Wyniki NBA: Ceremonia Shaqa, Bucks obrywają od Heat, Anthony „puma” Edwards!
Minionej nocy miały miejsca wydarzenia historyczne. Orlando Magic – klub założony w 1989 roku – po raz pierwszy od 35 lat uhonorował jednego ze swoich byłych graczy zastrzeżeniem numeru koszulki. Nie mógł to być nikt inny, niż Shaquille O’Neal – pierwsza wielka gwiazda w historii klubu… Choć on sam w swojej przemowie przyznał, że pierwszy zastrzeżony numer w Orlando należał się raczej Nickowi Andersonowi.
Koszulka z numerem #32 powędrowała więc pod kopułę hali w Orlando i nikt nigdy więcej z tym numerem nie zagra. Niewiele to zmienia – po Shaqu z numerem #32 w Orlando miał odwagę zagrać tylko Jeremy Richardson, który w sezonie 2008/09 rozegrał tam całe 12 meczów. Nieformalnie ten numer od lat był więc zastrzeżony:
Numer #32 to też formalnie drugi zastrzeżony numer w Orlando Magic. Wcześniej klub zastrzegł też numer #6, starym akademickim zwyczajem honorując w ten sposób kibiców, czyli przysłowiowego „szóstego zawodnika”. Shaq O’Neal jest jednak pierwszym zawodnikiem-zawodnikiem uhonorowanym w ten sposób.
MIA – MIL – 123:97
OKC – ORL – 127:113
BOS – BKN – 118:110
MIN – POR – 121:109
SAC – PHX – 125:130
DET – LAL – 111:125
Kibice przyszli do hali w Orlando na ceremonię Shaqa, ale zostali też na mecz ich lokalnych chłopców Magic z Oklahomą. Skąd wiedzieli kiedy iść do domu? Shai Gilgeous-Alexander im powiedział:
Niestety, Orlando Magic na parkiecie nie uświetnili benefisu O’Neala zwycięstwem. Nieźle zaczęli w pierwszej kwarcie, ale vice-lider konferencji zachodniej okazał się zbyt mocny (vice-lider w momencie pisania – mam wrażenie, że TOP4 zachodu zmienia się praktycznie co 15 minut).
Wspomniany Shai świetnie dostawał się do obręczy i zdobył 32 punkty, 3 zbiórki oraz 5 asyst. Najlepszy plus/minus miał – co znamienne – Chet Holmgren. Przy 13 punktach, 9 zbiórkach, ale też aż 5 blokach miał on +15. Najlepszym strzelcem był jednak Jalen WIlliams, który uzbierał 33 oczka, trafiając 12/18 z gry. I tak żyje swoim tercetem OKC, od meczu do meczu, dostając to mniejsze, to większe wsparcie od reszty graczy. Co budujące, zwycięstwa przychodzą czasem też wtedy, kiedy wsparcie to jest mniejsze niż większe:
Jeśli grasz w koszykówkę – niekoniecznie zawodowo, nawet amatorsko, pół-amatorsko, hobbistycznie – to wiesz, że przeciwko temu gościowi najbardziej nie lubisz grać. Trafia Ci trójkę w twarz i gada. Nawet nie musisz słyszeć co mówi, ale widzisz, że coś do Ciebie gada:
Ta trójka w twarz może być alegorią całego meczu Heat z Bucks. Milwaukee grali w back-to-backu i widać było zmęczenie w ich nogach. Przegrali na deskach, popełnili więcej strat, tylko 11 razy dostali się na linię. Giannis pierwszy raz w tym sezonie oddał okrągłe 0 rzutów wolnych, a rozegrał przecież 34 minuty.
Heat przejechali się po Milwaukee Bucks grających w trybie energooszczędnym, trafiając 47,5% rzutów za trzy i notując kolektywnie aż 34 asysty. Duża w tym zasługa Bama Adebayo, który rozprowadzał piłkę pod nieobecność Butlera, notując triple-double na 16 punktów, 12 zbiórek i 11 asyst. Niespodziewanie najlepszym strzelcem był jednak młody Nikola Jovic, zdobywając 24 punkty, 7 zbiórek i 3 asysty:
Grayson Allen był ostatnio dość spokojny, ale przecież już od czasów gry w NCAA znany jest z brutalnych, chamskich zagrywek:
Pod względem emocji i dramaturgii, starcie Kings z Suns było wśród meczów minionej nocy wyróżniającym się. Sacramento dostało genialny występ od Domantasa Sabonisa na 35 punktów, 18 zbiórek (9 w ataku!), 12 asyst i 3 bloki; De’Aaron Fox dorzucił kapitalne 40 punktów, 9 zbiórek, 6 asyst i 3 przechwyty; Malik Monk dorzucił 22 punkty z ławki… A i tak nie wystarczyło.
Kings zabrakło dobrej gry na dystansie. Oprócz Foxa, który piłował 5/12 za trzy, reszta ekipy rzucała niechętnie, a jeśli już, to nieskutecznie. Wspomniany Monk przy swoich 22 punktach trafił okrągłe 0/5, a drużyna zatrzymała się na skuteczności 29%. Trudno było im wygrać ten mecz trafieniami spod kosza (nawet jeśli zebrali 15 piłek w ataku), kiedy wysyłali Suns na linię rzutów wolnych aż 36 razy, popełniając 27 fauli.
Doszło więc do zaciętej końcówki, w której najpierw trójkę na 4 punkty przewagi trafił debiutujący w Phoenix Royce O’Neale, a potem kluczowym trafieniem popisał się Devin Booker:
Book extends the Suns lead!
— NBA (@NBA) February 14, 2024
32.8 left on TNT… Kings ball down 3. https://t.co/BlVy0pYkU9 pic.twitter.com/mTyE9Zi3HD
Od tego momentu był to już w dużej mierze festiwal rzutów wolnych. Suns przez ten mecz przeprowadził nie tylko Booker – autor 25 punktów i 9 asyst – ale też Kevin Durant z 28 punktami i 11 zbiórkami, oraz Eric Gordon, który dostarczył 23 punkty z ławki:
Był Boro sam na dziesięciu, jest też Anthony Davis sam na trzech. Tak, Anthony Davis swój szósty blok w meczu zanotował zatrzymując kontratak 3 vs 1. Inna sprawa, że Jaden Ivey mógł lepiej to rozegrać:
Lakers dość łatwo przejechali się po Pistons w meczu LeBrona na 25 punktów i 8 asyst, oraz Davisa na 20 punktów, 14 zbiórek i 6 bloków. Jeziorowcy trafiali 40% za trzy i wzorowo dzielili się piłka na 32 asysty:
Kiedy ustawiasz sobie na parkiecie pachołki i robisz slalom z piłka, wszystko wydaje się bardzo proste. Sprawa komplikuje się, kiedy pachołki zastąpione są przez żywych obrońców. No chyba, że nazywasz się Anthony Edwards. Wówczas bierzesz piłkę i robisz slalom tak giętki, że młode gałązki wierzby siadają i robią notatki:
Minnesota Timberwolves bez większych problemów poradzili sobie z Portland Trail Blazers. Anthony Edwards błyszczał, a właściwie przebiegał się po Blazers jak puma. Jego udziałem padło 41 punktów, 4 zbiórki, 2 asysty i 2 przechwyty. Zbyt łatwo o dla niego wygląda:
Na końcu wygrana Celtics z Brooklyn Nets, w której solidnym double-double na 41 punktów, 14 zbiórek i 5 asyst popisał się Jayson Tatum. To jest inne 41 punktów niż te Edwardsa. Nie jest tak giętkie, jazzowe – to bardziej twarde, rockowe 41 punktów: