Wyniki NBA: Frustracja, faule i 50 punktów Embiida; Odrodzenie Magic; koniec szans Lakers?
Frustracja potrafi wyciągać z człowieka paskudne zachowania. Joel Embiid był tej nocy sfrustrowany. Był… świetny – zdobywał masę punktów, bez większych problemów rozegrał 40 minut, dostawał się na linię, działał w obronie. Był przy tym jednak strasznie sfrustrowany i nie raz dał temu upust.
Faulował, wykłócał się – taki miał dzień. Tu jednak zdecydowanie przegiął. Niezależnie od sympatii i antypatii, takich „zagrywek” po prostu nie chcemy widzieć na parkiecie:
Mitchell Robinson w tej sytuacji skręcił kostkę. Pograł jeszcze chwilę, ale za jakiś czas musiał opuścić boisko, bo nie był w stanie tego rozbiegać.
Mamy w tej serii spięcia, faule i spięcia do sędziów o faule. Joel Embiid wymuszał dziś na przykład faule jak zły. Trener Tom Thibodeau miał do sędziów pretensje, że aż tylu rzutów wolnych nie dostał Jalen Brunson:
„Wysyłam swoje materiały wideo jak co mecz, a oni odpisują „marginalny kontakt”. No i wtedu mamy ten marginalny kontakt na Embiidzie, który dostaje się na linię 21 razy.”
– Tom Thibodeau
Szkoda, że ta seria zrobiła się trochę o sędziowaniu.
CLE [4] – ORL [5] – 83:121 (2-1)
NYK [2] – PHI [7] – 114:125 (2-1)
DEN [2] – LAL [7] – 112:105 (3-0)
Joel Embiid złapał tam wyżej Mitchella Robinsona za nogę po tym, jak został odepchnięty przez OG Anunoby’ego. Pod koniec meczu zrewanżował mu się taką zasłoną, w której dodał trochę od siebie z bioderka:
Echem odbiła się też sytuacja, w której Joel Embiid trafił Isaiah Hartensteina kolanem w krocze. Czy chciał trafić go w krocze? Może i nie. Czy chciał zainicjować kontakt? Z pewnością:
To był brudny mecz. Bardzo wyrównany aż do trzeciej kwarty, wygranej przez Sixers wynikiem aż 43:27. Wtedy Sixers w końcu udało się w tej serii na chwilę złapać oddech. Robił co mógł Jalen Brunson, który nawet w tej trzeciej kwarcie trafił 5/6 z gry i cały mecz miał najlepszy w tej serii. Tym razem nie trafił 30%, a aż 48% z gry, zdobywając 39 punktów i 13 asyst:
To jednak nie wystarczyło. Był to genialny występ Joela Embiida. Czy piękny i widowiskowy? No nie – Embiid oddał aż 21 rzutów wolnych (trafił 19), więc był to trochę festiwal szukania kontaktu. Trudno jednak nie docenić 50 punktów, 8 zbiórek, 4 asyst i niemal w pojedynkę wygranego meczu – z pewną pomocą 25 punktów Tyrese Maxey’a, no i oczywiście defensywy na skrzydłach:
Kontuzja Jalena Suggsa z poprzedniego meczu okazała się na szczęście niegroźna. Na całe szczęście dla Magic, bo dziś zagrał i to zagrał naprawdę dobrze:
Tej nocy obserwowaliśmy zdumiewające odrodzenie Orlando Magic. Czy aż tak dobrze zadziałał na nich własny parkiet i kibice? A może to Cavaliers byli dziś aż tak słabi?
Obie odpowiedzi wydają się być dziś prawidłowe.
Wspomniany Jalen Suggs trafił 9/11 z gry na 24 punkty, 4 zbiórki i 3 asysty i napędzał kontrataki Magic. Kontrataki, których udało się tym razem grać więcej, a których Cavs nie potrafili zdusić w zarodku. Przede wszystkim mieliśmy jednak redemption game Paolo Banchero. Co najważniejsze: Okrągłe zero strat. Po meczach na 9 i 6 strat dziś nie zgubił piłki ani razu, znacznie lepiej radząc sobie z nieco uśpioną obroną Cavaliers. Łącznie zdobył 31 punktów, 14 zbiórek i 5 asyst i stanowił dziś niemal w całości ofensywę Orlando, której brakowało im w dwóch pierwszych meczach.
83 punkty, 86 punktów, a dziś aż 121 punktów – to coś mówi o dzisiejszym występie. Także o występie Cavaliers, którzy choć wygrywają 2-1, są ogromnym rozczarowaniem w tych Playoffach:
To musi być bardzo frustrujące. Los Angeles Lakers – tym razem już na własnym parkiecie – znowu dobrze weszli w mecz z Nuggets. Znowu naprawdę dobrze grali przeciwko bardzo trudnemu rywalowi, znowu potrafili utrzymywać niewielkie prowadzenie… Znowu tylko do trzeciej kwarty.
Trzeci mecz i trzeci raz bliźniaczy scenariusz. Może tym razem nie było to wypuszczenie aż 20-punktowej przewagi, ale znów było to odwrócenie się meczu w jakimś momencie trzeciej/czwartej kwarty. Trzeci raz z rzędu, co sprawia, że jakiekolwiek myśli o awansie są teraz dla Lakers bardzo odważne. Znamy przecież tę statystykę, że w historii NBA nikt jeszcze nie wrócił ze stanu 0-3.
D’Angelo Russell wie, że dzisiejsza porażka to w dużej mierze jego „zasługa”. Nie jest oczywiście żadnym kozłem ofiarnym, bo Lakers kolektywnie znów pogubili się w pewnym momencie w obronie, ale… 0/7 z gry? Nie ułatwił. Nie był to jego dzień:
Po jednym z kolejnych pudeł Russella kibice Lakers zaczęli bezceremonialnie buczeć:
Nie ma co jednak winić Russella za tę porażkę. Nie popisał się to jasne, ale należałoby przywołać do tablicy trenera Darvina Hama.
Po kolei – w pierwszym meczu Nuggets odskoczyli od Lakers dzięki zostawianemu przez całą trzecią kwartę bez krycia Caldwell-Pope’a na obwodzie. W drugim meczu było to absolutne pozostawienie wychodzącego po koszyczkach Jamala Murray’a samemu sobie – akcja za akcją to samo zagranie. Co dziś? Dziś podwojenia do akcji dwójkowych LeBrona Jamesa, który całą trzecią kwartę zostawiał Aarona Gordona za plecami. Gordon w 3. kwarcie trafił 5/6 z gry i na tym Nuggets odjechali Jeziorowcom tym razem.
Wspomniany Aaron Gordon zdobył dziś najlepsze w drużynie 29 punktów i aż 15 zbiórek. Nikola Jokic do 24 punktów dorzucił 15 zbiórek i 9 asyst, a Jamal Murray do 22 punktów 5 zbiórek i 9 asyst. A, no i wpadło też 20 oczek od Michaela Portera Jr.
Lakers są w tym roku po prostu słabszą drużyną niż Nuggets: