Channing Frye: Rolą Jordana było tylko zdobywanie punktów
Channing Frye nie boi się wyrazić swojej kontrowersyjnej opinii – wedłu gniego Michael Jordan nigdy nie był najlepszym koszykarzem na świecie.
Nie ma co się oszukiwać – w świecie NBA niewiele się dzieje. Europejski sport małymi kroczkami wraca do życia, natomiast na sport za oceanem przyjdzie nam pewnie jeszcze chwilę poczekać. Tak naprawdę kibiców koszykówki ratuje obecnie jedynie serial 'The Last Dance”, który z resztą jutro dobiegnie końca wraz z emisją dziesiątego odcinka. Dyskusja o legendarnych Chicago Bulls lat 90′ i karierze Michaela Jordana jest tym, co zaprząta nasze myśli od kilku tygodni. I dobrze, przynajmniej jest do czego uciec głową od trochę przytłaczającej obecnie codzienności.
Dyskusja ta – tak jak we wszystkich sportowych mediach – znalazła swoje miejsce także w podcaście Talkin’ Blazers z udziałem Channinga Frye’a – byłego koszykarza NBA, obecnie także współprowadzącego podcastu Road Trippin’ w ramach portalu Uniterrupted. Trudno o gorętszy temat do dyskusji na łamach podcastu, a opinia Frye’a do tych goretszych należy. Przyznał on, że Jordan nie jest najlepszym koszykarzem w historii w jego opinii:
„Nie będę kłamał – nigdy nie byłem fanem Jordana. Pochodzę z Phoenix – zawsze uwielbiałem Barkley’a, uwielbiałem Kevina Johnsona, uwielbiałem 'Thunder Dana’ Majerle. Tak więc – choć szokuje to wszystkich – nigdy nie miałem Michaela Jordana jako najlepszego w historii. W rankingu wszechczasów mam LeBrona wyżej niż Jordana.”
Cóż – w 2020 roku opinia wedle której to LeBron jest lepszy niż Jordan, nie jest już sama w sobie tak kontrowersyjna – choć wciąż bywa mocno polaryzująca. Na dobrą sprawę ciekawie robi się dopiero wtedy, kiedy Frye rozwija swoją opinię:
„Właściwie miał jedno zadanie – zdobywać punkty. I robił to w naprawdę niesamowity, niesamowity sposób. Nie sądzę jednak, że jego sposób na wygrywanie wtedy, miałby przełożenie na wygrywanie dzisiaj. Ludzie nie chcieliby z nim grać.”
Nawet jeśli nie uważa się Jordana za najlepszego zawodnika w historii – co jest opinią, na którą można sobie pozwolić – to sprowadzanie go do zdobywcy punktów jest… niezbyt zasadne. Bo owszem, główną umiejętnością MJ’a było zdobywanie punktów z wykreowanych sobie samemu pozycji, jednak nie należy zapominać, że MJ był też naprawdę dobrym obrońcą. W czasach pierwszego three-peatu kręcił się w okolicach 3 przechwytów na mecz, co nawet wtedy było świetnym wynikiem.
Przechodząc jednak do tezy, jakoby gra Jordana mogła się nie przekładać na wygrywanie w dzisiejszej koszykówce… Jest to możliwe. Większość dyskusji w internecie, których tematem jest to, który wielki koszykarz był większy, zasadza się na fikcyjnym przenoszeniu danego grajka w inne czasy i dywagowanie, czy by się dostosował, czy może przepadłby. Piękne to dyskusje, choć oczywiście bardzo teoretyczne. „The Last Dance” sprawia, że jest ich w sieci najwięcej od czasów Finałów 2016 – momentu, kiedy to LBJ wszedł w jednogłośnej świadomości kibiców do top 2 wszechczasów (są oczywiście wyjątki, które zaciekle będą stawiały wyżej Karla Malone, bo bił ludzi łokciem).
W poniedziałek zobaczymy dwa ostatnie odcinki serialu o ostatnim mistrzowskim sezonie Bulls Michaelu Jordanie, podyskutujemy jeszcze tydzień i trzeba będzie znaleźć nowy koszykarski temat do rozmyślań. Liga nie zdąży do tej pory wrócić, więc pewnie czeka nas okres względnej nudy. Nacieszmy się więc tym momentem, w którym mamy się jeszcze o co pokłócić.