Zion Williamson to jeszcze nie bust – powraca lepszy
Miniony sezon był – pod kątem sportowych, kibicowskich emocji – wybrakowany pod kilkoma względami. Te najbardziej oczywiste, jak wielka przerwa w trakcie sezonu, czy brak kibiców na trybunach pomińmy. Były rozczarowujące historie nie do końca związane z sytuacją epidemiologiczną, a jedną z nich był debiutancki sezon Ziona Williamsona. Najbardziej hype’owany zawodnik przychodzący do ligi od jakichś… od dokładnie 16 lat, nie miał wiele czasu i przestrzeni na zaprezentowanie swojego potencjału. Z powodu urazu kolana opuścił znaczną część sezonu i rozegrał tylko 24 spotkania. Kiedy już jednak wrócił, musiał liczyć się z ograniczeniami minutowymi nałożonymi przez zarząd rękoma trenera Alvina Gentry’ego. Koniec końców Zion średnio spędzał na parkiecie niecałe 28 minut, w tym czasie zaliczając imponujące 22,5 punktu i 6,3 zbiórki na skuteczności 58,3% z gry. W przeliczeniu na 36 minut daje to 29,1 punktu i 8,1 zbiórki. Oczywiście, trudno nazwać to jakimś realnym przełożeniem, bo 36 minut to nie grałby pewnie nie mając na sobie żadnych restrykcji.
A jak wyglądać będzie Zion bez limitów na parkiecie? Wygląda na to, że pierwsze tego zalążki zobaczyć możemy już w preseason. W pierwszym meczu Pelicans w ramach przedsezonowych sparingów, Williamson spędził na boisku nieco ponad 33 minuty. Grywał już takie 'dystanse’ – zawsze było to jednak mocno monitorowane i w końcówkach najczęściej nie było go już na boisku. Tym razem dokończył mecz na parkiecie, a jeśli trener Van Gundy trzymał go na ławce więcej niż trzeba, to z powodu małej wagi spotkania, a nie restrykcji. Sam zawodnik czuł, że było to odświeżające doświadczenie:
„Czułem się świetnie, mogąc grać w większym wymiarze. To było świetne doświadczenie, móc znowu to robić. To było coś zupełnie innego, nie mam wątpliwości. W zeszłym roku miałem możliwość kończyć mecze może z trzy, cztery razy. Kiedy rozległa się syrena końcowa, pomyślałem: Wow, minęło trochę czasu.”
Fakt, że będzie mógł grać więcej z pewnością pomoże zespołowi. Zarówno zawodnik jak i trener zwracają jednak uwagę na to, że nie tylko ilość, ale też jakość jego gry uległa poprawie. Te 11 zbiórek z meczu preseason to wyrównanie jego rekordu w NBA. Wśród nich było 8 defensywnych, co jest najlepszym osiągnięciem w krótkiej karierze. Tylko dwukrotnie notował w lidze dwucyfrową liczbę zbiórek, co przy jego warunkach było trochę… Zastanawiające. Ustawianie się, zastawianie i wyłapywanie defensywnych zbiórek to umiejętność, której poprawą zaskoczył nawet trenera Stana Van Gundy:
„Szczerze mówiąc nie robił wielu z tych rzeczy na treningach i nie było to jego mocną stroną w zeszłym roku. Umiejętność zbierania piłek w taki sposób, jak to pokazał, jest dla niego bardzo dobra.”
To ciekawe, że to właśnie defensywne zbiórki były bolączką Ziona. Te ofensywne natomiast – co do zasady trudniejsze – były jego mocną stroną. Przy tylko 3,6 zbiórkach defensywnych na mecz, notował w minionym sezonie jednocześnie aż 2,7 ofensywnej zbiórki – więcej choćby od Bama Adebayo, Nikoli Jokicia, czy Montrezla Harrella.
Zion ma bowiem niesamowite warunki fizyczne, doskonały wyskok – zwłaszcza ten ponowny, po wylądowaniu. Praktycznie nie potrzebuje czasu, żeby po raz drugi wyjść w górę, by dobić na przykład swój własny, niecelny rzut. Zbiórki defensywne są zupełnie innym rzemiosłem, wymagającym innych umiejętności. Oczywiście, skoczność też jest bardzo przydatna, ale podstawą jest siła i umiejętność zastawienia się, obniżenia środka ciężkości przy jednoczesnym zastopowaniu drogi do obręczy dla rywala. Przykładem świetnego w tym aspekcie zawodnika jest Steven Adams, który przecież wcale wysoko nie skacze. A jego obecność może być tu nawet kluczowa.
W minionych rozgrywkach Pelicans byli w pierwszej dziesiątce w ilości piłek zebranych w defensywie, ale nie do końca to jest istotną statystyką. Ważniejsze jest DREB%, czyli procentowy przelicznik tego, ile zbiórek zanotowali Pels ze wszystkich możliwych do zebrania. Ich wskaźnik wyniósł 72,9% – poniżej ligowej średniej, dało to 18. pozycję w stawce. Między innymi po to sprowadzono Stevena Adamsa. Nawet jeśli nie zbierze on sam po kilkanaście piłek w meczu (co nie będzie potrzebne), to doskonale zastawi on rywali, zostawiając czyste zbiórki m. in. dla Ziona. W taki sposób na grze z Adamsem wcześniej korzystał choćby Russell Westbrook, który dzięki pomocy Nowozelandczyka zanotował niejedno triple-double. Obecność Adamsa na boisku niejako odciąża Williamsona od priorytetu zastawienia rywala, a pozwala skupić mu się bardziej na wyskoczeniu po spadającą piłkę.
To ważne, że Zion może zbierać więcej piłek. Ułatwi to szybką ofensywę, na którą zdecydowanie powinni być nastawieni Pelicans w takim składzie osobowym. Williamson wygląda całkiem pewnie w koźle i na pewno będzie mógł napędzać kontrataki. Po pierwszym meczu wydaje się, że trener Van Gundy będzie chciał różnicować to, jak grać będzie Zion w ofensywie. Już w pierwszym meczu widzieliśmy go i jako stawiającego zasłony, i jako grającego w low-post i jako penetrującego obronę rywali na koźle. Gdyby znacząco poprawił rzut, stałby się żołnierzem uniwersalnym. A jak sam zapewnia, rzut to jego priorytet:
„Rzuty wolne, muszę je poprawić. Czuję, że będę [przez nie] naprawdę często faulowany. To łatwe punkty, musze je zdobywać. (…) Ja i trener Fred Vinson [specjalista od techniki rzutu – przyp. red.] wkładamy każdego dnia wiele pracy – w rzuty wolne, w jumpshot, we wszystko co poprawi moją skuteczność rzutową. Do tej pory czuję, że bardzo mi to pomogło.”
Być może zobaczymy efekty tego treningu szybko. W omawianym meczu z Heat trafił 10/11 rzutów wolnych. Jego skuteczność w tym elemencie w minionym sezonie wyniosła 64%, a w pojedynczym meczu skuteczniejszy był tylko raz – kiedy trafił 1/1 z linii i miał idealne 100% skuteczności. Przynajmniej 10 razy na linii w meczu stawał już sześciokrotnie i miewał dobre rzutowo dni – na przykład 11/14, czy 11/13. Być może nie jest to więc koniecznie jakiś przełom, ale pozytywny sygnał? Kto wie.
Najważniejsze, to że Zion Williamson może w końcu grać na pełnej intensywności, a klub postarał się, by ułatwić mu zadanie. Po kontuzji, roku opóźnienia i eksplozji innych debiutantów – przede wszystkim Ja Moranta – hype na Ziona zdążył mocno osiąść. Ale może okazać się, że spełnienie pokładanych nadziei przyjdzie – po prostu z drobnym opóźnieniem.