Yuta Watanabe – chudzielec z Japonii wyszarpuje sobie miejsce w NBA
Raptors, po słabym początku sezonu, wygrali 5 z 8 ostatnich meczów. Uczciwie zaznaczyć trzeba, że wygrywali je z raczej słabymi rywalami. To jednak istotne, żeby wejść znów w rytm wygrywania, rozpędzić się i wrócić na odpowiedni kurs. W tym momencie Toronto Tampa Bay Raptors, choć z ujemnym bilansem 12-15, wrócili do strefy playoffowej, zajmując obecnie 8. miejsce na wschodzie. Biorąc pod uwagę ambicje tego klubu, jest to miejsce odległe – nawet biorąc pod uwagę osłabienia kadrowe, jakie dotknęły ich w offseason. Jest to jednak postęp, względem fatalnego startu rozgrywek. W tym ostatnim czasie kilka historii dzieje się w klubie z Kanady. Abstrahując od tych pozaboiskowych, jak doniesienia o chęci handlowania Kylem Lowrym, czy chęci pozyskania Andre Drummonsa: Pascal Siakam wraca do dobrej dyspozycji, Norman Powell pod nieobecność OG Anunoby’ego świetnie radzi sobie w pierwszym składzie, a regularne minuty i uznanie kolegów zdobył Yuta Watanabe. Osoby mniej uważnie śledzące NBA mogą nie kojarzyć japońskiego skrzydłowego, który już trzeci sezon walczy o swoją pozycję w lidze. Jego wkład zauważają jednak i bardzo doceniają jego koledzy z zespołu.
26-letni Watanabe pierwszy raz w karierze dostał szansę zaprezentowania się na przestrzeni kilku meczów z rzędu przy tak regularnych minutach. Dopiero kontuzja kostki przerwała serię 10 meczów, w których wyszedł na parkiet – najdłuższą taką serię w jego trzyletniej już karierze w NBA. Dwa poprzednie sezony Watanabe spędził jako dość daleko siedzący na ławce rezerwowy Grizzlies. W Raptors pełni od jakiegoś czasu rolę 7-8 zawodnika rotacji trenera Nicka Nurse’a.
Jakim zawodnikiem jest Watanabe? To skrzydłowy o wzroście 206 centymetrów – nastawiony przede wszystkim na defensywę i zaangażowanie. Jego statystyki nie imponują – przez średnio 12 minut na mecz notuje 3,1 punktu, 3,3 zbiórki, 0,4 asysty, 0,5 przechwytu i 0,6 bloku. Te cyferki nie oddają jednak małych rzeczy, konkretnych akcji, w których jego hardość przynosi wymierne efekty. Aż 0,9 z jego zbiórek na mecz, to te ofensywne. Watanabe ma ciąg na deskę:
Watanabe to nie koszykarz, który wyskakuje w klasycznych highlightach.
„Zdecydowanie, moi rodzice są powodem, dla którego mam wysokie koszykarskie IQ. Oni zawsze uczyli mnie… Jak grać w koszykówkę. To mi teraz pomaga. Zwłaszcza tutaj w Raptors, gdzie robię wiele rzeczy [na boisku]. Zawsze szybko podejmuję decyzję i robię odpowiednie rzeczy na boisku.”
Mama Yuty, Kumi Watanabe, grała w koszykarskiej reprezentacji Japonii. Ojciec także był zawodowym koszykarzem.
„Kiedy zaczynałem sezon, miałem umowę tylko na obóz przygotowawczy. Nie wiedziałem, czy odstanę taką szansę, jak ta. Na obozie pracowałem ciężko każdego dnia, żeby pokazac co potrafię trenerom, zarządowi, kolegom z zespołu. Mam two-way kontrakt i teraz dostaję szansę. Jestem z siebie dumny i z tego, co tutaj robię.”
Watanabe był dopiero drugim zawodnikiem NBA z Japonii – przed nim w sezonie 2004/05 cztery mecze w barwach Suns rozegrał Yuta Tabuse. Obecnie w lidze jest już także trzeci Japończyk, Rui Hachimura. Dla Japończyków być może rozpoczęła się właśnie era tożsama z tą, którą rozpoczął w Polsce Marcin Gortat. W kontekście koszykówki, porównanie Polski z Japonią może mieć więcej sensu, niż mogłoby się wydawać.
Boom na koszykówkę w Japonii miał miejsce – a jakże – w latach 90′. O ile jednak w Polsce głównym czynnikiem były przemiany ustrojowe, oraz będący ich następstwem łatwiejszy dostęp do transmisji z zachodu (ale też do na przykład koszulek, czapek, czy innego merchu), tak w Japonii dostęp możliwości były przez cały czas. W Kraju Kwitnącej Wiśni w latach 1990-1996 wydawana była manga Slam Dunk, która sprzedała się w ponad 118 milionach egzemplarzy. Na kanwie mangi powstały oczywiście filmy, seriale gry video i koszykówka stała się popularnym sportem… Przez jakiś czas. Gwałtowny rozwój J-League, czyli japońskiej ligi piłkarskiej, przyćmił popularność koszykówki (a najpopularniejszym sportem jest – co ciekawe – baseball). Kiedy w 2006 roku w Japonii organizowano Mistrzostwa Świata FIBA, wiele meczów rozgrywano przy trybunach zapełnionych zaledwie do połowy. Podobnie jak w przypadku Polski, na pewno nie pomagały lata bez wyraźnego sukcesu w tej dyscyplinie sportu.
Wróćmy jednak do Yuty. Mając rodziców koszykarzy, ma on to szczęście, że geny dały mu koszykarski wzrost 2016 centymetrów. Rodzice zaszczepili w nim także rozumienie gry. Tym, co często dzieli jednak zawodników na poziomie NBA od po prostu dobrych koszykarzy, jest poziom atletyzmu. Fizyczne atrybuty Watanabe nie powalają, a kiedy zaczynał swoją karierę, były jeszcze słabsze. Wspomina o tym Jere Quinn, jego trener z liceum w Connecticut, gdzie przeprowadził na ostatni rok nauczania się z rodzimej Japonii:
„Kiedy pierwszy raz go widziałem, miał w sobie tyle wdzięku. To było zdumiewające. Miał 206 centymetrów, a przy tym maksymalnie 80-kilka kilogramów. Ten chuderlak nie miał prawa dostać się do NBA. Żona mówiła, że on wygląda jak baletnica.”
Były też problemy natury pozasportowej. Kultura japońska ma to do siebie, że nie tak łatwo ulega globalizacji. Szacuje się, że mniej niż 20% Japończyków zna język angielski w stopniu komunikatywnym. Nie inaczej było z młodym Watanabe. Dawni trenerzy wspominają, że był wyjątkowo cichy i przygaszony. Sam zawodnik przyznaje dziś, że nie znał dobrze języka:
„To było trochę dziwne. Mimo że nie rozumiałem angielskiego, zawsze rozumiałem system gry. Jestem bardzo dobry w rozumieniu zagrywek. Na boisku nie miałem problemów.”
Po przygodzie w szkole średniej, gdzie grał u boku m. in. Erica Paschalla, Yuta trafił na cztery lata do NCAA, gdzie grał w barwach Uniwersytetu Goerge’a Washingtona. Zaczął od gry z ławki, ale w ostatnim roku (2017/18) był już podstawowym zawodnikiem, notującym średnio 16,3 punktu, 6,1 zbiórki i 1,8 bloku na mecz. W 2018 roku nie został wybrany w drafcie, a przez pierwsze dwa sezony na zawodowstwie grał więcej w G-League niż w NBA.
Watanabe to dobry zbierający, blokujący, choć nie jest typowym obrońcą podkoszowym. Przy swojej niezbyt imponującej masie nie byłby w stanie bronić przeciwko środkowym. Yuta broni na skrzydłach, a jego działania w okolicy obręczy wynikają z faktu, że bardzo dobrze czyta grę, wie jak ustawiać się w obronie bez piłki i kiedy zejść do pomocy czy po zbiórkę bliżej kosza. Wśród zawodników sklasyfikowanych jako skrzydłowi, ma on najwyższy w lidze block-percentage (procent zablokowanych rzutów, ze wszystkich, które oddano, kiedy był na parkiecie wynoszący 2,6% ), a w procencie zbiórek jest lepszy od 98% zawodników w jego kategorii pozycyjnej. Suche liczby 3,3 zbiórki i 0,6 bloku nie imponują, ale są niezwykle efektywne.
Czy przy swoim defensywnym zacięciu Watanabe daje Raptors także wartość ofensywną? Cóż, można powiedzieć, że nie psuje flow, a widać wręcz, że stać go na więcej. Na plus wyróżnić trzeba skuteczność za trzy na poziomie 42,9% – sumarycznie to 12/28 trafionych rzutów. To duży postęp, patrząc na jego pierwszy (12,5%) i drugi (37,5%) sezon. To ważne w kontekście jego dalszej kariery, że można korzystać z niego jako z gracza 3&D. Ogólna skuteczność z gry mogłaby być lepsza – wynosi tylko 35,3%. Nie ma on miękkiego nadgarstka, jeśli chodzi o kończenie lay-upów, czy wszelkiego rodzaju floaterów, nie jest też strzelcem po koźle. Ponad 83% jego trafień to rzuty po asyście kolegi.
Grunt jednak, to znać i rozumieć swoją rolę. Watanabe wydaje się ją rozumieć – nie bierze na siebie rzutów, raczej ustawia się w rogach i aktywnie czeka na wolną pozycję. Nie da się ukryć, że dostał szansę w dużej mierze ze względu na kontuzję OG Anunoby’ego i drobne problemy pozostałych zawodników. Pokazał jednak, że trener Nurse może na niego stawiać i nie obawiać się, że zespół na tym straci. Gwiazdą ligi już nie zostanie – w wieku 26 lat ciężko o nagły rozwój. Ale czy zapracował sobie na stały kontrakt? Zdecydowanie.