Wyniki NBA Playoffs: Edwards jedzie z Durantem! Kontuzja Embiida
Ależ nam się trafiło otwarcie Playoffów! Palce lizać! Z czterech meczów nieco mniej porywający był może jeden, sporo było tu taktycznych ciekawostek, były emocje w końcówce (szkoda że tylko w jednym meczu) i były świetne indywidualne występy, jak ten Anthony’ego Edwardsa.
Młody wszedł w Playoffy w butach lidera bez żadnych kompleksów. Bez grama kompleksów:
22-letni Edwards wszedł w pojedynek z Durantem, szukał go… I go wygrał. Bardzo się cieszył i manifestował swoją wygraną. Dał nam zapach Playoffów po – umówmy się – dość przeciętnym starciu Magic z Cavs.
ORL [5] – CLE [4] – 83:97
PHX [6] – MIN [3] – 95:120
PHI [7] – NYK – [2] 104:111
LAL [7] – DEN – [2] 103:114
Czego w tym meczu zabrakło, to może trochę równiejszej końcówki, bo jeśli ktoś nie jest purystą i nie zachwyca się koszykówką taką, jaką jest, to mógł rozczarować się tym, że już po kilku minutach czwartej kwarty wynik był w zasadzie jasny.
Po wyrównanej pierwszej połowie, Anthony Edwards wziął piłkę pod koniec trzeciej kwarty i w kilka minut wyprowadził zespół na 20 punktów prowadzenia. Fadeaway po obrocie, step-back, dwie trójki prosto w twarz Duranta i tak wziął sobie ten mecz. W czwartej kwarcie dopełniał już formalności:
Timberwolves byli w tym meczu kapitalni. To, jak wykorzystywali Townsa w jego minutach, to jak grali z rezerwowymi, jak rozgrywali pick’n’rolle… Klasa. Karl-Anthony Towns – jak wczoraj prognozowałem w typach – nie dostał dużych minut, bo tylko 26. Wbrew moim przewidywaniom jednak był przez te 26 minut świetny. Głównie w ataku – tu dał 19 punktów na skuteczności 5/9 z gry i nie przesadnie rzucał trójki, a raczej wjeżdżał z kryjącym go Durantem do post-up, wymuszając faule (10/10 z linii), albo rozrzucał piłki ze szczytu (4 asysty). W obronie też nie nawalił – krył Duranta, czasem dając mu trochę za dużo miejsca na minięcie, ale był „czarną dziurą” jak w ich ostatnim meczu. Dobra robota KAT.
Znamienne jednak, że największy plus-minus mieli tu rezerwowi – Nickeil-Alexander Walker (+28) i Naz Reid (+22). Zwłaszcza Walker był kapitalny. Nie tylko zdobył cenne 18 punktów, ale przede wszystkim był podporą w obronie. Świadczą o tym 4 przechwyty, ale nie tylko o nie chodzi. Był plastrem – przebijał się przez zasłony, kontestował rzuty i wraz z Jadenem McDanielsem zatrzymał Devina Bookera na skuteczności 5/16 z gry:
Suns nie mieli pomysłu na grę. Przede wszystkim z kretesem przegrali pod koszem. Jusuf Nurkic zebrał słabiutkie 4 piłki, a rezerwowego centra nie było – trochę z ławki pograł Royce O’Neale w small-ballu, kilka minut pograł Drew Eubanks… Mało – Rudy Gobert do 14 punktów dorzucił 16 zbiórek, a Wolves zbiórki ofensywne wygrali aż 13:3.
Suns zabrakło więc centra, zabrakło rozgrywającego i zabrakło sposobu na zatrzymanie Wolves w akcjach, w których wysocy rolują do kosza. Zabrakło też odpowiedzi na Anthony’ego Edwardsa. Cóż, Kevin Durant zdobył 31 punktów, co jest swego rodzaju odpowiedzią, ale przegrało wszystko to, co dookoła.
Anthony Edwards zdobył 33 punkty, 9 zbiórek i 6 asyst i był dziś najjaśniej świecącą gwiazdą:
Starcie Knicks z Sixers okazało się jedynym tej nocy meczem, który zawędrował aż do wyrównanej końcówki. Droga była jednak wyboista. Wiodła między innymi przez fatalnie wyglądającą kontuję kolana Joela Embiida już w drugiej kwarcie:
Był to moment, w którym serca na chwilę stanęły – zwłaszcza, że Joel dość długo nie podnosił się z parkietu. Ostatecznie wrócił on jednak do gry, rozegrał nawet 36 produktywnych minut, w trakcie których zdobył 29 punków, 8 zbiórek i 6 asyst. Nie jest to więc nic groźnego – pytanie, czy takie drobnostki się gdzieś zaraz nie odłożą i nie spowodują czegoś poważniejszego – odpukać.
Embiid nie miał łatwo w hali w Nowym Jorku. Kibice nie mieli żadnych obiekcji, żeby pokrzyczeć:
„FUCK EMBIID!
FUCK EMBIID!”
Po meczu krzyczeli to samo o… Trae Youngu. Dla sportu, nie wiem.
Wspomniany Embiid wraz z Tyresem Maxey’em długo trzymali Sixers w meczu. Maxey zdobył 33 punkty, a jego indywidualne popisy miały ogromne znaczenie w sytuacji, w której Sixers byli mniej skuteczni za trzy (34% do 45%) i dostawali okrutny łomot na zbiórkach (33-55).
Na końcu Knicks jednak prowadzili tylko kilkoma punktami, więc Sixers podjęli próbę wysłania na linię rzutów wolnych Mitchella Robinsona – gracza, który trafia w tym sezonie niespełna 41% osobistych. Na 40 sekund przed końcem meczu nie spękał jednak i trafił oba:
Ta przewaga Knicks na deskach to zasługa z jednej strony właśnie Robinsona – z ławki zagarał znacznie dłużej niż Hartenstein z pierwszej piątki – ale też Josha Harta, który zebrał 13 piłek, zdobywając też najlepsze w drużynie (ex aequo z Brunsonem) 22 punkty. To on w czwartej kwarcie trafił trzy niezwykle ważne rzuty z dystansu:
Wspomniany już Mitchell Robinson był game-changerem – podobnie jak reszta krótkiej ławki Knicks. Hartenstein złapał 3 faule w kilkanaście minut i to Robinson grał przez większość meczu, zdobywając 8 punktów, 12 zbiórek, 4 bloki i plus/minus na poziomie +20:
Z ławki zagrał jeszcze Bogdanovic na 13 punktów i +27 (!), oraz przede wszystkim Miles McBride, dużo lepszy dziś nić DiVincenzo. McBride przez 28 minut z ławki trafił 5/7 za trzy na 21 punktów i plus minus na poziomie aż +37 (!!!), co w wygranym kilkoma punktami meczu jest niewiarygodnym wynikiem:
Denver Nuggets – jak się chyba należało spodziewać – dość łatwo poradzili sobie z Los Angeles Lakers. Nie było tu żadnego blowoutu… Chociaż pod koniec trzeciej kwarty tego równego do tej pory meczu, Nuggets w kilka minut nagle wyszli z -2 na +14 i Lakers nie bardzo mogli coś z tym zrobić.
Tak jak rok temu, Nikolę Jokicia krył Rui Hachimura, zmieniając krycie na zasłonach i czekając na pomoc zza pleców. Gdzieś tam jednak z tą pomocą był problem, bo Jokic co rusz oddawał niekontestowane rzuty z bliskiego półdystansu, albo oddawał piłkę wolnemu koledze:
Trener Darvin Ham po meczu powiedział, że mają jeszcze jakieś sposoby na Jokicia, ale nie chciał pokazywać wszystkiego już w pierwszym meczu. Także czekamy.
Lakers zagrali solidnie – zwłaszcza duet liderów. LeBron zagrał swoje na 27 punktów, a Davis indywidualnie dobrze wypadł na tle Jokicia z 32 punktami, 14 zbiórkami, 5 asystami i 4 blokami. Czegoś jednak zabrakło, żeby w czwartej kwarcie nawiązać jeszcze walkę. Może to trochę lepsza skuteczność Russella (1/9 za trzy), może trochę mniej strat LeBrona (7 strat, świetna robota Aarona Gordona):
Nikola Jokic był tutaj oczywiście centralną osią całego przedstawienia. W tym dość ciekawym, choć kulawym pomyśle defensywnym Lakers trafił on aż 15/23 z gry na 32 punkty, 12 zbiórek i 7 asyst. Dostał też wsparcie reszty zespołu, bez którego nie byłoby to zwycięstwo tak oczywiste. Bardzo dobry mecz na rozegraniu dał Jamal Murray (22 punkty i 10 asyst bez żadnej straty), oraz przede wszystkim szwajcarski scyzoryk Aaron Gordon – jego łupem padło 12 punktów, 11 zbiórek i 7 asyst, ale przede wszystkim też najlepsze w drużynie +20 wynikające z bycia najlepszym obrońcą w zespole:
Mecz Cavs z Magic nie był najbardziej porywającym widowiskiem tej nocy. Duża w tym „zasługa” skuteczności obu ekip. Cavs trafili 26% za trzy, w pewnym momencie pudłując kilkanaście trójek z rzędu, a i tak byli w stanie pewnie wygrać to spotkanie. Orlando Magic bowiem trafili tylko 21% z dystansu i tak, jak można było się tego obawiać, nie mieli pomysłu na atak pozycyjny.
Brakuje w Orlando strzelców, ale też kogoś z dużym luzem na piłce – kogoś takiego jak Donovan Mitchell:
Gary Harris i Jalen Suggs – czyli obwód Magic z pierwszego składu – złożyli się na 1/12 za trzy. Obwód Magic świetnie broni i biega do kontry, ale nie rzuca i nie rozgrywa. Rozgrywającym jest de facto Paolo Banchero, który dziś niestety – dobrze pilnowany przez rywali – do 5 asyst dorzucił aż 9 strat.
Na dobrą sprawę wszystko, co mieli Magic w ataku – oprócz kilku rzutów po izolacjach skrzydłowych – to były punkty z kontry, wynikające z dobrej, agresywnej obrony:
Cleveland Cavaliers mieli tę przewagę, że mają zawodników potrafiących zdobywać punkty w ataku pozycyjnym. Co prawda dali aż 30 rzutów wolnych agresywnie grającym do obręczy Magic, ale sami potrafili znacznie lepiej kreować z gry. Wygrali wyraźnie na deskach, w czym duża zasługa Jarretta Allena (18 zbiórek), Evana Mobley’a (11 zbiórek), ale nawet Maxa Strusa (9 zbiórek).
To, co wystarczyło do wygranej, to był dziś Donovan Mitchell, który brał piłkę i jechał. Trafił 11/21 z gry, zdobył 30 punktów i dziś było to decydujące… Ale nie wygląda to obiecująco w kontekście dalszych zmagań:
— Cleveland Cavaliers (@cavs) April 20, 2024