Anwil mocno zawiódł – Selcuk Ernak nie zrealizował planu

Anwil mocno zawiódł – Selcuk Ernak nie zrealizował planu

Anwil mocno zawiódł – Selcuk Ernak nie zrealizował planu
Ł. Pszczółkowski i S. Ernak / foto: Wojciech Figurski

Selcuk Ernak miał dać Anwilowi Włocławek kolejne mistrzostwo. Zespół – pod jego wodzą – wygrał rundę zasadniczą, ale w play-off zawiódł na całej linii, przegrywając w półfinale z Legią Warszawa 0:3. Sukcesów nie było także w Pucharze Polski i w FIBA Europe Cup.

Turecki szkoleniowiec Selcuk Ernak, który latem zastąpił na tym stanowisku Przemysława Frasunkiewicza, został wybrany przez Bronisława Wawrzyńczuka, konsultanta ds. sportowych. Prezes Łukasz Pszczółkowski podpisał się pod tym wyborem, a na spotkaniu z dziennikarzami argumentował to tym, że Ernak ma duże doświadczenie i wie, jak budować drużyny na wysokim poziomie.

Z perspektywy czasu można ten drugi argument poddać pod mocną dyskusję. Fakt: Ernak był w mocnych tureckich klubach, ale tam szukał zawodników za dużo większe pieniądze niż ma to miejsce w polskich realiach, nie do końca orientując się na rynku graczy z poziomu 7/15 tys. dolarów. Zresztą Ernak sam o tym mówił w rozmowie z naszym serwisem, przyznając, że wcześniej dobierał zawodników z innej półki finansowej. Turek – przy budowie zespołu – czerpał z wiedzy Wawrzyńczuka, który przedstawiał mu kolejne oferty koszykarzy na konkretne pozycje.

Wawrzyńczuk w rozmowie z Grzegorzem Szybienieckim na kanale “Basket w Liczbach” przekonywał z kolei, że konstrukcja składu Anwilu na sezon 2024/2025 pozwala mieć odpowiedź na każdy rodzaj gry ze strony rywali – atletyzm, fizyczność, doświadczenie i jakość sportowa.

Czy tak było? Play-offy dały konkretną odpowiedź “nie”. Anwil w serii z Legią był w wielu fragmentach bezradny, nie mając odpowiedzi np. na twardo grającego pod koszami Mate Vucicia, a Kameron McGusty czy Andrzej Pluta z łatwością mijali swoich rywali. Gracze Anwilu nie stanęli na wysokości zadania. Zostali wypunktowani przez Legię. Zmysłem taktycznym wykazał się też Heiko Rannuli, który w tej serii przechytrzył Selcuka Ernaka. Włocławianie nie umieli odpowiedzieć m.in. na zamiany krycia stosowane przez rywali.

Legia w tej serii była zespołem lepszym. Zasłużyli na awans do finału. Zagraliśmy poniżej oczekiwań. Do tej pory byliśmy postrzegani jako zespół defensywny, który radzi sobie w wielu różnych wariantach. W serii z Legią tego nie było – mówił Ernak po poniedziałkowym meczu.

Oczywiście brak Kamila Łączyńskiego w serii z Legią był ogromną stratą, ale należy pamiętać, że Polak w założeniu – podczas budowania składu – miał być tylko zmiennikiem pierwszego rozgrywającego. Sęk w tym, że Anwilowi tak naprawdę przez cały sezon nie udało się takiego gracza wykreować. Na pewno nie był nim Luke Nelson, Brytyjczyk, o którym więcej mówiło się w kontekście problemów ze zdrowiem niż przydatności do zespołu. Warto przy okazji dodać, że latem oferta Nelsona została odrzucona przez Trefla Sopot. Trener Żan Tabak uznał, że Luke Nelson jest graczem z dużą historią urazów, na dodatek pod względem fizycznym nie jest w stanie rywalizować na poziomie EuroCup. W Anwilu mieli inne zdanie. Turek Ernak miał do niego ogromne zaufanie, ani razu nie myśląc o tym, by przedwcześnie zakończyć współpracę.

Pozostawienie Nelsona w składzie nie było błędem – przyznał wprost.

Wiara w Nelsona okazała się jednak dużym błędem, bo Brytyjczyk – w skali całego sezonu – nie dowiózł. Pokazał jedynie twarz zawodnika, który cały czas borykał się z problemami zdrowotnymi. Nawet gdy wydawało się, że łapał optymalną formę, to pojawiał się kolejny uraz. Na pewno nie był graczem, który na parkietach PLK zrobił wielką różnicę.

Oczywiście Nelson nie jest głównym winowajcą tego, że Anwil nie zdobył złota. Są inne wątki w tej dyskusji.

Chociażby PJ Pipes, który był ściągany awaryjnie, by pomóc na rozegraniu przy problemach Brytyjczyka. Ten transfer okazał się straszliwym pudłem. Amerykanin w wielu fragmentach pokazał, że nie jest (jeszcze?) graczem na poziom drużyny mistrzowskiej. Nie radził sobie z organizacją gry, miał też problemy ze skutecznością.

Najlepszym tego dowodem jest fakt, że w ostatnim meczu nie znalazł się nawet w składzie, mimo braku Łączyńskiego. Trener zagrał va-banque i postawił na duet Nelson-Michalak w kontekście grania z piłką w rękach.

I tutaj też jest pewna niespójność, bo trener Ernak w rozmowie z nami mówił, że chciał mieć trzech ball-handlerów w zespole. Tymczasem w najważniejszym meczu jednego z nich sam skreślił, bo nie miał do niego 100-procentowego zaufania. To pokazuje błędy w konstruowaniu tego zespołu, który miał gwarantować walkę o mistrzostwo Polski.

Nie jest też tajemnicą, że na ten sezon przeznaczono dużo większe środki na budowę składu (w kuluarach mówi się o kwocie 2 mln zł) niż miało to miejsce w poprzednich rozgrywkach. To ogromna różnica. Sęk w tym, że patrząc na niektóre decyzje kadrowe – przed rozpoczęciem sezonu – wcale nie było widać tych większych pieniędzy. Nie było efektu “wow”, którego się spodziewano. W najważniejszym meczu nie było też widać zespołu. Raczej zlepek indywidualności, który próbuje talentem pokonać Legię. Play-offs to nie tylko talent (jest ważny), ale przede wszystkim dopasowanie, adaptacja do gry rywala i chłodna kalkulacja. Tego w grze Anwilu nie było.

We Włocławku nikogo już nie zadowala wygrana runda zasadnicza. To miasto, ci kibice chcą czegoś więcej – mistrzostwa Polski, którego Selcuk Ernak nie dał. Sukcesów nie było także w Pucharze Polski (półfinał) i w FIBA Europe Cup (odpadnięcie w drugiej rundzie). Przed zespołem walka o brąz, a w kuluarach już huczy o zmianach w klubie.

Czy Selcuk Ernak powinien dalej prowadzić zespół Anwilu Włocławek?
268 użytkowników już oddało swój głos Ankieta
  • Tak
  • Nie
  • Tak
    126 głosów
  • Nie
    142 głosów
Wczytywanie…