Tomasz Jaremkiewicz: Budżety powinny być jawne
– Byliśmy bardzo blisko innego trenera (który gra teraz w Pucharach) i myślę, że gdyby nie nasza ostatnia rozmowa, która zrobiła bardzo dobre wrażenie, to nie trafiłaby do nas David Torrescusa, na którego finalnie się zdecydowaliśmy – wtrącił Tomasz Jaremkiewicz, dyrektor sportowy pierwszoligowego klubu KKS Polonia Warszawa, zanim zaczęliśmy nagrywać rozmowę.
Pamela Wrona: Co robi dyrektor sportowy, kiedy drużyna jest już gotowa do sezonu i liga się rozpoczyna?
Tomasz Jaremkiewicz, dyrektor sportowy KKS Polonia Warszawa: Dobre pytanie (śmiech). Właściwie, praca dyrektora sportowego w naszym klubie wygląda poniekąd jak praca w przedszkolu. Odpowiada się nie tylko za graczy, ale i za cały sztab, który w naszym przypadku składa się dodatkowo z trenera przygotowania motorycznego, dwóch fizjoterapeutów, kierownika, działu marketingowego, a także osób od organizacji eventów, w które często się angażujemy.
Organizujemy turnieje dla różnych dzielnic Warszawy, spotkania w szkołach i bierzemy udział w różnych przedsięwzięciach, na przykład tak jak w listopadzie, kiedy propagujemy profilaktykę męskich chorób nowotworowych. Staramy się być aktywni społecznie, a to wymaga dodatkowej pracy i dodatkowych decyzji oraz współpracy zawodników i trenerów z zewnętrznymi firmami i organizacjami.
Udało nam się także podpisać umowę szkoleniową z MKS Polonia Warszawa, którą w przyszłości chcielibyśmy rozwijać, stawiając na młodzież i tworząc piramidę.
Poza drużyną, która liczy 15 osób, możemy doliczyć 5-8 kolejnych pracujących przy niej, ale w kwestiach pozasportowych. Jest jak w przedszkolu, bo zawsze jest jakiś problem, który trzeba rozwiązać. Na przykład ostatnio przyjmowałem burę w gabinecie dyrektora za jednego z naszych młodych graczy.
Bardzo często spotykam się z agentami, aby omówić, co nam się podoba, a co nie. Dzwonią też trenerzy czy prezesi i pytają o jakiegoś zawodnika i to nie są nigdy krótkie rozmowy. Spotykam się też z partnerami takimi jak na przykład Centrum Medyczne Gamma, mamy świetnego doktora – Michała Szyszkę, z którym też często wymieniamy się opiniami na temat urazów graczy – to są ważne tematy związane z kontraktami i ubezpieczeniami, które musimy mieć ustalone bardzo rzetelnie.
Niekiedy trzeba pomóc z mieszkaniami lub sprawami rodzinnymi, jak wtedy kiedy nasz kanadyjski koszykarz chciał ściągnąć do naszego kraju swoją rodzinę, dlatego musieliśmy poszukać innego mieszkania. A kiedy już udało im się wylądować (drużyna była akurat na wyjeździe), a podczas lotu zaginął wózek dziecięcy to musiałem osobiście pomóc w poszukiwaniach i na lotnisku straciłem pół dnia.
Zawsze komuś trzeba w czymś pomóc, a wszelkie sprawy trafiają do mnie i muszę je koordynować. Jest czym się zajmować. Zapewne robię za dużo rzeczy, natomiast bardzo lubię pracować w koszykówce i jeśli ktoś naprawdę nie może czegoś wykonać, staram się zrobić to sam, włącznie z dyskusjami na temat treningów i meczów.
Spotykamy się z trenerem przynajmniej raz w tygodniu i analizujemy, jak wygląda drużyna, jak gracze wyglądają indywidualnie, co rozwijamy dobrze, a nad czym możemy popracować więcej. I zawsze trafi się coś, co trzeba dodatkowo rozwiązać. Często nawet gdy są zwycięstwa, to nie każdy jest szczęśliwy, bo zdarzają się sytuacje, kiedy zawodnik lub jego agent są niezadowoleni na przykład z czasu spędzonego na parkiecie w danym meczu.
Poza tym, oglądam bardzo dużo meczów. Kontakty z różnymi trenerami i osobami z tego środowiska to już codzienna rutyna. Kiedy są przerwy od rywalizacji, to czuję się już nieswojo.
Jak sądzisz, pracy jest więcej poza sezonem, czy jednak w trakcie?
Praca przed sezonem jest zdecydowanie ważniejsza, ponieważ to jak zbudujesz skład ma później największe znaczenie. Trudniej jest dokonywać zmian w trakcie sezonu. Trzeba dobrze ustalić swoje cele, mieć wspólną wizję z trenerem i właścicielem. Myślę, że nam się to w tym sezonie udało, ale w poprzednim niekoniecznie. To pokazuje, że nie jest to łatwe.
Przygotowania do sezonu rozpoczęliśmy już na przełomie roku. Niedawno rozmawiałem z trzema graczami, w tym z jednym już o przyszłym sezonie. Oczywiście, są to rozmowy kurtuazyjne, ale obserwujemy tych, którzy nas interesują.
Aktualnie jesteśmy na etapie poszukiwań wzmocnień naszego składu i chcielibyśmy dołożyć minimum jednego lub dwóch zawodników, bo mamy krótką ławkę, a często ktoś wypada z rotacji i ciężko jest zrealizować dobry trening. Zresztą, jak patrzy się na ligę, zespoły grają w kratkę. Drużyny potrafią rozegrać bardzo dobry mecz, a 3 dni później klapę. To nie tylko nasz problem. Wydaje nam się natomiast, że mamy trochę zbyt małą intensywność na treningach i tak to zdiagnozowaliśmy.
Czy dyrektora sportowego powinny definiować określone cechy? Jaki powinien być jego profil?
Myślę, że przede wszystkim powinien być dobrym liderem. Jak usłyszałem niedawno od Pani dyrektor jednej ze szkół, dyrektor sportowy powinien być sigmą. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale tak teraz określa się te cechy (śmiech). Ponadto, powinien być dobry w kontaktach międzyludzkich oraz słuchać, a nie mówić jedynie to, co kto ma robić.
Czy osobie sprawującej takie stanowisko bliżej jest do zawodników, sztabu, czy może do władz organizacji?
Wiem co masz na myśli. Jest hierarchia i jest się poniekąd pomiędzy. Najważniejszy zawsze jest zarząd i właściciel, ale wszystko trzeba wypośrodkować.
W jaki sposób ustalić własny profil zawodnika podczas procesu jego poszukiwań? Czy na przykład musi być on dopasowany do celów i możliwości, czy to sprawa drugorzędna?
To ciekawe, bo sam kiedyś zastanawiałem się nad tym, jaki jest złoty środek. Były sytuacje, że szukaliśmy konkretnych graczy, a gdy trafiał nam się inny, obserwowaliśmy, że ten pierwszy jest jednak bardziej zdeterminowany by zagrać u nas i to finalnie przeważało.
Mamy stworzony swój profil, kto jest dla nas najważniejszy i jaki powinien być. Na początku przygotowujemy profil gracza, który będzie wiodący. My uznaliśmy, że będzie to Adrian Kordalski. Zabiegaliśmy o niego już któryś sezon. Uważałem, że jest idealnym graczem do naszego zespołu i trener również go w nim widział. Było też tak, że początkowo nie był do kogoś aż tak przekonany – jak w przypadku Michała Wojtyńskiego – a teraz nie wyobraża sobie bez niego drużyny.
Na każdą pozycję mieliśmy około pięć-siedem rozwiązań, które braliśmy pod uwagę do gry, przeprowadzaliśmy scouting i byliśmy w kontakcie z agentami tych kandydatów. Nawet w przypadku obcokrajowca, gdy wypadł nam pierwszy gracz i postanowiliśmy, że będzie to Jayden Coke, trener w nocy jeszcze podrzucił propozycję gracza z drugiej Bundesligi, był bardzo dobry, ale miałem przeczucie, że Jayden będzie odpowiednim wyborem i powinniśmy zrezygnować z dalszych poszukiwań. Tak samo czułem przy wyborze trenera. Miałem zielone światło od Kuby Górskiego przy podjęciu ostatecznej decyzji.
Przyznajesz, że niekiedy trzeba kierować się intuicją. Czasami jednak trzeba kierować się także rozsądkiem, dostosowując swoje kryteria do możliwości klubu.
Tak. Najważniejsze jest to, żeby dojść do porozumienia. Niektórych interesują tylko finanse, ale też dla wielu pierwszoligowych koszykarzy istotna jest jeszcze rola w zespole. Wbrew pozorom, w ostatnim czasie trudniej jest dogadać się z zawodnikami, którzy mogą wypełniać przepis U-23. Teraz mamy dwóch nowych młodych graczy, których chcemy zakontraktować na następny sezon. W takich sytuacjach dochodzą spotkania z rodzicami, których jest nawet i kilkanaście.
Zawsze trzeba wszystkim przedstawić autentyczną sytuację, aby nie było rozczarowań i konfliktów. W podobnej sytuacji był właśnie Adrian Kordalski rok temu, którego w połowie listopada sezonu już nie specjalnie widziano w klubie. Tak raczej nie powinno to wyglądać i decydując się na danego gracza trzeba mieć świadomość, jakie ma plusy i minusy. Charakter zawsze później wychodzi na parkiecie, dlatego warto zasięgnąć opinii różnych osób, z którymi wcześniej ktoś współpracował.
Praca wydaje się być nieustannie weryfikowana. Co jest wyznacznikiem dobrej pracy, jaką wykonał dyrektor sportowy, na którym jednocześnie spoczywa pewna odpowiedzialność? Kiedy, jak i przez kogo jest zatem oceniania?
Ciekawe pytanie. Często po porażkach nie śpię i mam bardzo dużo przemyśleń. Przeważnie się z nikim nimi nie dzielę, ale czasami się zastanawiam, czy podjąłem właściwą decyzję kontraktując danego gracza. Natomiast po wygranym meczu, zawsze mam dobry humor i myślę już, że to był jednak udany transfer i za pieniądze adekwatne do tego, co nam daje zawodnik.
Oczywiście zawsze przed weekendem staram się to spokojnie wypośrodkować i wszystko analizować na chłodno. Jakbyś mnie zapytała, to powiedziałbym wszystko o swojej drużynie: który gracz gra na miarę swojego wynagrodzenia, który nas zawodzi, a kto ma optymalny kontrakt. Na tym poziomie nie są aż to takie błędy, które mogłyby kosztować nas kilkadziesiąt tysięcy złotych, tylko raczej kilkanaście.
Dobrym przykładem jest Artur Niemiec, który w mojej ocenie już w zeszłym sezonie byłby czołowym młodzieżowcem. To ja upierałem się, żeby podpisać z nim kontrakt… a nie gra od roku. Teraz wiele osób kwestionuje ten podpis, są sfrustrowani jego niezdolnością do gry, ale muszę z tym żyć, bo wierzę w 100 proc. w Artura i to, że będzie świetnym zawodnikiem. Czekam z niecierpliwością na moment, kiedy będzie gotowy.
Z kolei, gdy podpisywaliśmy Adriana Kordalskiego, otrzymałem kilkanaście telefonów i wiadomości podczas których usłyszałem, że podejmuję złą decyzję i mi go odradzano. Teraz czuję satysfakcję, że posłuchałem siebie. Uważam, że jesteśmy z nim o wiele lepsi.
Na bieżąco ocenia mnie właściciel klubu, który przekazał ostatnio, że jest zadowolony z początku sezonu, a zazwyczaj jest powściągliwy w pochwałach. Jesteśmy w dobrym miejscu, mimo trudnego terminarza.
Ale myśląc na przykład o drużynie Miasto Szkła Krosno, która w poprzednim sezonie była rewelacją rozgrywek i rundę zasadniczą zakończyła na pierwszym miejscu, w play-off pokazała już inne oblicze. Kontuzje, słabsza dyspozycja Amerykanina, który był wiodącą postacią ligi, może zmęczenie materiału, zbyt duża presja, którą czasami trudno jest udźwignąć lub czynniki mentalne, mogły mieć wpływ na ich dalsze losy. Zatem, jak ocenić pracę dyrektora sportowego?
Akurat KKS Polonia czy Miasto Szkła nie wydają takich kwot, jak na przykład klub z Bydgoszczy (1,2 miliona złotych na graczy – przyp.red.). Nasze budżety są zbliżone i co ciekawe, w obu klubach występują zagraniczni szkoleniowcy oraz dyrektorzy do spraw sportowych. To dobry temat do analizy, natomiast trudno jest ocenić, co w takim sezonie było dobre, a co nie. Często jest też tak, że nawet jak się awansuje lub wygra wszystko w brzydkim stylu, to po roku nikt tego nie pamięta. A gdy się spadnie i gra się świetnie w koszykówkę, to wtedy też się o tym nie myśli.
Słyszałem, że trener Enea Basket Poznań Przemysław Szurek powiedział ostatnio podczas konferencji, że w pierwszej lidze gramy bardzo dobrą i widowiskową koszykówkę, widać jakość, piłka świetnie chodzi. Ale mimo to przegraliśmy z jego zespołem (śmiech). Za pewien czas mało ko będzie pamiętał, że nie było u nas pierwszej jedynki, bo patrzy się tylko na wynik.
Koszykówka jest dlatego bezlitosna, jeśli chodzi o oceny trenerów, graczy i innych osób, bo na koniec liczą się jedynie zwycięstwa i wynik końcowy. To nie jest może sprawiedliwe, ale tak już jest.
Wystawiłbyś już sobie sam jakąś ocenę?
W off-season może 4,5/5 bo trudno było zrobić coś więcej. Mimo konkurencyjnych ofert, udało mi się dopiąć transfer numer jeden, na którym zależało mi najbardziej. Co więcej, udał mi się transfer zagraniczny, który często może być opatrzony większym błędem i ryzykiem, bo są to ludzie z innej kultury, u których w różny sposób przebiega proces aklimatyzacji.
Przez lata pracy słyszałem wiele dobrego o Kanadyjczykach i muszę to potwierdzić. Polecam klubom szukanie zawodników z tego kraju, bo mają fantastyczne charaktery. Nasz gracz szybko przyjął się w szatni, jest lubiany i Polska mu się podoba. I to nie są jednocześnie transfery wykonane za nie wiadomo jak wielkie pieniądze. Na pewno nie przepłaciliśmy.
To jak prezentuje się budżet Polonii na tle innych pierwszoligowych klubów?
Tak jak zdradził dyrektor sportowy Miasta Szkła Michał Baran, w Krośnie mają 900 tysięcy złotych netto na zawodników. My mamy 850-900 tysięcy złotych, ale brutto. Porównując do innych, możemy mieć budżet w przedziale od szóstego do dwunastego miejsca.
Podobno nie tak dawno za taką kwotę można było zbudować skład, który wygrał ligę. Czytelnicy mogą się zastanawiać, czy to dużo.
To nie jest dużo. Oczywiście, Warszawa jest specyficznym miejscem. Przynajmniej u nas, w ten budżet przeznaczony na graczy wliczamy całkowite koszty ich utrzymania, czyli badania medyczne, licencje, catering, a przede wszystkim mieszkania, które w stolicy są naprawdę drogie. Dla obcokrajowca jest to jeszcze dodatkowo bilet lotniczy. Wszystko to mamy w budżecie na graczy.
Jestem zdania, że pieniądze, które Polonia wydaje na zawodników, są dobrze wydanymi pieniędzmi. To, co przeznaczamy na wszelkie pozostałe rzeczy, mimo niewielkich środków, czasami powoduje, że włos się jeży na głowie.
Natomiast liga zmienia się z roku na rok i jest coraz bardziej wyrównana. Owszem, wraz z większymi pieniędzmi, jej poziom także się podnosi. Były w historii drużyny, które grały w rozgrywkach mając budżet na graczy w wysokości 300 tysięcy złotych i utrzymywały się w lidze. W tym sezonie budżety niektórych klubów są naprawdę pokaźne, zresztą wszystko winduje w górę – łącznie z tym, że kolejny sezon taniej jest zakontraktować obcokrajowca niż polskiego gracza U-23.
Kiedyś trener Wojciech Bychawski powiedział: „Pytam się tego gracza, ile on chce, a on mówi, że 8 tysięcy złotych. Ale w lewą stronę nie zrobi dwutaktu”. Zarobki graczy U-23 sztucznie powindowały w górę. Są potrzebni, choć nie robią aż takiej różnicy. Jest to do zastanowienia.
Nie masz problemu żeby powiedzieć na głos jakie są realia klubu, co nie jest powszechne. Czy nie powinno być…
Transparentnie?
Zgadza się.
Myślę, że wtedy łatwiej byłoby ocenić wykonaną pracę. Natomiast być może większość osób boi się tej oceny i obawia się dodatkowych problemów, bo z pewnością niektórzy kibice mogliby to później wykorzystywać w negatywny sposób i próbować z tego rozliczać, szczególnie kiedy budżet byłby solidny, a wynik nie byłby zadowalający. Poniekąd rozumiem, dlaczego nie każdy mówi o tym publicznie.
Jestem jednak zdania, że budżety powinny być jawne i kluby powinny być transparentne. Byłoby ciekawiej, inaczej patrzono by na wyniki zespołów i na składy, które udało się zbudować. Przeważnie osoby pełniące stanowisko dyrektora do spraw sportowych nie mają problemu żeby o tym mówić, dlatego zachęcamy innych do takiego podejścia.
Są sytuacje, kiedy kluby z naprawdę dużymi budżetami miały problemy, żeby zakontraktować graczy. Większość zawodników nie chciała przychodzić w dane miejsce ze względu na lokalizację lub status beniaminka, wobec czego kwoty negocjacji zaczynały się od dziesięciu tysięcy złotych na rękę miesięcznie. To w mojej ocenie jest wynagrodzenie dobrego pierwszoligowego koszykarza, a nawet bardzo dobrego.
W jaki sposób ocenia się wartość koszykarza?
Po pierwsze, jeśli chodzi o jawność budżetów, nie wchodziłbym w indywidualne zarobki koszykarzy. W Polsce nie byłoby to zbyt rozsądne, bo jestem przekonany, że będą sytuacje, kiedy kibice będą mieć pretensje do kogoś, kto przecież tyle zarabia, a zdarzyło mu się popełnić błąd. Podchodziłbym do tego sumarycznie, jakim budżetem na zawodników dysponuje klub.
Wracając do pytania, przynajmniej ja zwracam wówczas uwagę na to, czy gracz jest młody, doświadczony, kontuzjowany, czy ma problemy poza boiskiem, jaki ma charakter, ile jest w stanie wnieść do zespołu, jaką ma mieć w nim rolę. Statystyki są na ostatnim miejscu. Czasami warto postawić na kogoś, kto będzie mieć kontrakt w wysokości 100 tysięcy złotych netto, ale poza tym, że będzie ósmym czy dziewiątym zawodnikiem w rotacji, będzie doskonałym mentorem i dobrym duchem zespołu.
Trudno jest to wymierzyć. Nie jest powiedziane, że ktoś kto zarabia powyżej tej kwoty musi mieć statystyki na konkretnym i stałym poziomie. Należy rolę zawodnika w zespole dostosować do jego zarobków. Uważam, że wielu graczy ma za duże wynagrodzenie jak na to, co reprezentuje. Ale ktoś takimi środkami operuje i to jest zrozumiałe. Myślę jednak, że zarobki od ośmiu tysięcy złotych powinni otrzymywać ci, którzy faktycznie są w stanie już robić różnicę w lidze, a kilkanaście tysięcy w kontrakcie powinny mieć gwiazdy.
Z tego co wiem, obecnie najwyższy kontrakt wynosi 200 tysięcy złotych brutto, co podkreślę, nie jest żadnym standardem na zapleczu ekstraklasy. Wydaje mi się, że to może ciążyć na tym graczu, szczególnie że jego poprzedni sezon był naprawdę świetny, a zawodnik jest bardzo utalentowany, a w tym zmieniło się wiele czynników, jak klub, drużyna, trener i rola.
Dlatego też podtrzymuję tezę, że lepiej indywidualnych kontraktów nie ujawniać. Nie zaglądam do czyjegoś portfela. Można analizować, czy komuś się należy, ale nie ma to sensu, skoro ktoś mu tyle dał.
Co możemy powiedzieć po kilku pierwszych kolejkach i o obecnym sezonie?
Przede wszystkim wyjątkowo trudno jest wskazać, kto jest murowanym kandydatem do awansu i spadku. Liga jest niesamowicie wyrównana i intensywna. Było już wiele meczów blisko siebie. Wszystkie drużyny przegrały już co najmniej 3 mecze. Wydaje się, że za miesiąc bardziej się podzieli: 10 o play-off, a reszta o utrzymanie i spokojny byt. Ale różnice nie będą raczej zbyt duże.
Już po pierwszej kolejce miałem spostrzeżenie, że większość zespołów prezentuje dwa różne oblicza i gra w kratkę. Trzeba mimo wszystko skupiać się na tym, czy drużyna gra dobrze, bo to ma znaczenie, choć liczy się końcowy rezultat. Ale to jest wymagane w sporcie.
Trzymam się tego, jak przed sezonem, że Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz wygląda najmocniej, aczkolwiek nie jest zespołem, którego nie można pokonać. Jeszcze wiele może się wydarzyć.