Za co cię lubić, I ligo?

Za co cię lubić, I ligo?

Za co cię lubić, I ligo?
fot. Agnieszka Koterba, Shootit; materiały prasowe Resovia Rzeszów

„Za to kochamy #1LKosz. Flirt z absurdem, tango z nieprzewidywalnością, chaos pod przykrywką porządku. Podziwiam niezmiennie i wytrwale” – napisał niegdyś jeden z wałbrzyskich dziennikarzy Dominik Hołda. Choć od tamtego wpisu minął już jakiś czas, wciąż można stwierdzić o niej to samo. Jeżeli coś wydaje się mało prawdopodobne, można szybko się przekonać, że w pierwszej lidze wcale tak nie jest. Pokłady cierpliwości i spokoju są jednak jak najbardziej potrzebne, zwłaszcza jeśli często o końcowym wyniku meczu decydują ostatnie sekundy, a niekiedy i trzy dogrywki.

Sezon game winnerów
Zaplecze ekstraklasy z roku na rok staje się coraz bardziej wyrównane i nieprzewidywalne. Niemal co kolejkę uraczy nas jakąś sensacją, niespodzianką, zwrotem akcji i czymś, co kibice mogą zapamiętać na długo. Nie będąc jeszcze na półmetku sezonu, aż 20 rzutów oddano na zwycięstwo. W ostatniej kolejce aż 5 na 9 spotkań zakończyło się „game winnerem”, czyli ostatnim celnym rzutem na zwycięstwo w meczu. Według Pulsu Basketu, w żadnej innej wcześniejszej kolejce od sezonu 2011/12 – kiedy game winnerów nie było aż tyle, co w obecnym sezonie – nie było jednocześnie więcej niż trzech takich rzutów, uwzględniając nawet najwyższą klasę rozgrywek.

Powroty do gry, jakich nie było
Nie każdy bohater nosi pelerynę. W obecnych rozgrywkach na parkiecie było ich bardzo wielu. Jednym z nich był Remon Nelson, który w meczu Sensation Kotwicy Port Morski Kołobrzeg z WKS Śląskiem II Wrocław oddał rzut na zwycięstwo, mimo że chwilę wcześniej wynik na tablicy wskazywał dziewięciopunktową przewagę gości. Odrobienie aż dziewięciopunktowej straty w ciągu ostatniej minuty to „come back”, jakiego w rozgrywkach jeszcze nie było. Jak podawał Puls Basketu, od sezonu 2011/12 łącznie 2320 razy drużyny przegrywały różnicą minimum dziewięciu punktów na minutę do końca spotkania, natomiast dotychczas żadnej – aż do teraz – nie udało się wygrać.

Najbardziej wyrównany sezon od lat
Na początku sezonu trener Robert Skibniewski przyznał: „Śmieję się, bo od trzech lat zadajesz trenerom pytanie, czego spodziewają się po pierwszej lidze. Zawsze jednozdaniowo odpowiadam, co oczywiście jest prawdą, że z roku na rok jest coraz trudniejsza.” Ale tak faktycznie jest, rokrocznie z każdym zadanym przeze mnie pytaniem, przekonując się tylko, że znaczenie tego słowa może przybierać na sile. Ile zatem może wydarzyć się w kilka dni? W Bank Pekao S.A. I lidze bardzo wiele. Jednym z przykładów jest wspomniany wyżej mecz. Kołobrzeżanie wygrali wówczas trzeci raz z rzędu, w zaledwie dziewięć dni z siedemnastego miejsca awansując na fotel wicelidera. To jednocześnie pokazuje, jak wiele może zmienić jedna kolejka względem układu tabeli i jak bardzo jest spłaszczona. Niezbyt często zdarza się także, by jeden z powracających po latach beniaminków (KSK Qemetica Noteć Inowrocław) miał realne szanse na to, by po pierwszej rundzie być liderem tabeli. Nie bez powodu o tym, że ten sezon będzie inny niż wszystkie mówiło się już na długo przed jego rozpoczęciem.

Rekordy nie tylko na parkiecie
Na zapleczu ekstraklasy nie brakuje ośrodków, w których koszykówka jest na pierwszym miejscu. Zatem nic dziwnego, że w wielu miejscach frekwencja jest naprawdę imponująca. Najbardziej pojemne hale pękają w szwach, a rekordy bite są nie tylko na parkiecie (choć niektóre linijki robią wrażenie!). Kibice tworzą wyjątkową, a w wielu miejscach nawet rodzinną atmosferę utrzymaną w duchu klubowych tradycji. Choćby derby Podkarpacia pomiędzy OPTeam Energia Polska Resovią Rzeszów a Miastem Szkła Krosno, które odbyły się w październiku, przyciągnęły rekordową liczbę 3246 kibiców – to nie tylko rekord frekwencji w lidze, ale zarazem dziesiąty najlepszy wynik w jakiejkolwiek polskiej lidze koszykówki w bieżącym sezonie. Czy da się to pobić? Rzeszowski klub mówi: sprawdzam! Najbliższe derby Podkarpacia, które odbędą się 28 grudnia w hali Podpromie obejrzy… 4304 widzów. Na meczu z Muszynianką Sokołem Łańcut nie zabraknie nawet… artystki Agnieszki Chylińskiej, która na jednym z pierwszych meczów w Rzeszowie pojawiła się przypadkiem, zaś przypadek sprawił, że gdy tylko nadarza się okazja, bywa na ciekawszych rywalizacjach. Jeśli polskiej wokalistce I liga przypadła do gustu, to wydaje się to być przekonującym argumentem, by samemu się o tym przekonać.

Jak w domu
„Folklor, swojsko, sami swoi” – to jedne z wielu określeń opisujących klimat panujący w pierwszej lidze. Zwykliśmy do obserwowania rodzimych szkoleniowców, zaś coraz częściej pojawiają się w niej także zagraniczni. Tu częściej można poznać znaczenie słowa „stabilizacja”, mimo że tylko od początku października do końca listopada aż czterech trenerów już straciło pracę. Skądinąd, czy gdzieś indziej zdarza się, by na ławce trenerskiej od dwudziestu sześciu, trzynastu, bądź czterech lat była ta sama osoba? Nie brakuje osób – również wśród koszykarzy – z którymi można się utożsamiać przez długie lata.

I ciekawych historii.


Przepis na…
Od sezonu 2022/23 każda drużyna ma obowiązek wystawienia na parkiet co najmniej jednego zawodnika miejscowego, urodzonego w roku 2000 lub później. Graczy U-23, czyli młodzieżowców rozpoznasz po tym, że występują z numerami od 90 do 99. Mimo że dzięki temu zmieniła się perspektywa gry, wielu z nich w tym sezonie prezentuje się naprawdę okazale. Drugim z niedawno wprowadzonych przepisów jest umożliwienie klubom zakontraktowanie jednego obcokrajowca. Warto przy tym dodać, że w pierwszoligowych rozgrywkach biorą udział także gracze posiadający podwójne obywatelstwo. Będąc w trakcie trzeciego takiego sezonu można dojść do konkluzji, że dodaje to lidze kolorytu.

Powodów można znaleźć zdecydowanie więcej, bo I liga ma swój urok i specyfikę. „Ochom” i „achom” może nie być końca.