wszystkie mecze Magic, Rockets…  🎩🚀
oraz innych ekip obejrzysz za darmo!

superbet logo
wchodzę!
Analiza NBA: Fenomen Rockets i Magic, czyli historia o dojrzewaniu w realiach NBA

Analiza NBA: Fenomen Rockets i Magic, czyli historia o dojrzewaniu w realiach NBA

Analiza NBA: Fenomen Rockets i Magic, czyli historia o dojrzewaniu w realiach NBA
(Photo by Gary Bassing/NBAE via Getty Images)

NBA jest taka ligą, która z sezonu na sezon zmienia się naprawdę mocno. Są to rozgrywki dużo bardziej hermetyczne niż na przykład każda z europejskich lig piłkarskich; rotacja zawodników jest niewielka, wciąż obracamy się w sosie tych samych nazwisk. Paradoksalnie jednak dochodzi do ciągłych zmian. Drużynę zmieni taki Damian Lillard, Cletics pozyskają dwóch mocnych graczy jak Porzingis i Holiday i już tabela kształtuje się inaczej. Karę zawieszenia dostanie Ja Morant, do Clippers przyjdzie James Harden i już dno ligowej tabeli przyozdabiają nowe klubowe herby.

Czasem jednak to nie tylko zmiany personalne sprawiają, że drużyny z sezonu na sezon znacząco zmieniają swoją pozycję w ligowym krajobrazie. Czasem wystarczy rok nauki, rozwoju i ciężkiej pracy (wsparty może rzeczywiście nowymi nazwiskami, ale jednak).

Spójrzmy na dwa składy. Tak wyglądały ich bilanse i pozycje w tabeli konferencji rok temu:

Houston Rockets 22-60 (14.)
Orlando Magic 34-48 (13.)

Tak wyglądają ich bilanse i pozycje w tabeli obecnie:

Houston Rockets 8-6 (8.)
Orlando Magic 12-5 (2.)

To jest właśnie, moi drodzy, to, co nazywamy wejściem na wyższy poziom. Drużyny, które przez ostatnich kilka sezonów tankowały, łapały wysokie picki, zaczynają zgromadzony talent rozwijać w tempie imponującym.

Weźmy na tapet Houston Rockets, bo to, co pokazują ich statystyki, zdumiewa bardziej, niż ich bilans zwycięstw. Garść faktów:

W zeszłym sezonie Houston Rockets tracili 118,6 punktu na 100 posiadań, stanowiąc 29. obronę w ligowej stawce. W tym sezonie tracą aż 11,1 trójki ze szczytu boiska na mecz, pozwalając rywalom na trafianie aż 37,3% tych prób. Nikt w lidze nie traci nawet 10 trójek ze szczytu. Rockets są drugą najczęściej faulującą drużyną ligi, popełniając 22,1 przewinienia na mecz.

Houston Rockets są jednocześnie najlepszą statystycznie defensywą NBA.

To nie żart. Rockets tracą 106,8 punktu na mecz, najmniej w lidze. Jest to szokujące, biorąc pod uwagę, że rok temu byli na ligowym dnie pod tym względem. Tym dziwniejsze, że tracą tyle trójek ze szczytu, tak dużo faulują, oraz pozwalają rywalom na trafianie aż 69,9% prób spod samej obręczy. To czwarty najgorszy wynik w lidze.

Skąd więc tak dobra defensywa Rakiet? Czy da się to wszystko wytłumaczyć pozyskaniem Dillona Brooksa? Domyślacie się pewnie, że nie.

„Dodaliśmy weteranów. Mamy nową filozofię, nowy styl prowadzenia zespołu. Teraz chcemy, żeby chłopaki to kupili. […] Młodość to nie wymówka – jeśli popełniasz błąd, nie zamierzam zamiatać tego pod dywan, bo jesteś młody i możesz powtarzać błędy w kółko. Zrozumieli to od pierwszego dnia.”

„Dodaliśmy takich gości jak Fred [VanVleet] i Dillon [Brooks], którzy są twardzi, zadziorni, bystrzy, mają wysokie boiskowe IQ w obronie, mają na koncie sukcesy. […] Dla takich gości jak Jalen [Green], czy graczy, którzy nie są znani jako dobrzy obrońcy, to naprawdę zmieniło ich nastawienie. Widzą, że mają wszystkie fizyczne atrybuty [do dobrej obrony].”

– trener Ime Udoka

Rockets tracą wiele trójek ze szczytu, bo są bardzo przywiązani do tego, by agresywnie atakować na piłce i zmieniać krycie. Często tymi, którzy przejmują krycie na piłce, są Alperen Sengun, czy Jabari Smith Jr.. To goście młodzi, dłudzy, ale nie są dobrymi obrońcami na piłce. Często nie ustoją przy koźle. Próbują jednak, wychodzą, kontestują, budują nawyki, ograniczają rywalom pole gry.

Wspomniani Sengun ze Smithem dali się tu ograć Curry’emu, ale wypełnili agresywne założenia defensywne, przejmując krycie po zasłonie:

Chłopaki mają kolejno 21 i 20 lat. Nie są jeszcze dobrymi obrońcami, ale grając w taki sposób nauczą się tego. Z czasem staną się obrońcami przynajmniej niezłymi – tak, jak stał się nim na przykład Nikola Jokic, kiedy trener Malone znalazł optymalne sposoby na krycie zasłon.

To, co widać w Houston, to niesamowity wzrost zaangażowania młodych graczy, którzy nagle wiedzą co mają robić przy trenerze Udoce. Nie zawsze robią to dobrze, ale próbują to robić i łapią szlify. Jeszcze rok temu trudno byłoby podejrzewać, że zadziornym obrońcą będzie Jalen Green. Tymczasem przechodzi on przez zasłony, kontestuje rzuty, utrzymuje skupienie:

Nauczenie tych niesamowicie utalentowanych ofensywnie młodzików zaangażowania w obronie to droga do sukcesu. Koniec końców jednak gra idzie o to, by nie byli oni obrońcami minusowymi – nie o to, żeby stali się defensywnymi specjalistami. Kiedy zejdziemy bowiem pod powierzchnię bardziej zaawansowanych statystyk, okaże się, że Rockets mają kilku plusowych graczy. Kilku graczy, z którymi line-upy są w przeliczeniu na 100 posiadań zdecydowanie lepsze. Są to oczywiście Alperen Sengun, duet weteranów VanVleet-Brooks, oraz… Jae’Sean Tate i Tari Eason.

Panowie Tate i Eason to duet skrzydłowych, grający średnio po 19 i 17 minut co mecz. Kiedy Jae’Sean Tate wchodzi na parkiet, rywale tracą o 6,7 punktów na 100 posiadań mniej. Próbka Tari Easona jest mniejsza, bo początek sezonu opuścił z powodu urazu, ale na przestrzeni ostatnich 7 meczów notuje NetRating na poziomie +15.

O co chodzi?

Chodzi oczywiście o to, że to defensywni specjaliści, którzy biorą na siebie krycie najlepszych graczy rywala i odciążają liderów. Częsta gra przeciwko rezerwowym ustawieniom oczywiście też podkręca trochę ich liczby. Zobacz, jak Jae’Sean Tate agresywnie przejmuje tu krycie na piłce, wymusza podanie do rogu, skąd Jeff Green odprowadza piłkę pod kosz, gdzie asekuruje już Tari Eason:

Albo tutaj: Jedną rzeczą jest agresywna obrona na piłce Freda VanVleeta po zmianie krycia, ale druga historia toczy się w lewym rogu, gdzie Tari Eason przytomnie zmienia krycie, żeby wyjść wysoko z pomocą:

Spośród trzech najbardziej plusowych piątek Rockets, dwie to takie, gdzie grają Tate z Easonem. Jedna z Sengunem, a druga bez centra, ze wspomnianymi Tatem, Easonem i Jeffem Greenem jako trójką skrzydłowych zmieniających krycie na wszystkim co się da. Razem z Aaronem Holiday’em i Jalenem Greenem (ktoś musi grać na piłce) przez 20 wspólnych minut są +52.

„To liga papugowania. Wiele drużyn, kiedy kończysz mecz niskim ustawieniem, też wychodzą w obronie niskim ustawieniem. Trzeba szukać jak najwięcej zmian krycia. Oczywiście, to luksus, kiedy możesz mieć na boisku pięciu takich graczy, którzy mogą ukarać rywala w ataku, jednocześnie zmieniać krycie w obronie. Zwłaszcza, kiedy schodzi się do niskich ustawień. Staramy się, żeby rywale walczyli z nami 1 na 1, wyciągamy ich z oryginalnego schematu gry.”

– trener Ime Udoka

Trener Ime Udoka udowadnia, że awans do Finałów w pierwszym sezonie trenerskiej przygody z Celtics to nie był przypadek. Ime Udoka zmienił bandę chłopaków biegających rok temu bez składu w najlepszą obronę NBA. Dostał do tego dobrych weteranów, jasne. Ale czy ktoś spodziewał się, że to możliwy jest taki progres?


Houston Rockets to dziś najlepsza defensywa NBA. Na drugim miejscu zostawili Minnesotę Timberwolves, których najlepsza obrona na starcie sezonu też była sporą niespodzianką. Podium nie przestaje jednak zaskakiwać – TOP3 defensyw NBA na tym etapie sezonu uzupełniają Orlando Magic.

To zaskakujące, bo defensywna skuteczność to coś, co od lat kojarzymy z koszykarzami doświadczonymi, a nie ze składami opartymi na młodych. Zwłaszcza, że liderzy tych ekip nie kojarzą się z solidnością w obronie – czy to wymieniani wcześniej Jalen Green, Alperen Sengun, czy w przypadku Magic Paolo Banchero, albo Franz Wagner.

Orlando Magic, podobnie jak Rockets, pozwalają rywalom na wiele pod obręczą. Przeciwnicy trafiają stąd aż 70,6% wszystkich prób. Sęk w tym, że jak w przypadku Rockets, nie ma tych prób wiele.

Najwięcej trójek ze szczytu w składzie Magic wpuszczają Paolo Banchero i Franz Wagner, a więc duet skrzydłowych – nominalnie silnych skrzydłowych. Podobnie jak w przypadku Houston, wynika to z filozofii defensywnej, która wymusza na zawodnikach Magic jak najczęstszą zmianę krycia, a co za tym idzie dalsza rotację z pomocą. Tutaj dobry przykład z meczu z Celtics, w którym rywale bardzo próbowali wykorzystać fakt, że w zasłonach na szczycie to Goga Bitadze przejmował krycie na piłce – Jaylen Brown mija Gogę, ale napotyka agresywnie dochodzącego z pomocy Banchero:

Tak agresywna pomoc mogła poskutkować oddaniem piłki na obwód, na wolną pozycję. Nie stało się to jednak. Filozofia ta zakłada, że wolimy, żeby rywal mógł podaniem w tempo stworzyć pozycję na trójce, niż łatwo skończyć spod kosza. Fundamenty.

Albo tu: Paolo Banchero agresywnie pomaga koledze w obronie w post-up, odpuszczając pozycję na szczycie. Wychodzi ze słusznego założenia, że ograny przy koszu Jalen Suggs spowoduje pewną stratę dwóch punktów, a do Ala Horforda z piłką na obwodzie – zwłaszcza blisko osi środkowej – ktoś zdąży doskoczyć z asekuracją:

Franz Wagner i Paolo Banchero skutecznie prowadzą więc ofensywę Magic, jednocześnie sprawdzając się jako uniwersalni obrońcy, funkcjonujący w systemie opartym na asekuracji. To nie oni jednak samodzielnie sprawiają, że ten zespół radzi sobie tak, jak sobie radzi.

Jest czterech zawodników, z którymi na parkiecie Magic są o ponad 10 punktów na 100 posiadań lepsi. Czterech wyraźnie się pod tym względem wyróżniających. jednym z nich jest Joe Ingles. 36-letni Ingles, grający po 18 minut z ławki, trafiający słabe 35,7% za trzy, zdobywający 4 punkty na mecz. Ingles, który wie jednak gdzie być na parkiecie i potrafi pokierować młodszymi kolegami:

„Jest tak wiele rzeczy, które daje tej drużynie dzięki doświadczeniu, profesjonalnemu podejściu. Po prostu wie jak grać w tę grę, ma mentalność zwycięzcy. Wie jak ustawić chłopaków w dobrych miejscach, jakie dawać im komunikaty, a to tylko na parkiecie. Poza parkietem z kolei tłumaczy plan gry. Zna ligę. […] No jego wpływ poza boiskiem, jako rodzinny człowiek, dobry mąż, ojciec, wszystko to co robi dla społeczności… to wszystko wnosi niesamowity poziom profesjonalizmu dla chłopaków, którzy nie są tak długo w lidze.”

– trener Jamahl Mosley

Kolejnymi z tej bardzo plusowej czwórki Magic są Gary Harris, Jonathan Isaac i Goga Bitadze. Miejsce Harrisa jest tu dość logiczne – to trafiający 42% za trzy strzelec w drużynie, która strzelcami na obwodzie delikatnie mówiąc nie stoi. Jonathan Isaac to rewelacyjny obrońca, którego powrót do zdrowia przebiega nieco bez echa. Gra po 14 minut na mecz, a notuje aż po 1,3 piłki. Jednocześnie zatrzymuje rywali na skuteczności 33,9% za trzy ze szczytu, oraz – uwaga – 25,8% za trzy z rogów. All-around defensor:

Najbardziej zaskakuje w tym gronie obecność Gogi Bitadze. Przy problemach zdrowotnych Wendella Cartera Jr., to Goga wskoczył do pierwszej piątki i wygląda w niej rewelacyjnie. Do 7,1 punktu i 6,1 zbiórki nie tylko dokłada 1,5 bloku, co jest niezłym wynikiem jak na jedynego centra zespołu grającego średnio 20 minut (Magic lubią niższe lineupy). Przede wszystkim świetnie radzi sobie na szczycie, wysoko, daleko od kosza, gdzie zmienia krycie i porusza się na nogach: