Chyba trzeba pogadać o New Orleans Pelicans
W pierwszej rundzie tegorocznych Playoffów niestety niewiele jest serii, które wyglądają na wyrównane. Tylko trzy starcia trwają obecnie w wyniku remisowym i zapowiadają się na jakkolwiek wyrównane. Będący w kryzysie Utah Jazz remisują 2-2 z Dallas Mavericks, dla których dopiero co wrócił Luka Doncic. Drugą serią remisową jest walka Grizzlies z niewygodnymi dla nich Wolves, a trzecią starcie zdecydowanie najlepszych w tym sezonie Phoenix Suns z New Orleans Pelicans, którym ledwo co udało się przemknąć przez turniej Play-In. Czy kontuzja Devina Bookera w pełni wyjaśnia tak zacięty bój? Chyba nie do końca. Pelicans najzwyczajniej w świecie grają dobrze.
Przyznaję – w tym sezonie mało pisałem o New Orleans Pelicans. Najczęściej w kontekście wielkiej dramy z udziałem Ziona Williamsona i przy okazji rozważań, czy zagra w tym sezonie, czy nie zagra – czy będzie chciał odejść, czy nie będzie chciał. No, raz napisałem o Herbie Jonesie, kiedy wspominałem niedocenionych zawodników:
Pelicans jednak – nie tylko Herb Jones – są trochę niedocenieni. Z jednej strony właśnie dlatego, że nie pojawiła się na parkiecie ich największa gwiazda. Z drugiej zaś dlatego, że na wysoki poziom wskoczyli dopiero w końcowej fazie sezonu, co nie pozwoliło im już powalczyć o żadne wysokie miejsca. Gdyby jednak cały sezon grali tak, jak po trade deadline, byliby zespołem z czołówki. Do Trade Deadline mieli oni 25. atak i 19. obronę, porównując z resztą stawki. Po trade deadline natomiast ich ofensywa wskoczyła na 9., a defensywa na 13. miejsce. Dziś już mało kto pamięta, że Pelikany zaczęły ten sezon od bilansu 1-12 i poważnych rozmów na temat nie tylko zwolnienia trenera Williego Greena, ale i rozpoczęcia tankowania.
New Orleans Pelicans to największy pozytywny zwrot całego tego sezonu – największa historia brzydkiego kaczątka, przykryta małym rynkiem i brakiem głośnych nazwisk.
Nie bez powodu Trade Deadline jest dla całej tej historii punktem zwrotnym. Skład Pelikanów znacznie się wtedy zmienił. Zarząd ekipy z Nowego Orleanu postanowił wykorzystać przebudowę w Portland, pozyskując CJ McColluma, Larry’ego Nance’a i Tony’ego Snella w zamian za Josha Harta, Nickeila Alexander-Walkera, Tomasa Satoransky’ego i pick w drafcie. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. CJ McCollum, potrafiący wykreować sobie samemu rzut, zdolny do zdobywania średnio ponad 20 oczek na mecz, był potrzebny tej ekipie, żeby dźwignąć się z poziomu 25. ofensywy do ligowego top 10. McCollum po przejściu do Pelicans notuje najlepsze w karierze 24,3 punktu na mecz, pomimo tego, że oddaje aż o 1,1 trójki na mecz mniej. Z nim na boisku NOP są od rywali lepsi aż o 5,4 punktu na 100 posiadań. Zarówno Hart, Alexander-Walker jak i Satoransky mieli ujemne wskaźniki plus/minus. CJ odciążył Ingrama – zmusił obrońców rywali do większego wysiłku, dał trenerowi Greenowi możliwość rotowania swoimi najlepszymi strzelcami. Game-changer:
Sprowadzenie sukcesu Pelicans tylko i wyłącznie do pojawienia się McColluma byłoby jednak daleko idącym uproszczeniem. Ten sezon obrócił także fakt, że David Griffin dalej ma oko do młodych zawodników.
W ostatnim drafcie Pelicans przehandlowali prawie wszystkie swoje picki. Prawie – oddając 10. pick dostali wybranego z 17. pickiem Trey’a Murphy’ego, a zachowali sobie wybranego z 35. wyborem Herba Jonesa. Później dodali też pominiętego w drafcie 24-letniego Jose Alvarado. Nie było tego widać od początku sezonu, ale Pelicans są jednymi z największych wygranych tego naboru.
Debutanci rzadko odpalają od razu – zwłaszcza ci, którzy nie są predystynowani do roli największych gwiazd. Alvarado i Murphy z ławki po All-Star Game dostali większe minuty, bo po prostu zdążyli się rozwinąć przez te pół sezonu. Herb Jones był tam przez cały czas, trochę korzystając na starcie na nieobecności Ziona Williamsona. Pelicans z Herbem Jonsem – który rozegrał dla tego zespołu najwięcej minut ze wszystkich zawodników (!) są od rywali lepsi o 6,3 punktu na 100 posiadań. Z Jose Alvarado, wrzucanym na parkiet w roli defensywnego zadaniowca, są lepsi o aż 11,3 punktu na 100 posiadań. Mówimy o debiutantach, którzy mają wpływ na wygrywanie.
(kurs z 25.04.2022)
Być może nie widzieliście tego, jaki zastrzyk defensywnej energii dostarczył ten duet minionej nocy przeciwko Suns. Profesor Chris Paul trafił w całym meczu tylko 2/8 rzutów z gry, pilnowany przez Jose Alvarado na całym parkiecie:
To, co robił z kolei Herb Jones w drugiej połowie, broniąc zawodników na piłce, wyskakując do bloku na obwodzie, to jest absolutnie najwyższa liga, jeśli chodzi o grę defensywną. Nie powinno to być zaskoczeniem dla nikogo, kto choć kilka razy widział Jonesa w akcji w tym sezonie. W swoich kilku pierwszych miesiącach gry potrafił stawać naprzeciw Durantów, Donciciów i George’ów tej ligi. To jest gość, który zasługuje na to, by zostać pierwszym od czasu Tima Duncana debiutantem z miejscem w All-Defensive Team:
Pelicans to nagle zespół, który stać na walkę przeciwko mocniejszym ekipom. Są dwie pierwsze opcje w postaci Ingrama i McColluma, są defensywni specjaliści jak Alvarado i Jones, są Valanciunas i Hayes dbający o deskę, strzelby z ławki pokroju Devonte’ Grahama, czy wszechstronne scyzoryki jak Larry Nance Jr. Może nie ma tu gwiazd pierwszej wody, a zadaniowcy nie są ligową czołówką, ale trener (trener-debiutant!) Willie Green ma kim grać. Pokonanie Phoenix Suns – nawet bez Devina Bookera – będzie niezwykle trudne. Przy wyniku 2-2 nie jest jednak całkowicie niemożliwe. Nawet jeśli jednak spowodują sensację, to nie zajdą dalej niż 2. runda. To jeszcze nie jest ekipa walcząca o coś więcej. Jeszcze – bo jeśli debiutanci są tak mocni w pierwszym sezonie; Ingram, McCollum i Valanciunas mają kontrakty do 2024 roku, a Zion Williamson wróci, albo przynajmniej zostanie wymieniony za coś wartościowego, to prędzej czy później wyrośnie z tego bardzo mocna ekipa. O ile zarząd czegoś nie spieprzy. Trzymamy kciuki, żeby nie spieprzył, bo Nowy Orlean w końcu może mieć fajny zespół.
(kurs z 25.04.2022)