Zion Williamson ewoluuje na naszych oczach
Czuję, że powinniśmy się na spokojnie, po kilku dniach przerwy, cofnąć do piątkowego starcia Pelicans z Sixers. To był mecz naprawdę istotny – jego waga powinna być większa wraz z upływem czasu. Za parę lat, kiedy kariera Ziona (oby!) będzie już w szczytowym momencie, to spotkanie z Pelicans może być punktem, do którego będzie się chciało wracać w analizach. To nie tylko najlepszy jak do tej pory statystycznie popis Williamsona w karierze – to występ przełomowy z punktu widzenia jego roli w tej lidze.
Pelicans zajmują obecnie 11. miejsce w konferencji zachodniej – o jedną pozycję za strefą dającą udział w turnieju play-in. Nie jest do końca jasne, czy klubowi z Luizjany zależy na awansie, czy może wolą pozostać z loteryjnym pickiem w drafcie – ich ostatnie ruchy sugerowałyby nieśmiałą chęć pójścia w tym drugim kierunku. Przed trudnym spotkaniem z Sixers, trener Van Gundy nie miał do dyspozycji trzech graczy: Lonzo Balla, Nickeila Alexander-Walkera i Josha Harta. Ogromne osłabienie dla formacji obwodowej. Podjęto więc odważną decyzję – to Zion wyszedł jako nominalny rozgrywający:
„Po prostu zadecydowaliśmy, że przez cały mecz będziemy grać nim jako rozgrywającym. Przynajmniej tak długo, jak będzie w stanie. Zagrał w tym meczu tak, jak powinno się to robić. Był niesamowity… Bez wątpienia był świetny tej nocy.”
trener Stan Van Gundy po meczu z Sixers
W przedmeczowej infografice Zion pokazany był przy etykietce „forward”, czyli skrzydłowy. Z obrazu meczu wynikało jednak zupełnie coś innego. W tym sezonie coraz częściej widzimy akcje Pelicans, w których to Zion przekozłowuje piłkę, on dostaje zasłony. Są to jednak akcje, dłuższe czy krótsze momenty. To spotkanie było całe złożone z takich momentów. Efekt? Najlepszy mecz w karierze Williamsona – 37 punktów, 15 zbiórek, 8 asyst. To ostatnie to wyrównanie rekordu kariery, który powinien zostać pobity. Zostałby, gdyby Pelicans trafiali lepiej, niż 4/22 zza łuku:
Trochę takich posiadań widzieliśmy też w późniejszych meczach z Cavs i Kings (takze wygranych), ale to nie ten sam kaliber rywala. W Sixers na przeciwko stał przecież Ben Simmons – zawodnik o równie imponującej proporcji rozmiaru do szybkości, jeden z kandydatów do nagrody dla najlepszego obrońcy roku. Dla Ziona nie stanowiło to jednak większej przeszkody w dostawaniu się z piłką pod obręcz i okazjonalnym rozrzucaniu jej po obwodzie. Ta krótka, trzymeczowa seria doskonałych występów wydarzyła się po jednym wyjątkowo nieudanym przeciwko Nets. Defensywa Brooklynu – nie tak dobra przecież – wykonała świetną robotę w przesuwaniu się po parkiecie tak, by nie dać się Zionowi rozpędzić. Wtedy zdobył on tylko 14 punktów, trafiając 4/12 rzutów z gry:
Rozdał też wtedy 6 asyst. Czy otworzył tym grę dla partnerów? W jakimś stopniu na pewno, ale asysty te w dużej mierze wynikały ze skupienia defensywy rywali na nim samym. W całym meczu podał do partnerów 38 razy. Od tamtego czasu co mecz wykonuje średnio 55,3 podania. Po prostu zaczął częściej oddawać piłkę kolegom, znajdować czyste pozycje. Tak, jakby trener powiedział mu, żeby zaczął to robić, a on po prostu nagle zaczął to robić. Jak twierdzi sam zawodnik, jest to dla niego całkowicie naturalne:
„Gram w tę grę od kiedy mam 4 lata. Na tym etapie to jest już po prostu naturalne. Wciąż się uczę, ale niektóre rzeczy są dla mnie naturalne.”
Jeśli gra z piłką przychodzi mu tak naturalnie, musi rozwijać tego rodzaju umiejętności. Trener Van Gundy nie ukrywa, że dal niego to właśnie point-forward jest docelową pozycją Ziona:
„Chcemy, żeby zbierał więcej tego rodzaju doświadczeń, bo myślę, że to właśnie tutaj jest jego przyszłość. Naprawdę tak myślę. Podkręcamy to na przestrzeni całego roku, dajemy mu coraz więcej okazji. Chcemy, żeby się rozwijał. (…) Myślę, że nie jesteśmy samolubni, bo Zion i Brandon [Ingram – przyp. red.] nie są. Kiedy twoi liderzy nie są samolubni, nikt nie jest. Wydaje mi się, że Zion uwielbia podawać piłkę.”
Rozumowanie jest dość proste. Jeśli masz w składzie gwiazdę, najlepszego ze swoich zawodników, chcesz maksymalizować jego talent. Sprawić, by jego umiejętności miały jak największe przełożenie na grę zespołu. Najłatwiej uwydatnić rolę najlepszego zawodnika, dając mu piłkę w ręce. Nie jest to też oczywiście uniwersalny przepis na uczynienie gry łatwiejszą dla wszystkich. Niech świadczy o tym długi i żmudny proces, jaki przechodzili Milwaukee Bucks, szukając koszykarskiej tożsamości Giannisa Antetokounmpo. Jemu też wkładano piłkę w ręce, bo też ma na tyle talentu, żeby sobie z piłką w rękach jakoś radzić. Nie bez powodu jednak jego usage spadł z najwyższego w lidze 37,5% w zeszłym sezonie, do 32,8% w tym sezonie (7. w lidze), a piłka coraz rzadziej jest w jego rękach na szczycie boiska. Po 7 latach w NBA przekonano się, że jego wielki talent najlepiej procentuje, kiedy nie jest wykorzystywany do prowadzenia gry. Szkoda, bo to czyniłoby z niego jeszcze lepszego koszykarza – lepszego, w rozumieniu mającego samodzielnie jeszcze większy wpływ na wygrywanie.
Zion gra swój drugi sezon w NBA, przy czym pierwszy w połowie opuścił. Już teraz, w wieku 20 lat, notuje średnio 26,8 punktu, 7,1 zbiórki i 3,7 asysty. Już teraz, po właściwie tylko przetarciu w najlepszej lidze, widzimy jasny komunikat – Williamson to zawodnik, który może grać na piłce. To może być bardzo ważna wiadomość dla jego potencjalnego legacy. Gdyby stanęło na tym, że będzie dominującym fizycznie, ale jednak tylko ścinającym do obręczy zawodnikiem, to jak duży wpływ mógłby mieć na wygrywanie? Czy byłby w stanie sam prowadzić zespół do zwycięstw? Czy może jednak potrzebowałby pomocy innej gwiazdy, takiej prowadzącej grę? Jest powód, dla którego LeBron i Davis stanowią tak dobry duet. Davis to zawodnik ze ścisłej ligowej czołówki, ale ktoś musi dla niego prowadzić grę. Obecny sezon Ziona każe przypuszczać, że w tego rodzaju duetach ma on potencjał do tego, by – kolokwialnie pisząc – 'grać LeBrona’, a nie Davisa właśnie.
To są jednak wszystko rozważania dotyczące jakiejś dalszej przyszłości. Wszystko to może runąć jak domek z kart, jeśli pojawią się (odpukać) kontuzje. Tego obawialiśmy się najbardziej. Potencjał, jaki widzieliśmy w Zionie już w NCAA szybko ustępował pytaniom: czy, albo raczej kiedy jego nogi nie wytrzymają tych wielkich przeciążeń. Kłopot pojawił się już na samym starcie kariery, ale drugi sezon jest (znów – odpukać) zaskakująco zdrowy. Opuścił on łącznie 5 spotkań, a kiedy gra, regularnie pozostaje na parkiecie na 35 i więcej minut.
To jest sezon, który może nie zakończyć się udziałem New Orleans Pelicans w Playoffach. Jest to jednak sezon, który pokazuje jasno, że na Zionie Williamsonie można budować zespół. 20-letni lider zespołu NBA (jak to w ogóle brzmi) przechodzi test – potwierdza przewidywany potencjał; udowadnia, że jego sufit jest tak wysoko, jak zapowiadano. Teraz tylko patrzeć, jak się rozwija. Bo tak – ten gość, który w ostatnich 5 meczach notuje średnio 31 punktów, 7,8 zbiórki i 4,8 asysty, wciąż się rozwija. Dla porównania, o rok starszy Luka Doncic wydaje się być już w swojej finalnej formie. Nie znaczy to, że nie doda jeszcze czegoś do swojej gry – oznacza to raczej, że po już bogatej karierze zawodowej w Europie wiemy, jakim graczem jest Doncic i jaka jest jego rola na boisku do koszykówki. Może stać się lepszy, ale rewolucji już raczej nie będzie. Zion dopiero to odkrywa. To jest w nim niezwykle ekscytujące i dla niego warto oglądać Pelicans – nawet jeśli nie jest to zespół, który w ogólnym rozrachunku robi najlepsze w NBA wrażenie.