Wyniki NBA: Pistoletowy Morant, rekord Pistons, retro Drummond, walka liderów zachodu
Zrobił to, skubany, naprawdę to zrobił! Ja Morant nie potrafi rozstać się z motywem pistoletu, nawet po tym wszystkim. Dobrze chociaż, że szybko się zreflektował i zaczął coś improwizować:
ORL – WAS – 127:119
BKN – DET – 118:112
MIN – OKC – 106:129
MEM – NOP – 116:115 [OT]
IND – HOU – 123:117
UTA – SAS – 130:118
ATL – CHI – 113:118
SAC – POR – 113:130
CHA – LAC – 104:113
Szanowni Państwo, na naszych oczach napisała się historia. Detroit Pistons anno domini 2023, pod wodzą najlepiej zarabiającego trenera w lidze Monty Williamsa, pobili rekord NBA pod względem liczby przegranych meczów z rzędu. Liczby meczów, dodajmy, przegranych na przestrzeni jednego sezonu. Minionej nocy Pistons zaliczyli swoją 27. porażkę z rzędu i tego nie dokonał jeszcze nikt.
Do tej pory najdłuższa seria porażek w sezonie należała do Sixers 2013/14 i Cavaliers 2009/10, którzy przegrali po 26 meczów z rzędu. Do pobicia jest jednak jeszcze jeden rekord. Na przestrzeni sezonów 2014/15 oraz 2015/16, Philadelphia 76ers przegrali w sumie – zliczając końcówkę jednego i początek drugiego sezonu – 28 meczów. Tu też niewiele brakuje.
To posiadanie wyczerpuje chyba temat:
Pistons są beznadziejni, co tu dużo mówić. Szkoda tylko Cade’a Cunninghama, który nie tylko ma talent zasługujący na coś więcej, ale też jako jedyny wygląda, jakby mu jeszcze zależało. Dziś zdobył 41 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst, a jego gra sprawiła, że niewiele brakowało, by obeszło się bez niechlubnego rekordu. Zobacz, jak zły i rozczarowany jest postawą Isaiah Stewarta, który nawet nie faulował rywala w końcówce, żeby chociaż spróbować nie przegrać:
Pistons są beznadziejni, a sam Cade nie jest w stanie nic poradzić. Jeszcze Bojan Bogdanovic wypadł jako tako, zdobywając 23 punkty. Isaiah Stewart i Jaden Ivey trafili łącznie 5/19 z gry. Ławka to był na dobra sprawę sam ALec Burks, reszta piach. James Wiseman wygląda tak, jakby miał zaraz przenieść się do ligi libańskiej, czy równie ekskluzywnych rozgrywek. Zero trafień i plus/minus -12 na przestrzeni 12 minut gry. Tu pokazowo przeszkadza Ivey’owi, zagradzając mu drogę, bo po prostu nie wiedział gdzie ma być:
Ale zejdźmy już z tych Pistons, bo przecież ile można, prawda? Minionej nocy zmierzyły się dwie z trzech najlepszych drużyn konferencji zachodniej, co siłą rzeczy powinno przywodzić namyśl, że tego rodzaju zestawienie ma prawo wydarzyć się… Może i w Finałach Konferencji?
Byłoby to ciekawe. Shai Gilgeous-Alexander zasługuje na to, żeby pokazać się na większej scenie:
Niestety dla Timberwolves, tym razem było daleko od wyrównanego. Leśne Wilki aż 21 razy traciły piłkę, co Thunder potrafili skutecznie wykorzystać. Skutecznie, bo trafiając aż 60,5% wszystkich rzutów z gry. Trafiali z dystansu (46,2%), dzielili się piłką (35 asyst), grali szybko, efektownie i efektywnie. To jest jedna z kilku drużyn w NBA, której mecze naprawdę warto oglądać; są elektryzujące.
Przynajmniej po 20 punktów zdobywali Chet Holmgren (20), Lu Dort (20) i Jalen Williams (21), natomiast prym wiódł oczywiście Shai Gilgeous-Alexander, zdobywając 34 punkty, 6 zbiórek i 9 asyst, trafiając po drodze aż 14/19 z gry, w tym 14/16 za dwa:
Dopiero po dogrywce zakończyło się spotkanie Grizzlies z Pelicans, jednak jego efektem jest, że po powrocie Ja Morant nie przegrał jeszcze meczu. Memphis weszli więc w małą serię 4 zwycięstw z rzędu, co biorąc pod uwagę, że w całym sezonie wygrali dopiero 10 meczów, jest ogromnym powiewem optymizmu:
Grizzlies na początku czwartej kwarty przegrywali jeszcze różnica kilkunastu punktów, ale świetne 12 minut rozegrał wracający do gry po kontuzji Marcus Smart. W samej czwartej kwarcie zdobył 10 oczek, pozwalając wywalczyć dogrywkę, a w doliczonym czasie punkty zdobył może tylko trzy, ale za to wymusił na przykład bardzo ważny faul ofensywny rywali:
W sumie Marcus Smart po 17 meczach nieobecności uzbierał dziś 13 punktów, 3 asysty i aż 5 przechwytów. Ja Morant z kolei nie dał się zatrzymać świetnej indywidualnie obronie Pelicans, notując 31 oczek, 4 zbiórki i 7asyst, nie zrażając się skutecznością 1/7 z dystansu:
Na trwającej już od jakiegoś czasu krzywej wznoszącej znajdują się także Chicago Bulls. Zdarzały im się ostatnio porażki z takimi rywalami jak Heat, Nuggets, czy Bucks, ale mecze z rywalami średniego formatu wygrywają, co jest dużym postępem względem początku sezonu.
Dziś okazali się lepsi od zespołu, który jest wybitnym wyznacznikiem klasy średniej konferencji wschodniej, czyli Atlantą Hawks. Zaprowadził ich do tego świetny, choć równie zaskakujący występ centra, który wyszedł w pierwszej piątce pod nieobecność Nikoli Vucevicia. Andre Drummond Szanowni Państwo: 38 minut gry, 11/13 z gry, 24 punkty 25 zbiórek (!!!), z czego aż 10 w ataku. To jest naoczny dowód, że ta drużyna desperacko potrzebuje bardziej klasycznego, defensywnie nastawionego centra. Z całym szacunkiem do Nikoli Vucevicia, ale taki Clint Capela, czy jemu podobni, odnaleźliby się tu świetnie:
Sport to emocje – te pozytywny, jak i negatywne. Dillon Brooks z roli antybohatera wywiązuje się wzorowo. Pozwala kibicom NBA siebie nienawidzić. Daje pretekst, żeby nie tylko kibicować komuś, ale i przeciwko komuś. Taki nasz koszykarski Marcin Najman. Z tą różnicą, że Dillon Brooks na parkiecie sporo jednak potrafi:
Dziś jednak ani Brooks, ani nikt inny nie dał Rockets zwycięstwa nad Pacers. Tyrese Haliburton był nie do powstrzymania w drodze po 33 punkty, 6 zbiórek i 10 asyst:
Nie pomógł nawet Alperen Sengun, którego 30 punktów, 16 zbiórek, 5 asyst i 4 przechwyty były ozdobą spotkania:
Nikt nie narzuci Ci piłki do wsadu tak, jak sam sobie ją narzucisz:
Nie ma co mydlić oczu: San Antonio Spurs wcale nie są dużo lepsi niż ci koszmarni Detroit Pistons. Spurs wygrali w międzyczasie jakiś mecz i nie widnieje przy nich taka koszmarna seria porażek, więc mniej się o nich mówi. Wciąż jednak jest to zespół, który wygrał 4 razy, a przegrał aż 25. Dziś przegrał. Nawet kiedy Wembanyama (15 punktów, 7 zbiórek, 4 asysty i 5 bloków) wysyła takie podania, niewiele to zmienia:
Cieszy coraz lepsza i równiejsza forma naszego Jeremiego Sochana. Dziś przez 27 minut gry zdobył on całkiem solidne 19 punktów, 5 zbiórek i 3 asysty, trafiając 7/10 z gry (3/4 za trzy!) i nie tracąc żadnej piłki. Nie chcę zapeszać, ale indywidualnie wychodzi chyba z dołka:
Daleko od dołka – w którym niewątpliwie byli – są dziś Los Angeles Clippers. W ostatnich 10 meczach notują bilans 8-2 i wskoczyli już do TOP4 konferencji zachodniej. Co więcej, są zespołem grającym taką koszykówkę, którą naprawdę chce się oglądać. Pozdrawiam Was kibice Lakers, ale na dziś dzień w Staples Center dużo lepszą koszykówkę ogląda się na meczach Waszych rywali.
Zwycięstwo w starciu z Hornets zagwarantował dziś trafieniem w końcówce Paul George:
Clippers nie zraził brak Kawhi Leonarda (uraz biodra), ani fakt, że zastępujący go Amir Coffey trafił w całym meczu 1 rzut. W formie jest bowiem James Harden. Dziś lider Clippers zdobył 29 oczek, 6 zbiórek i 8 asyst, dostając wymierne wsparcie i od Paula George’a, i od Russella Westbrooka z ławki:
Blazers najpewniej nie mają już w tym sezonie większych ambicji niż rozwój młodzieży. Tym bardziej cieszy takie zwycięstwo, w którym dobrze zaprezentował się Scoot Henderson. Drugi wybór draftu zderzył się ze ścianą na starcie sezonu, natomiast od jakiegoś czasu nabiera pewności siebie. Dziś z ławki dostarczył cennych 17 punktów i 11 asyst, tracąc piłkę w sumie tylko raz. Takiej gry od Scoota oczekiwaliśmy – efektywnej, ale też diabelnie efektownej:
De’Aaron Kings zagrał dla Kings wybitny mecz na 43 punkty, ale nie dostał wsparcia od drużyny, która w sumie trafiła zaledwie 24% trójek. Blazers mieli z kolei trafiającego Anfernee Simonsa (29 punktów), ale też przede wszystkim młodzież: Jabari Walker z ławki, świetny w defensywie Toumani Camara, oraz… Duop Reath. Ten 27-letni debiutant (!) z ławki zdobył 25 punktów i 9 zbiórek. Coś kiełkuje w Portland na przyszłość:
Orlando Magic okazali się lepsi od Washington Wizards, co w tym sezonie nie jest wielkim wyzwaniem. Błyszczał Franz Wagner, zdobywając 28 punktów, 8 zbiórek i 9 asyst: