Team USA w finale Igrzysk Olimpijskich!
Team USA pomimo niełatwego początku i pewnych problemów na starcie, odprawili z kwitkiem Australijczyków i po zwycięstwie 97-78, meldują się w wielkim finale Igrzysk Olimpijskich w Tokio.
Spotkanie nie zaczęło się po myśli Amerykanów, którzy od połowy pierwszej kwarty musieli gonić rywali, którzy wyszli na ten mecz bardzo zmotywowani. Australijczycy postanowili pokonać rywali ich własną niejako bronią – niskim, często switchującym wszystko składem. Ich centrem był 211-centymetrowy, lecz przy okazji bardzo mobilny, nowy zawodnik San Antonio Spurs, Jock Landale. W ten sposób odebrali Amerykanom przewagę szybkości, grając niesamowicie intensywną obronę, z którą momentami Team USA kompletnie sobie nie radził. Na domiar złego gracze z Antypodów raz za razem dziurawili siatkę zza łuku, a Team USA do połowy drugiej kwarty nie trafił rzutu z dystansu (Australia w tym czasie 6/10), zaliczając 8 strat. W pewnym momencie przewaga urosła już do 15 punktów na korzyść Joe Inglesa i spółki. Niemoc tę przełamał dopiero Devin Booker na 3 minuty przed końcem połowy. Nie trafiając trójek, Amerykanie zaczęli bardziej zdecydowanie wchodzić pod kosz, wymuszając faule rywali. Podobnie jak w starciu z Hiszpanią podkręcili także tempo w obronie i nagle trójki Australijczyków przestały wpadać na zawołanie (no chyba, że Patty’emu Millsowi):
Dodatkowo w szeregi Australijczyków wdarła się nerwowość i kilka prostych strat sprawiło, że do przerwy utrzymali oni jedynie 3 punkty przewagi (45-42).
Po przerwie mieliśmy jednak powtórkę z meczu ćwierćfinałowego. Amerykanie załatali dziury w obronie, jednocześnie znacznie lepiej prezentując się w ataku. Agresywne wejścia Jrue Holidaya (11/8/8 w całym meczu), lepsze dzielenie się piłką i oczywiście Kevin Durant, na którego nikt na tym świecie nie ma momentami odpowiedzi. Dzisiaj KD rzucił spokojne 23 punkty dokładając 9 zbiórek. Seria 12-0 na starcie drugiej połowy uspokoiła nie tylko fanów USA, ale i samych zawodników, którzy zaczęli grać na większym luzie, czego nie można było powiedzieć o mocno szarpanej grze ofensywnej Australijczyków. Wynik w trzeciej ćwiartce to 32-10 dla Amerykanów, co ustawiło de facto ten mecz. Dzięki temu okazję do popisywania się dostał (i wykorzystał oczywiście), Zach LaVine:
W ostatniej części obraz meczu nie uległ już zmianie. Przewaga Amerykanów cały czas oscylowała w granicach 20 punktów. Trójki zaczęły wpadać częściej (32% w całym spotkaniu), co ułatwiło znacząco ruch piłki w ataku. W obronie niezmiennie naciskali Australijczyków, którzy nie trafiali już tak imponująco, jak na starcie spotkania. Na 4 minuty przed końcem na parkiecie pojawili się rezerwowi. Wynik końcowy brzmi: 97-78 na korzyść Amerykanów.
Tym samym po raz kolejny, mimo początkowych problemów, Team USA okazuje się lepszy. Australijczykom nie można odmówić walki, lecz kiedy Amerykanie podkręcili tempo, gracze z Antypodów nie potrafili już nadążyć i musieli uznać wyższość rywali. W finale spotkają się ze zwycięzcą drugiego półfinału. Francja vs Słowenia już o godzinie 13. Tam spodziewajmy się jeszcze więcej emocji.