri Markkanen do roli zadaniowca rzucającego z dystansu. On potrzebuje więcej gry, więcej rzutów dla siebie, akcji skonstruowanych pod niego. To nie jest Ryan Anderson – on miał być gwiazdą tego zespołu.
Tym czasem Jim Boylen korzysta z Lauri Markkanena tak, jak gdyby ten był rzucającym obrońcą i to nie żadnym czołowym, a jedynie zadaniowcem. To ogromne marnowanie potencjału, który Lauri ma dzięki swojemu połączeniu warunków fizycznych i technicznego obycia. Dla porównania zobaczmy jak Dallas wykorzystują w ataku swoją wersję Lauriego Markkanena, czyli Kristapsa Porzingisa – pierwowzór Fina. Kristaps to zawodnik jak na ten moment będący o poziom wyżej, ale chodzi tu głównie o podobne predyspozycje i podobne talenty obu panów, które wykorzystywane są zupełnie inaczej:
https://www.youtube.com/watch?v=r_y03PDg7Ac
źródło:YouTube/FreeDawkins
Widzimy tutaj 10 posiadań ofensywnych Porzingisa. Na pierwszy rzut oka widać jednak, jak różne są to posiadania. Tylko dwa razy Łotysz dostaje piłkę na obwodzie w pozycji do rzutu. Pozostałe akcje to rolowanie pod obręcz, dobitki, gra bliżej kosza, oparta na atletycznym potencjale. Tego Lauri też ma sporo, ale zupełnie nie dostaje szansy na jego zaprezentowanie.