Suns to Słońca, ale to Giannis jest Heliosem z Rodos

Suns to Słońca, ale to Giannis jest Heliosem z Rodos

Suns to Słońca, ale to Giannis jest Heliosem z Rodos
Photo by Nathaniel S. Butler/NBAE via Getty Images

Kolos Rodyjski – jeden z siedmiu cudów świata antycznego. Odlany z brązu, około 30-metrowy, stojący na 10-metrowym cokole posąg Heliosa – boga Słońca – postawiony na część odparcia oblężniczego ataku Demetriosa Poliorketesa. Minionej nocy to Giannis wyglądał jak 30-metrowy władca Słońc.

Co ciekawe, dziś w miejscu, w którym stał Kolos, na cokole stoi jeleń (ang. deer, samiec: buck)

To jest w dalszym ciągu niesamowite, że Giannis właściwie gra na kolanie, które dopiero co doznało potężnego przeciążenia. Nie jest możliwe, by czuł się w pełni swobodnie po tym, jak wygięła się jego noga te dwa tygodnie temu. A jednak wygląda, jakby czuł się świetnie.

Walczy też przeciwko podkoszowej obronie Suns, która ma coraz większe kłopoty.

Nie ulega wątpliwości, że wygrana minionej nocy wynika nie tylko z gorszej skuteczności Suns, ale też z przewagi, jaką Bucks wypracowali sobie pod obręczami. Trener Monty Williams wiedział o tym, co będzie największym zagrożeniem jeszcze przed ostatnim meczem:

„Oni w ostatnim meczu mieli 18 zbiórek w ataku i zdobyli 54 punkty z pola 3 sekund. Rozmawialiśmy o tym na treningach. Dla nich to była ważna kwestia, żeby dostawać się pod obręcz. Musimy przede wszystkim trzymać Giannisa z dala od linii rzutów wolnych… Trzeba tych gości trzymać z dala od tablic. Nasi zawodnicy wiedzą, że, musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby trzymać ich z dala od pola 3 sekund.”

– Monty Williams przed meczem numer 3

I zdania nie zmienił po meczu:

„Nie chcę publicznie narzekać na faule. Po prostu tego nie robię. Ale sami widzicie – oddaliśmy dziś 16 rzutów wolnych, a jeden zawodnik oddał ich 17.”

„Zagrali z niesamowitą dawką agresji – w znacznie dłuższych fragmentach niż my. Wiedzieliśmy, że nas to czeka. Nie odpowiedzieliśmy na to najlepiej tej nocy, zwłaszcza w drugiej i trzeciej kwarcie. Straty nas mocno dotknęły, punkty spod kosza, wszystko to, o czym rozmawialiśmy w czasie tej serii. Tak więc to była dla nas ciężka lekcja. Wiedzieliśmy co nas czeka, ale po prostu zabrakło nam konsekwencji w odpieraniu ataków – czy to po penetracjach, czy po ofensywnych zbiórkach.”

– Monty Williams po meczu numer 3

Trudno zatrzymać Antka, kiedy jego decyzje rzutowe są tak konsekwentne. Z 23 prób które oddał, tylko 2 były próbami z dystansu. Z 17 rzutów wolnych, które wymusił, aż 13 trafiło do obręczy (76,5% – jego średnia w tych Playoffach to ledwie 57,1%). Żeby zatrzymać Giannisa rzucającego spod obręczy, potrzeba po prostu wzrostu, siły i mobilności. Po stronie Suns dysponuje tym Deandre Ayton, który jednak miał kłopoty z faulami. Znamienne, że drugą kwartę, którą w dużej mierze opuścił on właśnie przez liczbę fauli, Suns przegrali aż 17:35. Z resztą pierwsza piątka Suns – z Paulem, Bookerem, Bridgesem, Crowderem i Aytonem – zagrała tym razem tylko nieco ponad 8 minut. To dopiero drugi mecz w tych Playoffach, w których Ayton zagrał poniżej 30 minut. Bez niego Suns muszą schodzić niżej, a to nie jest dobry pomysł.

Trochę problematyczna zaczyna się robić kontuzja Dario Saricia. Na centrze przez drugie pół meczu grali Cam Johnson i Frank Kaminsky. Pierwszy jest dobrym obrońcą, ale ma tylko 203 centymetry wzrostu i nieprzesadnie długie ręce, a drugi… No drugi po prostu nie jest dobrym obrońcą. Żaden z nich jednak, jako nominalny center, raczej nie bronił Giannisa bezpośrednio. Tym zajmowali się skrzydłowi, którzy odprowadzali go, kiedy z piłką (czy rolując po zasłonie, czy na koźle) dostawał się pod obręcz, gdzie był podwajany, potrajany, po…cz…warzany? Nikt z obrońców nie miał jednak siły i zasięgu, by odpowiednio kontestować jego próby.

Znamienne jest już pierwsze posiadanie po wejściu Kaminsky’ego. Giannis stawia pick’n’rolla, a obrona Suns kompletnie odpuszcza wszystkich strzelców na obwodzie, by skupić się na: a) utrudnieniu Middletonowi dokładnego podania do Giannisa; b) rzucić na Giannisa tylu obrońców, ilu to tylko możliwe. Żaden z nich jednak nie zdaje egzaminu:

To w sumie dość zaskakujące, że przy tak rozpaczliwej obronie Suns w pomalowanym, Bucks nie trafili nawet 40% swoich trójek (14/36, 38,9%) – było tutaj spore pole do popisu. Kiedy jednak pchanie piłki do Giannisa działa, nie ma się co dziwić, że pchali do niego piłkę. To był jeden z bardziej dominujących meczów w Finałach NBA. W XXI wieku do głowy przychodzi tylko LeBron w Finałach 2016 – on zaliczył wtedy trzy mecze o ogromnym ciężarze gatunkowym. Chwilę przed XXI wiekiem był Shaq w 2000 roku – nie przypadek z resztą, że Giannis to drugi po Shaqu zawodnik, który zdobył powyżej 40 punktów i powyżej 10 zbiórek w dwóch meczach Finałów z rzędu. Koszykówka trochę się zmieniła, ale w tych różnicach widać podobieństwo – Lakers pchali mu tę piłkę, a on trafiał i nikt nie mógł zrobić nic:

YT/AL’S HIGHLIGHTS WORLD

Wróćmy jednak do tego szalonego 2021 roku. Po dwóch dość pewnych zwycięstwach, narracja zdaje się obracać. Teraz wygląda na to, że to Suns muszą znaleźć odpowiedź. Bucks i trener Budenholzer odpowiedź znaleźli w maksymalizowaniu podkoszowej, fizycznej przewagi. Czy na pewno Suns są teraz w tym właśnie położeniu? Bo może wystarczy, że Paul i Booker zaczną lepiej trafiać swoje rzuty, jak w poprzednich spotkaniach? Policzmy to sobie.

Booker trafił w trzecim meczu osłabiające 3/14 z gry, w tym 1/7 z dystansu. Daje to (razem z rzutami wolnymi) 10 oczek. Gdyby trafiał na swoim średnim, playoffowym poziomie, czyli 43,5% z gry i 34,1% za trzy, to można oszacować w przybliżeniu, że stać było go w tym meczu na jakieś 17 oczek. To oczywiście ogromne uproszczenie, jak stąd do Arizony. Problemem bowiem rzadko jest sama skuteczność – ten często objawia się już na poziomie decyzji rzutowych, czy na ograniczonej liczbie otwartych pozycji – czy to spowodowanej złym przemieszczaniem się, czy dobrą defensywą rywali. Ale uprośćmy na potrzeby przybliżonego oszacowania. Chrisa Paula trudno tak przeliczać, bo akurat jego skuteczność była powyżej średniej. Więc sama skuteczność liderów to tak czy inaczej kwestia kilku punktów w jedną czy druga stronę. Suns przegrali różnicą 20 punktów. Wygląda więc na to, że usprawnień trzeba poszukać. Zwłaszcza, że Bucks mają rezerwę w postaci tych wszystkich prób z narożników, odpuszczanych przy obronie Częstochowy przed długimi ramionami Antetokounmpo.

Chris po meczu – świadomie lub nie – powołał się na trenerski autorytet Stana Van Gundy, twierdząc, że przed Giannisem trzeba będzie zbudować mur, „to build a wall somehow, some way”. W tym stwierdzeniu może być sporo sensu. Jeśli Suns nie chcę Giannis pod koszem, to muszą go zatrzymać wyżej, vide: całą strefę obronną przenieść wyżej, zacząć krycie bliżej połowy boiska, nie dać się mu rozpędzić z piłką. To zostawi masę miejsca Patom Connaughtonom i Bobbym Portisom tego świata, ale co zrobić, kiedy defensywa koszykarska zawsze była trochę zabawą w „wybierz swoją truciznę”. Problem pojawia się, kiedy Antek stawia zasłonę. Temu trudno jest zapobiec. Defensywny endgame dla Suns to musi być chyba obrona strefowa – nie można inaczej zagęścić pomalowanego, kiedy zawodnik kryty przez Aytona jest gdzieś daleko, za linią za trzy:

Sun potrzebują mniej więcej tego, co pozwoliło im ograniczyć Anthony’ego Davisa. Przy jego zasłonach, Ayton cały czas był blisko, a kiedy sytuacja przenosiła się bliżej obręczy, był tam z pomocą Crowder. Tym razem – może słusznie, ze względu na braki rzutowe Giannisa – to Crowder ogranicza go wyżej, próbując nie dać się minąć, a z pomocą wchodzi Ayton. Ten jednak albo jest zaabsorbowany faktem, że że Brook Lopez czy inny PJ Tucker (w przeciwieństwie do takiego Drummonda) czekają bardzo daleko, albo po prostu nie ma go na parkiecie, a zamiast niego czeka tam – z całym szacunkiem – jakiś Kaminsky. Fakt, że Bucks mają dominującego Giannisa i morze strzelców, może być dla Suns problematyczny, bo defensywa nie jest z gumy. Budenholzer jak zwykle jest dwa tygodnie do tyłu, ale lepiej późno niż później – ekipa z Wisconsin zaczyna wyglądać optymalnie. Chciałem napisać, że nie ma co nakręcać ekscytacji, że to był jeden mecz i zaczekajmy, czy to powtórzą. Ale – cholera jasna – to są Finały NBA! Kiedy nakręcać atmosferę, jak nie teraz? Mamy serię!